Dziś Rainbow Six: Siege nie jest w naszym kraju jeszcze zbyt popularne, ale kto wie, czy za jakiś czas się to nie zmieni? Tym bardziej, że na scenie gry Ubisoftu występuje m.in. Szymon "Saves" Kamieniak, który kilka dni temu wraz ze swoimi kolegami z Natus Vincere wywalczył awans na finały 10. sezonu Pro League oraz Six Invitational 2020. A wszystko to nieco ponad pół roku po tym, jak zrezygnowano z jego usług w Actina PACT. Czy odejście z polskiej organizacji było dla niego zaskoczeniem? Co przekonało jego zespół do transferu do Natus Vincere? I dlaczego w naszym kraju Rainbow Six nadal wydaje się niedostrzegane? Między innymi o tym porozmawialiśmy z rodzimym zawodnikiem.


Cofnijmy się do lutego tego roku – razem z PACTEM awansowałeś do play-offów Challengera, zanotowałeś niezły wynik podczas DreamHacka Open. A mimo to usunięto cię ze składu – dla postronnych to było spore zaskoczenie, a dla ciebie?

Z zewnątrz faktycznie to mogło być zaskakujące, ale ze strony mojej i Kendrew już niekoniecznie. Po prostu nie dogadywaliśmy się wewnątrz zespołu – problemy wynikały z gry i z tego, że tak bardzo się “lubiliśmy”, że tak naprawdę się nie lubiliśmy. Wobec tego podjęliśmy wspólnie decyzję i za porozumieniem stron opuściliśmy drużynę.

Miesiąc po tym, jak ty i Kendrew odeszliście, na ławce wylądował też Magic. Koniec końców zresztą cały zespół się rozpadł, a PACT wycofał się ze sceny.

I właśnie dlatego najlepiej było stamtąd uciec i nie ciągnąć tego dalej, spróbować szczęścia w nowej drużynie. Takie jest moje zdanie.

Nie czekałeś jednak zbyt długo i po chwili miałeś nowy zespół, w którym ponownie spotkałeś Kendrew. To on cię tam zaangażował?

W sumie od odejścia z PACTU minęły dwa czy trzy tygodnie. Wiem, że Fonkers, którego zastąpiłem w MnM, sam wskazał mnie jako swojego następcę, a i Kendrew sporo o mnie mówił. Trafiłem więc na testy, pograliśmy razem przez tydzień i dostaliśmy się do Challengera. Dlatego też zostałem i niemal w tym samym składzie gramy aż do teraz.

Jeżeli chodzi o Challengera – przeszliście przez eliminacje, awansowaliście. Na co wtedy liczyliście jako nowy skład, który dopiero miał przebić się do czołówki?

Wchodząc do Challengera, mieliśmy takie założenie, żeby tylko nie spaść, czyli znaleźć się w czołowej czwórce. Patrząc na grające tam drużyny, wiedzieliśmy, że mamy szanse, bo zarówno indywidualnie, jak i zespołowo od nich nie odstawaliśmy. Byliśmy przekonani, że stać nas na to, by dostać się do Pro Ligi, tylko musimy po prostu ostro trenować. I tak też robiliśmy. Trenowaliśmy dzień w dzień po sześć godzin, codziennie graliśmy po dwa sparingi.

Z PACTEM też byłeś w play-offach Challengera, ale wtedy czegoś wam ostatecznie zabrakło.

Skończyliśmy wtedy sezon na trzecim miejscu. Podczas samych rozgrywek jakoś sobie radziliśmy, niektóre mecze wygrywaliśmy zdecydowanie, inne dość szczęśliwie, ale to nie było ważne. W play-offach nie poszedł nam po prostu jeden mecz. Ogólnie rzecz biorąc, poziom w Challengerze jest okropnie losowy, bo co chwilę kolejne zespoły wprowadzają zmiany w swoich składach.

Wracając do MnM – krótko po awansie do Pro League zmieniliscie organizację. Planowaliście taki ruch już wcześniej, czy miało to związek z tym, że awans dał wam nowe możliwości?

Wiedzieliśmy, że jeżeli uda nam się dostać do Pro Ligi, to na pewno pojawią się organizacje, które będą chciały nawiązać z nami kontakt. Ostatecznie wyszło na to, że napisało do nas Natus Vincere i zdecydowaliśmy się przyjąć tę ofertę. Były też inne opcje – nie pamiętam, ile ich było i od jakich drużyn pochodziły, ale wiem, że to Na`Vi dało nam najlepsze warunki i najbardziej chcieliśmy trafić właśnie tam, bo organizacja ta ma najlepszą opinię.

Jesteś w organizacji już od czterech miesięcy, jak więc twoje wrażenia z tej współpracy?

Na`Vi to świetna, stabilna organizacja. Pomaga nam, jak może. Mamy bardzo dużo możliwości, organizują nam bootcampy i całe wsparcie, które otrzymujemy, jest na bardzo wysokim poziomie. Mamy nawet własnego menadżera, który cały czas się z nami komunikuje. Gdy czegoś potrzebujemy, on nam to załatwia, wspiera nas mentalnie itd.

Pomoc Na`Vi musiała być sporym bodźcem. Wpłynął on jakoś na wasze oczekiwania względem debiutu w Pro League? Zwłaszcza że przecież czekał was spory przeskok.

W przypadku Pro Ligi było tak samo, jak wcześniej w przypadku Challengera. Chcieliśmy uniknąć siódmego czy ósmego miejsca i po prostu się utrzymać, by zostać w rozgrywkach na kolejny sezon. Niemniej po pierwszej połowie sezonu zdaliśmy sobie sprawę, że dobrze nam idzie, że mamy duże szanse na to, by dostać się do Japonii, wobec czego nasze założenia się zmieniły. Wiadomo, nadal chcieliśmy się utrzymać, ale celowaliśmy też już trochę wyżej – w pierwszą albo drugą lokatę.

Właśnie, a co takiego wydarzyło się w przerwie między jedną częścią sezonu a drugą? Bo oglądaliśmy dwie zupełnie różne drużyny – od września przegraliście przecież tylko jeden mecz i ogrywaliście dosłownie wszystkich, nawet G2 Esports czy też Team Empire.

Dużo trenowaliśmy, bo, jak mówiłem, wiedzieliśmy, że mamy szanse na awans. Trenowaliśmy niemal cały czas. Pierwsze trzy mecze rozegraliśmy jeszcze z Dokim i podczas nich mierzyliśmy się tylko z jedną topową drużyną, Giants, więc szło nam dobrze. Później musieliśmy jednak grać ze zmiennikiem i już po tygodniu przyszły te trudniejsze spotkania. I nie wiem, jak to się stało, ale wszyscy nagle stali się niesamowicie zmotywowani, zaczęliśmy grać ze sobą świetnie i mimo że korzystaliśmy z pomocy stand-ina, to wszystko wyglądało bardzo dobrze.

fot. ESL/Joe Brady

Twój debiutancki sezon w Pro League czymś cię zaskoczył? Może poziomem rywalizujących tam drużyn?

Nie, poziomem nie, bo cały czas, nawet będąc jeszcze w Challengerze, trenowaliśmy z czołowymi drużynami z Pro Ligi. Wiedziałem więc, jaki poziom prezentują i że my też się na tym poziomie znajdujemy, że mamy szansę z nimi wygrać. Zaskoczył mnie za to nasz wynik, bo jednak nie spodziewałem się, że już w pierwszym sezonie, nie mając większego doświadczenia, skończymy na pierwszym miejscu. Dużą niespodzianką była też postawa G2 i Empire, które miało bronić tytułu.

Przypomnę ci, że w poprzednim sezonie Empire przeszło podobną drogę do was. Najpierw awans z Challengera, potem pierwsze miejsce w Pro Lidze i wszyscy wiemy, jak to się skończyło na finałach.

Mam nadzieję, że z nami będzie tak samo. Myślę, że mamy szansę, by wygrać w Japonii. Zostało nam jeszcze kilka tygodni, będziemy więc trenować dzień w dzień, by odpowiednio się przygotować. Nie będziemy mieć żadnego bootcampu, który wiadomo, że jest efektywnym sposobem, by się przygotować, ale nie było po prostu na niego czasu. Ostatnio mieliśmy zbyt dużo na głowie, a turniej w Japonii odbędzie się na tyle szybko, że nie było możliwości, by wszystko załatwić.

W przyszłym roku czeka was też Six Invitational. Na tak dużej imprezie nigdy jeszcze nie byłeś, jest to więc chyba niezła nagroda za cały sezon i ostatnie miesiące.

Nagroda jest na pewno niesamowita, a stawka bardzo wysoka. Opłacało się codziennie dawać z siebie wszystko, by awansować. Na pewno czuję się bardzo podekscytowanym tym turniejem. Przetestowaliśmy się już na scenie europejskiej, zaś wyniki pokazują, że to właśnie Europa jest regionem mocniejszym od innych. Chciałbym więc bardzo sprawdzić teraz nasze umiejętności także poza kontynentem.

A czy to nie świadczy trochę źle o Europie, że po raz drugi z rzędu do Pro League wchodzi względnie nowy zespół, który od razu zapewnia sobie pierwsze miejsce, wyprzedza te teoretyczne potęgi, które według przewidywań powinny gładko awansować na finały?

Sprawa wygląda tak, że w Challengerze tworzą się drużyny, które w danym składzie nigdy wcześniej ze sobą nie grały. To jest coś zupełnie nowego, przez co te ekipy są o wiele bardziej zmotywowane niż zespoły, które w tym samym zestawieniu występują już od kilku sezonów. Wydaje mi się, że to właśnie jest ten główny czynnik, dzięki któremu formacje, takie jak my czy Empire, były wysoko. Bo chociaż poziom w Pro Lidze jest oczywiście wysoki, to jednak nie wszyscy gracze jeszcze tam byli i niewykluczone, że ci nowi mogą być jeszcze lepsi niż ci starzy.

Obecnie rywalizujesz na scenie międzynarodowej, ale wywodzisz się ze sceny polskiej, na której zresztą czasami jeszcze grywasz. Wiesz więc, jak to wszystko wygląda – niby mamy profesjonalną ligę, niby mamy drużyny, ale jednak popularność Rainbow Six w Polsce nie jest zbyt duża.

Co do mojej gry w Polsce, to w poprzednim sezonie Masters League zagraliśmy miksowym składem jako GamerLegion. W tym sezonie z kolei mnie nie będzie – grałem tylko kwalifikacje ze znajomymi, ale okazało się, że w czasie, gdy będzie ML, w Na`Vi mamy mecze w ESL Premieship i daty mi nie pasowały. Jeśli zaś chodzi o popularność, to wydaje mi się, że w tej kwestii zawodzi reklamowanie samej gry. Spójrzmy na Włochy, gdzie gra zresztą kilku polskich zawodników. Tam esport jest niesamowicie wspierany i budowana jest społeczność, a w Polsce tego aż tak bardzo nie widać. Myślę, że to jest właśnie ten problem, dlatego też topowe organizacje w kraju boją się wejść w Rainbow Six, bo myślą, że ta gra nie jest stabilna. Wolą trzymać się starszych produkcji, o których wiedzą zdecydowanie więcej. Mam jednak nadzieję, że w końcu coś się zmieni.

Może te sukcesy, które odnosisz, i te, które możesz jeszcze osiągnąć np. w Japonii albo Kanadzie, pomogą zmienić tę sytuację?

Mam taką nadzieję. Odczuwam dumę z tego, że jestem jedynym Polakiem, który będzie rywalizował na takim poziomie. Jeśli zaś chodzi o presję, to nie odczuwam jej aż tak – gram po prostu, by wygrać. Jakiś wzrost popularności może był, bo więcej osób zaczęło mnie obserwować na Twitterze, ale w ogólnym rozrachunku na ten moment jest raczej tak samo.

Co zatem twoim zdaniem można by jeszcze zrobić, by uświadomić ludziom, że Rainbow Six istnieje i że warto mu się bliżej przyglądać?

Myślę, że kluczowym czynnikiem byłaby w pełni polska, złożona z pięciu Polaków drużyna na poziomie wyższym niż Challenger. Na przykład, gdyby taki zespół dostał się do Pro Ligi, to wydaje mi się, że wtedy polskie organizacje mogłyby wreszcie na dobre zainteresować się Rainbow Six. Chociaż oczywiście nawet wtedy nie byłoby to do końca pewne. Warto też dodać, że pule nagród na scenie cały czas rosną i dobrze, bo dzięki temu nie odstajemy od takich gier, jak Counter-Strike czy League of Legends. W tym roku na Six Invitational do wygrania były nawet 2 miliony dolarów.

2019 to dla ciebie prawdziwy roller coaster emocji – od wyrzucenia z PACTU poprzez awans na finały Pro Ligi. Czujesz się już spełniony?

Spełniony będę, gdy wygram Six Invitational w przyszłym roku. Najpierw jest co prawda Pro Liga, ale Invitational to jest jednak wyższy tier. A najlepiej byłoby wygrać oba turnieje, ale jeżeli mam już wybrać jedną imprezę z dwóch, to wybieram tę w Kanadzie.

Czego ci więc życzyć na zakończenie tej rozmowy?

Dużo szczęścia i żebym wygrał zarówno Pro Ligę, jak i Invitational. <śmiech>

Ambitnie. Tego ci zatem życzę!

Dziękuję bardzo!

Śledź zawodnika na Twitterze – Szymon "Saves" Kamieniak
Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn