Arytmia serca, płytki oddech, nadmierna potliwość. Te objawy towarzyszyły mi kładąc się wczoraj spać. Nie przez chorobę, która w tej jesiennej aurze mogłaby mnie dopaść przez wyjście na dwór ubranym nieadekwatnie do pogody. Praktycznie cały wieczór rozmyślałem nad przyczynami porażki G2 Esports w finale Worlds. Finale, który miał się zakończyć zwycięstwem Europejczyków. Mieli oni dopełnić swój grandslam. Mieli przynieść chlubę zachodniej scenie przerywając hegemonię wschodu na mistrzostwach świata. Mieli, mieli... ale nie przemieliło. Zamiast euforii zdecydowana większość z nas odczuła solidny cios w serce, kop w genitalia i Bóg jeden wie, co jeszcze.

Tylko właśnie, czy na pewno "mieli" tego wszystkiego dokonać? Czy przypadkiem nie przeGAPiliśmy różnicy między tymi dwoma zespołami i nie za wcześnie zaczęliśmy świętować zwycięstwo G2? Dzisiaj już bardziej na chłodno możemy chyba zgodnie stwierdzić, że tak. Zostaliśmy pochłonięci przez cały ten hype. I w zasadzie nie ma w tym nic złego, bo entuzjazm związany z nadchodzącym finałem pokazał, że chorobliwie zależy nam na tej wygranej. Ale poszliśmy o krok za daleko.

I tak jak wszyscy liczyliśmy na zwycięstwo, tak wszyscy odczuliśmy suchość w buziach w momencie trzeciej eksplozji nexusa G2. To nie był finał marzeń, tak jak noc nie jest najlepszym czasem do prac w ogrodzie. To była miazga, momentami nawet nie powolna. Spodziewaliśmy się wyrównanego meczu zakończonego triumfem Samurajów, a byliśmy świadkami rzezi wykonanej na nich. Dla wielu rezultat tego meczu był na tyle niespodziewany, że można nawet pokusić się o nazwanie go upsetem. W standardowej nomenklaturze LoL-a to słowo jest zarezerwowane dla wyników meczów, które często określa się wyświechtanym mianem "pojedynku Dawida z Goliatem", gdzie skazywana na porażkę formacja sensacyjnie wygrywa. I poniekąd taki właśnie przebieg miał wczorajszy finał. Tylko że skazywaliśmy FunPlus Phoenix na przegraną nie przez słabości tej drużyny. Po prostu nie dopuszczaliśmy do siebie faktu, że G2 może zejść ze sceny pokonane.

My, bo ja też jestem w tej sytuacji winny. Zamiast delektować się meczem tak jak zazwyczaj, zacząłem już oczyma wyobraźni przeglądać skórki bohaterów w barwach G2, a w mózgu zaczęły pojawiać się pomysły na artykuły dotyczące zwycięstwa Europejczyków. Teraz już wiem, że za wcześnie. Mądry Polak po szkodzie. I pewnie nie byłem jedyny, ale to, kto do jakich absurdów się posunął będąc uniesiony wizją triumfu Jankosa i spółki, nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Wszyscy musimy wrócić do rzeczywistości. Brutalnej, ale tej jedynej.

"Mądry Polak po szkodzie" – powtórzę. Ten krótki tekst zakończę prośbą do samego siebie z przyszłości i do Was wszystkich, którzy byli lub będą przesadnie podekscytowani jeszcze przed startem jakiegokolwiek meczu. Czy to będzie starcie Rogue z Fnatic w LEC, czy Waszej ulubionej drużyny w Ultralidze lub innych regionalnych rozgrywkach, czy też kolejny finał Worlds z udziałem Polaka. A niech to, nawet i pięciu Polaków. Miejmy wszyscy gdzieś z tyłu głowy możliwość zakończenia meczu rezultatem innym niż oczekiwany. Nieważne, jak bardzo faworyzowani byliby nasi ulubieńcy. Z pewnością będzie to lepsze uczucie w przypadku porażki. A czy wygrana będzie smakować mniej? Tego się na razie nie dowiemy, jeszcze przez długie miesiące... co najmniej.