Kurz po światowych kwalifikacjach do pierwszego sezonu FLASHPOINTA już opadł, a więc to dobry moment, by powrócić do tamtych wydarzeń i omówić je na spokojnie z tym, który z pewnością sporo ma na ich temat do powiedzenia – Jędrzejem "bogdanem" Rokitą, trenerem AVEZ Esport. Nowy szkoleniowiec Ośmiornic w rozmowie z naszym serwisem wyjawił, co jego zdaniem zadecydowało o niepowodzeniu jego drużyny, dlaczego tak otwarcie mówił o oczekiwaniach przed turniejem i jaka wizja przyszłości klaruje się w AVEZ.
Adam Suski: Na kilka dni przed turniejem na łamach Weszło Esport mówiłeś, że do Los Angeles lecicie po zwycięstwo. Rzeczywistość jednak brutalnie zweryfikowała te słowa. Czujesz wobec tego rozczarowanie, czy nadal odbierasz to jako fajną przygodę?
Jędrzej "bogdan" Rokita: Chciałem wykorzystać jakkolwiek ten hype, jaki w tamtym momencie mieliśmy. Lubię przekazywać pewność siebie i chciałbym, żeby moi zawodnicy też nią emanowali, bo uważam, że w dzisiejszych czasach tego przede wszystkim naszym graczom brakuje. W związku z tym nie mam sobie kompletnie nic do zarzucenia za te słowa, ponieważ nie miał być to manifest pod publikę, dla mediów, tylko właśnie w stronę chłopaków z AVEZ.
Muszę jednak przyznać, że nie były to oczekiwania wyssane z palca – sam wierzyłem w taki obrót spraw; dalej twierdzę, że stać nas było na zakwalifikowanie się do turnieju głównego. Jestem zdania, że w Los Angeles mogliśmy wygrać absolutnie z każdym, tylko zabrakło właśnie tego, co chciałem osiągnąć takimi deklaracjami – pewności, spokoju i grania "swojej gry". Oczywiście nie jestem jakimś niepoprawnym optymistą, dlatego gdzieś tam w głębi siebie rozpatrywałem scenariusz, w którym mój plan może się nie powieść. Choć wierzyłem w drużynę, to wiedziałem, że w tych decydujących momentach może zabraknąć doświadczenia zdobywanego wraz z kolejnymi lanami, a przecież dla niektórych członków naszej ekipy były to trzecie czy czwarte zawody offline w ich karierach. W momencie gdy komuś jest trudno opanować stres, to naturalne, że nie pokaże maksimum swoich umiejętności.
Starałem się z całych sił, by pomóc chłopakom przezwyciężyć negatywne emocje i pewnie w jakimś stopniu się udało – nie wypadliśmy przecież katastrofalnie, ale fakt faktem, w kluczowych sytuacjach widać było, że jeszcze tego ogrania brakuje. Te kwalifikacje do dla nas bardzo ważna lekcja, trzeba było to przeżyć, nawet przegrać, ale jednocześnie wrócić do domów bogatszym o doświadczenie. Jestem przekonany, że zaprocentuje to przy kolejnych lanach.
Mówisz, że starałeś się przekazywać swoim podopiecznym pewność siebie, ale zakładam, że sam stresowałeś się nie tylko za siebie, ale też i za nich.
Próbuje tutaj mówić o zagrzewaniu do walki, zachowywaniu spokoju, ale trzeba pamiętać, że to był mój pierwszy lan w roli trenera... (śmiech) Oczywiście podczas samego turnieju to nie ja miałem kluczowy wpływ na przebieg spotkań, bo mój zakres możliwości uciekał się do 30-sekundowych pauz taktycznych, podczas których w tempie niczym Rap God mogłem przekazać wszystkie moje uwagi.
Tak naprawdę cała moja praca była wykonana jeszcze w domu, kiedy wraz z zawodnikami przygotowywałem zagrywki taktyczne i rozpracowywałem poszczególnych rywali. W trakcie zawodów pozostało mi w zasadzie tylko motywowanie chłopaków, więc trudno, bym przesadnie stresował się moimi zadaniami. Zdecydowanie bardziej denerwowałem się tym, jak zaprezentują się zawodnicy. A na to mam niestety tylko pośredni wpływ.
Sam nie przepadam za gdybaniem, ale jestem ciekawy, czy twoim zdaniem wynik w Los Angeles mógłby być lepszy, jeśli czasu na przygotowanie byłoby więcej. Od otwartych kwalifikacji do wylotu do USA minęło przecież zaledwie kilkanaście dni.
Wydaje mi się, że nie. Paradoksalnie, im więcej rzeczy przygotowalibyśmy na ten turniej, tym bardziej mogłoby nam to zaszkodzić. Osobiście jestem zadowolony z pracy, jaką udało nam się wykonać, bo pod kątem taktycznym i drużynowym byliśmy gotowi w takim stopniu, w jakim chcieliśmy.
Pewnych kwestii po prostu nie przeskoczysz. Trudno teraz rozpatrywać jakieś alternatywne scenariusze, bo czasem od jednego kliknięcia zależy przebieg całej rundy. Może gdybyśmy miażdżyli rywali od startu, to tej pewności byłoby więcej. A było niestety inaczej – w spotkaniu przeciwko BIG to my musieliśmy wracać, co nigdy nie ułatwia zadania, bo cały czas czujesz nóż na gardle.
Mecz z Orgless też mógł przecież wyglądać zupełnie inaczej. Uważam, że nie tylko byliśmy dobrze przygotowani zespołowo, ale także mamy świetne umiejętności strzeleckie, które w normalnych warunkach powinny dać nam zdecydowaną przewagę nad takim przeciwnikiem. Niestety, te czynniki, o których wspominałem, przeszkodziły w przedstawieniu naszego pełnego potencjału.
To wypuszczone prowadzenie 14:11 musi strasznie boleć... Czy świadomość, że to inauguracyjne zwycięstwo jest tak blisko, paraliżowała zawodników?
Pewnie tak, choć sprawy działy się w zabójczym tempie – w końcu po zaledwie kilku minutach z 14:11 zrobiło się 14:16. Na pewno gdzieś w głowach zawodników była ta myśl, że do celu jest już tylko mały kroczek, a do tego po prostu brakowało szczęścia.
W 26. rundzie rywal grał z samymi pistoletami, a w naszych szeregach nastąpił brzemienny w skutkach błąd komunikacyjny – zabrakło rotacji na dolny bombsite. Podeszliśmy do tej konkretnej wymiany ognia inaczej niż do pozostałych. W momencie, gdy widzisz te 14 punktów na swoim koncie, chcesz grać spokojniej i nie popełniać żadnych błędów. Ale czasem zbyt pasywna gra jest złym rozwiązaniem, bo dajesz oponentom zbyt dużo miejsca, a takich przeciwników jak Orgless trzeba od początku złapać za kark i trzymać bardzo mocno. My zaś przestraszyliśmy się, daliśmy konkurentom pole do manewru, ale nawet przy odbijaniu mieliśmy niesamowitego pecha, bo do rozbrojenia paki zabrakło nam 0,0062 sekundy.
Nada się na nowy PIN do telefonu!
Tak, tak. (śmiech) To jest tak maleńki ułamek czasu, że to aż niewyobrażalne, że przez coś takiego można przegrać mecz...
To zresztą nie był koniec naszych perypetii. W jednej z kolejnych rund przegraliśmy przecież w sytuacji 3 na 1, kiedy przeciwnik zabił naszych dwóch graczy ustawionych w linii ostatnią kulką… No to jest po prostu niemożliwe. Wówczas błąd popełnił także nawrot, że nie wyskoczył od razu, gdy padli jego dwaj koledzy. Tu właśnie uwidocznił się ten strach i nerwy, a do tego, jak widać, doszła masa nieszczęśliwych splotów wydarzeń.
fot. AVEZ Esport/Kamil Zieliński |
W kolejnym meczu trafiliście na BIG, które niespodziewanie przegrało z DETONĄ. Czy fakt ten wpłynął na wasze przygotowania?
Szczerze, w optymalnym scenariuszu zakładaliśmy, że wygramy z Orgless, a BIG pokona DETONĘ. Wobec tego byliśmy przygotowani na spotkanie z niemiecko-turecką drużyną, choć wierzyliśmy, że dojdzie do niego w innych okolicznościach. To tylko pokazuje, jak turniej potrafi zaskoczyć. Niemniej mieliśmy wszystkich naszych rywali dobrze rozpracowanych, wiedzieliśmy, co chcą grać.
Weto przed starciem z BIG ułożyło się po naszej myśli. Ale znów, już do znudzenia będę się powtarzał, zabrakło agresji, pewności w naszych zamiarach. Do tego na Inferno wypuściliśmy całkiem niezłą sytuację z rąk – prowadziliśmy 10:9 i wszystko zmierzało w dobrym kierunku, a coś w pewnym momencie się posypało. Nie można jednak zapominać, że nasi rywale nie są jakimiś przeciętniakami, bo to solidna drużyna z szeroko pojętej światowej czołówki, mająca zdecydowanie więcej ogrania na różnych imprezach. Przeciwnicy wiedzieli, że na papierze to oni są faworytami i rozdają karty – a takie myślenie bez wątpienia bardzo pomaga.
Potem przenieśliśmy się na Vertigo, a w dalszej perspektywie był jeszcze Nuke, czyli jedna z naszych najlepszych map. Mogę nawet postawić tezę, że gdyby udało nam się doprowadzić do tej decydującej lokacji, to końcowy wynik mógłby być naprawdę przyjemny. Niestety i tym razem powieliliśmy nasze błędy, czuliśmy się mocni po stronie CT, a ugraliśmy tylko sześć rund. Do tego mnożyły się nieszczęśliwe rundy tak jak ta, w której Kylar zrobił cztery fragi, ale nie poradził sobie w clutchu 1 na 1. Mogę ci śmiało zagwarantować, że w podobnej sytuacji na 10 przypadków w meczach online, Kacper wygrałby przynajmniej 9. A tu przegrywa...
Taka specyfika lanów można by rzec... Choć mam w pamięci jeszcze wasze wyniki w otwartych kwalifikacjach, gdy często przegrywaliście pierwszą mapę, a potem finalnie przechylaliście szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Tym razem się to nie udało.
Zabrakło niewiele, by doprowadzić do pełnej serii BO3. Chłopaki byli bliscy udanego powrotu, wydaje mi się, że poczuli już, że mogą tego dokonać. Ale trzeba również oddać graczom BIG, że dobrze przygotowali się pod nas na Vertigo, spodziewając się raczej, że będziemy chcieli je wybrać, bo to ich druga najsłabsza mapa zaraz bo Trainie, którego zawsze banują. Mieli kilka ciekawych pomysłów na ten mecz, na pewno zaskoczyła nas ich agresja na bombsicie A. Ale nie ma co się rozdrabniać – byli po prostu lepsi.
Przy okazji podróży do USA i rywalizacji za oceanem zawsze istotną kwestię odgrywa jet jag. Czy wy również mierzyliście się z takim problemem, czy może dzięki wcześniejszemu dotarciu na miejsce udało wam się zaaklimatyzować?
Na pewno nasze sny były rozregulowane, budziliśmy się bardzo wcześnie, nie do końca wysypiając się, jak należy. Przez pierwsze dwa dni nasze mózgi nie wiedziały za bardzo, co się dzieje. Nie ulega wątpliwości, że brak właściwej regeneracji może wpłynąć na stres i na zachowania zawodników w grze. Nie chcę jednak zrzucać winy na jet laga.
Poza tym dla części z nas już sama podróż generowała dodatkowe emocje – większość z chłopaków nie latała nigdy na takie dystanse, dla niektórych był to w ogóle pierwszy lot w życiu. A jak wiadomo, coś nowego to zawsze coś stresującego.
Finalnie do FLASHPOINTA dostały się BIG i Orgless, a więc wasi grupowi rywale. Po odpadnięciu śledziłeś jeszcze rezultaty czy całe zmagania stały się ci obojętne?
To było raczej coś, czego spodziewaliśmy się po naszej porażce. Nie pamiętam czy byłem to ja czy może nawrot, ale któryś z nas postawił tezę, że awansują właśnie te ekipy, które nas pokonały. I faktycznie tak się stało.
Ten decydujący pojedynek Orgless z Chaos był trochę niczym rzut monetą, ale tu po stronie zawodników pozostających bez organizacji był ten impakt zyskany dzięki bezbłędnej postawie w grupie. Wiedzieliśmy też, że jeżeli BIG nie odpadnie z nami, to powinno przejechać się po reszcie przeciwników. Zresztą chyba podobnie mogłoby być w naszym przypadku, bo takie zwycięstwo w dolnej drabince dałoby ogromnego kopa.
Trudno więc powiedzieć, żeby dalsze losy turnieju były dla mnie jakimś szczególnym zaskoczeniem. Nie załamuję się tym, że przegraliśmy z obydwiema drużynami, które wywalczyły awans. To nie ma większego znaczenia, bo to my powinniśmy być jednym z tych dwóch zespołów. Niemniej, jak pokazał czas, trafiliśmy do silniejszej grupy.
Co do samego FLASHPOINTA, to mamy raptem parę dni do startu ligi, a wciąż oficjalnie nie wiemy, kto w niej zagra. Według źródeł organizatorzy mają zaprosić drużyny, które zajęły 3-4., a nawet 5. miejsce w kwalifikacjach. Czy wobec tego jeszcze bardziej żałujecie, że nie udało się wygrać choć jednego meczu podczas turnieju?
Trochę żałujemy, ale plan był taki, żeby zakwalifikować się po trzech wygranych spotkaniach, a nie zajmować miejsce innych drużyn. Już wyciągnęliśmy wnioski, a teraz wracamy do treningów i ciężkiej pracy.
Skoro kwalifikacje skończyły się dla was przedwcześnie, to przynajmniej udało wam się zwiedzić nieco Miasto Aniołów?
Bezpośrednio po odpadnięciu z rywalizacji nie mieliśmy ochoty nigdzie się ruszać. Siedzieliśmy w practice roomie i tam rozmawialiśmy o grze i oglądaliśmy powtórki. Pozwiedzaliśmy miasto jednak w te dni, które od początku miały być wolne – zobaczyliśmy główne atrakcje, jakie oferuje Los Angeles. Warto było wykorzystać taką morderczą podróż, bo naprawdę nie życzę nikomu, kto ma 2 metry wzrostu, by spędził najpierw 11 godzin w jednym locie, a potem kolejnych kilka w następnym.
fot. AVEZ Esport/Kamil Zieliński |
Jak bumerang wraca temat hierarchii polskich drużyn CS:GO. Te lanowe kwalifikacje miały udowodnić, że AVEZ jest bezapelacyjnie najlepszą piątką w kraju, ale wynik był mocno rozczarowujący. Czujecie się wobec tego czołową siłą w Polsce?
Jeszcze przed kilkoma tygodniami problem polegał na tym, że większość drużyn albo nie miała pełnego składu, albo miała wielki znak zapytania przy swoich graczach. Wówczas mogliśmy mówić o nas, jako o najbardziej stabilnej drużynie na krajowym podwórku, wszakże prezentowaliśmy równą formę. Zobaczymy teraz, jak ułoży się sytuacja w Illuminar czy Wiśle, bo to na pewno będzie miało wpływ na takowy ranking. Na ten moment wydaje mi się, że jedynym pretendentem oprócz nas do pierwszego miejsca jest AGO, które wygląda na dość poukładane, a do tego dodało jeszcze kolejnego gracza. Może jak skompletują 10-osobowy skład, to będą na pierwszym miejscu na świecie! (śmiech)
Jeśli będą trzymać się tej drogi, to może niedługo okazać się, że w Polsce nie będą mieć z kim konkurować (śmiech).
No tak, w końcu braknie graczy na rynku.
Żarty odłóżmy jednak na bok, bo jeszcze kilka poważnych tematów zostało. Jednym z nich jest przyszłość AVEZ, które przed sobą nie ma w najbliższym czasie żadnych turniejów, nie gra też w żadnych ligach internetowych. Jaki macie pomysł, by utrzymać to, co udało się wypracować przez ostatnie tygodnie?
Liczymy mimo wszystko, że niebawem pojawi się jakaś okazja do zagrania lana, choć oczywiście wiemy, jaka jest sytuacja na świecie. Dobrze jest mieć jakiś cel, widzieć go przed sobą i do niego dążyć. Będzie na pewno znacznie trudniej trenować, gdy tego nie ma. Z tego co kojarzę, to pod koniec marca są kwalifikacje do jednego z turniejów z cyklu DreamHack Open, no ale poza tym faktycznie jest cisza. Mam nadzieję, że coś tę ciszę przerwie, ale, tak czy siak, powoli wracamy do przygotowań pełną parą.
Z drugiej strony ten spokój da nam więcej czasu na przygotowanie czegoś nowego, polepszenie swojej gry i wejście na jeszcze wyższy poziom. Mimo braku widocznego celu na horyzoncie wiemy, że idziemy ciągle do przodu i to nas motywuje. A kiedy wreszcie przyjdzie test naszych umiejętności, to nie zawiedziemy.
Na pewno ogromna szkoda, że w Los Angeles nie udało się zdobyć punktów do światowego rankingu, w którym dalej plasujecie się w szóstej dziesiątce. W perspektywie zaproszeń na jakieś imprezy niewiele się więc zmieniło.
No cóż... Prawdopodobnie znów będziemy musieli w przypadku każdych zawodów przebijać się przez otwarte kwalifikacje.
Co wam zresztą dobrze wychodzi.
No właśnie. Może to i lepiej? Dobrze czasem tak się rozpędzić właśnie przez grę w otwartych, a potem zamkniętych eliminacjach. Na zaproszenia na większe imprezy faktycznie nie mamy za bardzo co liczyć, ale być może w międzyczasie pojawią się jeszcze jakieś rozgrywki online, a jak nie, to po prostu pozostaje nam czekać. Gdy nadarzy się pierwsza okazja do zagrania, to z pewnością z niej skorzystamy.
Nie masz obaw, że z racji kształtowania się dopiero nowych składów na polskiej scenie, przebudowy wielu zespołów, ktoś będzie chciał podkupić któregoś z reprezentantów AVEZ?
Jestem przekonany w stu procentach, że skład pozostanie bez zmian. Chłopaki są skupieni na długoterminowych założeniach, chcą grać i wiedzą, że stać nas na dużo. W zespole jest świadomość, że to dopiero drugi miesiąc współpracy. I skoro po takim czasie da się już tyle osiągnąć, to nie trzeba mieć wybujałej wyobraźni, by zobaczyć, co może nas czekać w przyszłości.
Na koniec kilka słów o tobie samym. Jak te ostatnie tygodnie wpłynęły na twoją mentalność i podejście do pracy?
Wpłynęły świetnie. Rynek esportowy rządzi się swoimi prawami i tak naprawdę jest to rynek freelancerów, czekania na jakąś sposobność do komentowania na przykład, bo tym dotychczas głównie się zajmowałem. Dobrze w tym świecie mieć coś pewnego, być w miejscu, gdzie chcą cię na sto procent. W miejscu, w którym masz swoje obowiązki i możesz im się w pełni poświęcać.
W AVEZ mam wszystko, czego potrzebuję. Współpracuję z piątką świetnych zawodników, którzy chcą się rozwijać – ja dążę do tego samego, dlatego angażuję się w ten projekt w pełni. Stawiamy wobec siebie oczekiwania i próbujemy im sprostać. Dobrze wreszcie mieć konkretny plan.
Czy bogdana zobaczymy w roli komentatora w najbliższym czasie?
Na pewno będę maksymalnie poświęcał się roli szkoleniowca, to jest moje podstawowe zadanie i obecnie ma priorytet nad wszystkim innym. Może przy okazji jakichś wolnych weekendów nadarzy się okazja, by pokazać się podczas transmisji. Cały czas bardzo lubię komentowanie i jestem otwarty na propozycje, dobrze czuję się też jako analityk. Zobaczymy więc, co przyniesie czas.