Pandemia koronawirusa storpedowała kalendarz imprez w CS:GO. Ze względów bezpieczeństwa wycięto z niego wszystkie turnieje offline zaplanowane na najbliższe miesiące, część z nich przenosząc do środowiska internetowego. Jak ogólnoświatowa sytuacja wpłynie na transfery zawodników na profesjonalnej scenie?
Zacznijmy od tego, że koronawirus odcisnął ogromne piętno na globalnej gospodarce i czasowo ją zahamował. Działalność tysięcy firm i przedsiębiorstw została mocno ograniczona, w niektórych przypadkach nawet całkowicie zamrożona. Oznacza to dla nich liczenie strat i zaciskanie pasa celem uniknięcia bankructwa. Trudno sobie wyobrazić, aby tnące wydatki marki (dajmy na to zakłady bukmacherskie) napędzające największe organizacje esportowe mogły sobie teraz pozwolić na dokładanie do milionowych ruchów transferowych. Kluby będą śmielej rozglądały się za bezgotówkowymi lub bardziej ekonomicznymi wzmocnieniami za maksymalnie kilkaset tysięcy dolarów. Nie nastawiałbym się na żadne rekordowe transakcje.
Drugą sprawą jest poruszony na początku, wybrakowany kalendarz. Nikt tak naprawdę nie wie, kiedy będzie mogła powrócić lanowa rywalizacja, a to właśnie tego typu rozgrywki najczęściej grzebią dane składy czy przesądzają o zwolnieniach pojedynczych zawodników. Zmagania online oczywiście mogą powiedzieć coś o formie drużyny, natomiast nigdy nie będą prawdziwą jednostką miary. Są o wiele bardziej nieprzewidywalne, żeby nie powiedzieć losowe. Ile było już ekip, które w internecie były wręcz nie do powstrzymania, ale nie osiągnęły niczego znaczącego poza nim? Koronawirus może uratować graczy, którym chciano pokazać drzwi. W Virtus.pro, ENCE czy gdziekolwiek indziej.
POPRZEDNI FELIETON: QuickScope: Nowy prowadzący i nie tylko, czyli moja wizja ENCE |
Spójrzmy na transfery od innej strony. Zmiana zawodnika to też hipotetyczny spadek w światowym rankingu. Niższa pozycja w rankingu wiąże się z możliwością pominięcia zespołu przy zaproszeniach na duży internetowy turniej, bo okazji do nadrobienia straconych punktów jest obecnie jak na lekarstwo. W przypadku regionalnych kwalifikacji do Majora każda roszada zabiera 20% zgromadzonych oczek. Należy zadać sobie pytanie, czy forsowanie zmian dzisiaj jest dziś choć trochę opłacalne. Może lepiej wstrzymać się na parę miesięcy i wrócić do tematu w bardziej sprzyjających okolicznościach?
Zwłaszcza że panująca sytuacja wyklucza transfery międzyregionalne. Nie ma teraz możliwości, żeby zawodnik przykładowo przeprowadził się z Europy do Ameryki Północnej, aby ze swoimi kolegami uczestniczyć w internetowych zawodach. Granie z innego kontynentu nie ma najmniejszego sensu – wysoki ping uniemożliwia płynną rozgrywkę, do tego dochodzą również godziny różnicy czasowej. Innymi słowy, zespoły nie mogą sięgać po nikogo spoza regionu, a może nawet spoza swojego kraju, jeśli chcą zakwaterować strzelców w swoich ośrodkach treningowych. Granice wielu państw są otwarte wyłącznie dla nielicznych osób, które mają uzasadniony powód przemieszczania się.
W normalnych okolicznościach za miesiąc mielibyśmy Majora w Brazylii, a jak Major to również zero polskich dru..., szufla #wiadomo. Skoro turniej został przełożony na listopad, to razem z nim także wzmożona aktywność drużyn na rynku transferowym. Pamiętajmy jednak, że w dobie pandemii koronawirusa mówienie o konkretnych terminach jest wróżeniem z fusów. Choroba, odpukać, może powrócić ze zdwojoną siłą jesienią i znów zbierać swoje żniwo. Póki co ruchów na zawodowej scenie będzie zdecydowanie mniej, co wprowadza mnie w smutny nastrój, wszak od zawsze to właśnie transfery były obiektem mojego największego zainteresowania.
Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.