Agencja, z którą współpracuje, pomaga takim zawodnikom, jak Michał "snatchie" Rudzki, Sebastian "NEEX" Trela, Daniel "STOMP" Płomiński czy też Paweł "byali" Bieliński. Od dłuższego czasu wspomaga ona również Izako Boars, odpowiadając m.in. za niedawne testy, które pomogły wyłonić nowy skład CS:GO. O branży esportowej porozmawialiśmy z Pawłem Potocznym, który na co dzień pełni rolę menadżera w agencji Knacks. Czy trudno jest wytransferować polskiego zawodnika na scenę europejską? Czy żarty ze współpracy IB i Spritem wpłynęły na kształt późniejszych współprac? Dlaczego byali w pewnym momencie odrzucił ofertę z zagranicy? O tym i nie tylko w poniższym wywiadzie.


Interesujesz się trochę piłką nożną?

Kiedyś jeszcze za dzieciaka się interesowałem. Gdy byłem młodszy, grywałem w Football Managera i byłem na bieżąco z najnowszymi wynikami, ale psychofanem bym się nie nazwał. Chociaż jestem z Wrocławia, więc wiadomo, że Śląsk Wrocław jest mi bliski.

Skoro o Śląsku mowa, to powinieneś kojarzyć takiego trenera, jak Orest Lenczyk.

Oczywiście.

Świetnie się składa i wbrew pozorom ma to związek z naszą rozmową. Trener Lenczyk kilka lat temu podczas wywiadu z Przeglądem Sportowym przyznał bowiem, że "jeżeli piłkarz jest normalnym, inteligentnym człowiekiem, to sobie sam poradzi. A jeśli jest matołem, to potrzebuje menedżera".

Nieźle się zaczyna <śmiech>. Oczywiście zawodnik, który ma większe problemy z tym, by sobie poradzić w życiu, będzie w większym stopniu potrzebować menadżera. Z kolei w przypadku ogarniętych graczy, a staramy się, by wszyscy nasi podopieczni z czasem dojrzewali do tego, by być ogarniętymi ludźmi, służymy po prostu pomocą albo ewentualnie wskazujemy kierunki, w których mogą iść. Ciągle jednak uważam, że ta pomoc jest potrzebna. Jeżeli jesteś ogarniętym facetem, to tak naprawdę masz wtedy jeszcze więcej do roboty i takie wsparcie się wówczas przydaje.

Pozostając jeszcze chwilę na gruncie piłkarskim – w piłce nożnej zawód menadżera postrzegany jest zdecydowanie negatywnie. Z kolei w esporcie raczej tak nie jest. W naszej branży ten zawód jest chyba jeszcze na tyle mało ugruntowany, że bardziej patrzy się na was na kogoś, kto po prostu jest, a nie ocenia się was dobrze albo niedobrze.

To wynika z faktu, że nadal jest to dość młody zawód, który dopiero zaczyna się tworzyć – i to zarówno w polskim esporcie, jak i tym międzynarodowym. Wydaje mi się, że w sporcie tradycyjnym menadżerowie mają taką opinię, bo czasami zdarza im się patrzeć bardziej na to, czy sami zarobią, przez co mniej troszczą się o swojego zawodnika. Nie znam się na tym na tyle, by powiedzieć, że wszyscy klasyczni menadżerowie sportowi tacy są, ale być może właśnie stąd bierze się takie postrzeganie.

W esporcie funkcja menadżera też może z czasem przybrać taki obraz? Że zawód ten będzie kojarzony właśnie z ludźmi w większym stopniu dbającymi o siebie, a nie o graczy?

Już teraz są tego typu przykłady. Może nie na polskiej scenie, ale rozmawialiśmy kiedyś z jednym z bardziej znanych graczy esportowych, który opowiedział nam, że kiedyś przyszedł do niego jeden z menadżerów z największej agencji i powiedział wprost – my ci pomożemy, ale na samym starcie chcemy 15% od twojego wynagrodzenia. Miał im oddawać swoje wynagrodzenie za sam fakt, że oni mieli go reprezentować. My na razie nie idziemy tą drogą, ale zobaczymy, w którą stronę to pójdzie w przyszłości.

Z uwagi na fakt, że menadżer esportowy to młody zawód, to sami zawodnicy chyba także jeszcze nie do końca rozumieją zasady współpracy? A przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, ale chyba tylko nie ja. Sam swego czasu narzekałeś w mediach społecznościowych, że ktoś kontaktował się z waszymi zawodnikami bezpośrednio, a nie poprzez was.

Sami uczymy naszych graczy, jak powinni się zachowywać w takich sytuacjach. Znam zresztą wielu zawodników i to nie tylko z naszej agencji, którzy często nie wiedzą, dlaczego pomoc menadżera jest im potrzebna i trochę tego nie rozumieją. Nie wiem, skąd to się bierze, bo staramy się dużo tłumaczyć, od czego i dlaczego jesteśmy. Tłumaczymy, że może czasami warto nie podpisywać żadnych kontraktów bez choćby krótkiej konsultacji np. z nami. Ale tak po prostu jest – to często młodzi chłopacy, którzy mają poczucie, że są już na takim poziomie, na którym teoretycznie sami wiedzą najlepiej. A nie zawsze tak jest.

Może po prostu to kwestia specyfiki samego esportu? W sporcie tradycyjnym sportowcy to osoby, które często są daleko i nawet gdy czytasz ich media społecznościowe, to widać, że nie piszą tego oni, tylko że ktoś wcześniej przygotował to dla nich. W esporcie ten kontakt był bardziej bezpośredni, a gracze sami prowadzili swoje sociale i robili to po swojemu. Może po prostu nie wszyscy przestawili się jeszcze na nowy model myślenia?

Zgadzam się z tym. Najlepszym przykładem czegoś takiego jest pasha – Jarka wszyscy kochamy za to, jaki jest podczas swoich streamów, w mediach społecznościowych itp. To facet, który zawsze ci odpowie na twoje pytanie, jeśli do niego napiszesz, i to super zachowanie, którego u innych często brakuje.

Sam sobie wypracował tę sympatię, będąc autentycznym w tym, co robi.

Właśnie. Nie wiem, jak to działa w innych agencjach, ale my zawsze, nawet gdy musimy opublikować jakieś teksty sponsorskie, to dajemy naszym graczom tylko pewne wytyczne. Zachęcamy ich, by sami wszystko pisali, bo dla nas bardzo ważne jest, żeby zrobili to po swojemu i z głową. Wiadomo, że my nie jesteśmy w stanie wejść w głowę gracza i zobaczyć, jakie on sam ma odczucia względem danej rzeczy. Oczywiście mogę w teorii sam przygotować to w takim stylu, w jakim wydaje mi się, że zawodnik by to zrobił, ale nie zawsze wypadnie to dobrze i ludzie to zwyczajnie zauważą. Jeżeli jesteś fanem konkretnego gracza, to wiesz, jak się zachowuje, jak podchodzi do pewnych spraw itp. Dlatego właśnie wolimy, by gracze robili to samodzielnie.

Obaj pamiętamy różnego rodzaju akcje sponsorskie czy product placementy, w których przypadku gołym okiem było widać, że są sztuczne, przez co bardziej stały się bardziej obiektem drwin i żartów niż zareklamowały jakiś produkt.

Przyznam się, że sami kiedyś popełniliśmy podobny błąd i dlatego teraz staramy się tego unikać. Trudno było się potem mierzyć z reakcjami ludzi w komentarzach. Ale takie podejście jest dość częste i wtedy, tak jak mówisz, widać po prostu, że napisał to pan bądź pani z agencji, a nie sam zawodnik.

W przypadku Izako Boars bardzo długo tego typu obiektem żartów była współpraca ze Spritem i sposób, w jaki produkt ten "wklejany" był w różne posty.

No tak, niemniej w przypadku Izako Boars i Sprite'a popełniane były błędy w komunikacji. Teraz pracujemy nad tym, by tego typu treści były tworzone w nieco inny sposób, bardziej przyjazny i nie tak nachalny. Wydaje mi się, że już teraz widać, że trochę się to wszystko zmieniło. Staramy się nie produkować już takich placementów, bo stale pojawiają się kolejne przykłady z innych organizacji, które robią podobnie. A my nie chcemy, żeby się z nas śmiano <śmiech>.

Sądzisz, że bardziej ludzkie podejście do kwestii budowy wizerunku i komunikacji da się w ogóle połączyć ze spojrzeniem czysto PR-owym, w którym bardziej liczy się osiągnięty efekt, a to, czy dotarto do niego w naturalny sposób, ma już mniejsze znaczenie.

Sądzę, że tak. Najlepszym na to przykładem jest ostatnia współpraca pomiędzy Izako Boars a Switchit, które dostarczyło komputery dla naszych zawodników. To był prosty i klarowny temat, ale mimo to Switchit bardzo super się zachowało i do każdego komputera dołączyło personalizowany list z podziękowaniami, gratulacjami, życzeniami udanej gry itp. W zawartej między nami umowie nie było żadnych zapisów odnośnie do tego, że nasi gracze muszą potem te listy upublicznić i wrzucić do mediów społecznościowych. Jako menadżerowie uznaliśmy jednak, że to świetna sprawa i żeby się tym pochwalili, bo zawsze będzie to miło wyglądać. I rzeczywiście, gdy później czytaliśmy związane z tym posty, to nawet sama marka się do nas odezwała i dziękowała nam za to.

Wspomniałeś, że uczycie zawodników danych zachowań i uczulacie ich na pewne kwestie wizerunkowe i komunikacyjne. A sami gracze zaczynają w ogóle rozumieć wagę tego wszystkiego i rozumieć, jak bardzo istotna jest to kwestia w kontekście budowania ich marki?

Zauważam to u poszczególnych zawodników – u niektórych trwało to krócej, u niektórych dłużej. Ale tak, mają oni większą świadomość tego, że w pracy nad komunikacją trzeba być bardziej systematycznym i jednocześnie starać się też różnicować treści, które publikuje się na kanałach. I to widać. Widać, że ta praca przynosi mniejsze lub większe korzyści, a zdarza się nawet, że zawodnicy sami przychodzą do nas z jakimiś pomysłami i pytają, czy mogą zrobić daną rzecz, czy się ona spodoba. Takie coś jest dla nas bardzo ważne.

A zdarzają się zachowania w drugą stronę? To znaczy, że zawodnik staje okoniem i mówi "Nie, tego nie zrobię"?

Również. Wiesz, tak naprawdę człowiek człowiekowi nierówny. Mamy na przykład takiego TUDSONA, który ostatnio sam wpadł na pewien pomysł jeśli chodzi o swojego Twitcha. Cała koncepcja wyszła tylko od niego i było to super, a my popieraliśmy go w tym, co robi. Sami nie wpadliśmy na to, że można było zrobić tak prostą rzecz. Z drugiej strony są też gracze, którzy czasami trochę czekają aż to my zrobimy coś za nich. Staramy się jednak pracować nad tym, by tak nie było. Żeby to wszystko to byli "oni", a nie "my przez nich".

Pytam o nastawienie graczy pod kątem budowy wizerunku także z uwagi na ostatni nabytek Knacks. Chodzi mi oczywiście o byaliego, który znany jest z tego, że dość swobodnie podchodzi do kwestii komunikacji i polaryzuje społeczność – albo się go lubi, albo nienawidzi. Można powiedzieć, że reprezentowanie Pawła i kreowanie jego postrzegania przez innych to dla was swego rodzaju wyzwanie i to może nawet spore.

byali jest bardzo barwną osobą, ale w naszej opinii w ten dobry sposób. Dla wielu osób na scenie czy też wypowiadających się w mediach społecznościowych może to być szokiem, ale uważamy, że Paweł to jedna z lepszych osób jeśli chodzi o mentalność w grze. Wiele osób uważa go za kogoś toksycznego, kto wyzywa wszystkich naokoło. Ale prawda jest taka, że jeśli Paweł faktycznie kogoś wyzywa, to głównie siebie, bo nie lubi przegrywać i czasami właśnie to go najbardziej dobija. Było to czasami widoczne podczas niektórych etapów jego kariery, gdy sam widział, że mu nie idzie i to go ciągnęło w dół. Poza tym jednak byali to świetna osoba, z którą oczywiście trzeba dużo pracować, ale to taka sama praca, jaką trzeba wykonywać z każdym innym zawodnikiem.

Skąd w ogóle wziął się pomysł na współpracę z Pawłem, który przecież od ponad roku nie gra na stałe w żadnym zespole i ogranicza się głównie do występów miksowych?

Prawda jest taka, że my z Pawłem współpracujemy już od ponad roku, ale dopiero niedawno oficjalnie to ogłosiliśmy. Paweł jest z nami praktycznie od pierwszego roku istnienia agencji, czyli od 2018 roku. Niemniej praca ta polegała na tym, by miał on wsparcie zewnętrzne, którego według mnie potrzebował. My mu w tym wszystkim pomagaliśmy i staramy się pomagać nadal. Zobaczymy, w którą stronę Paweł pójdzie. Ma dużo możliwości i mam nadzieję, że wybierze tę, z której będzie w stu procentach zadowolony.

Skoro ta współpraca trwa już tak długo, to dlaczego dotychczas była prowadzona po cichu i ujrzała światło dzienne dopiero teraz?

Przyznam się szczerze, że nie wiem. Chociaż po części mogło to wynikać z faktu, że dla nas to bardzo ważna współpraca i dlatego chcieliśmy, by została ogłoszona dopiero w momencie, gdy będziemy w stu procentach pewni, że wykonujemy dobrą robotę. Paweł to mimo wszystko bardzo istotna osoba na scenie, dlatego nie chcieliśmy po prostu chwalić się, że podpisaliśmy z nim umowę i być może coś będziemy z tym robić. Chodziło bardziej o to, by postawić wszystkich przed faktem dokonanym – że współpracujemy z Pawłem i zrobiliśmy już wspólnie pewne rzeczy, które się wydarzyły i były w porządku.

fot. Adrian Malczyk

Moment tego ogłoszenia ma jakiś związek z tym, że Paweł za chwilę może wrócić do gry i dlatego chcieliście wcześniej potwierdzić, że za nim stoicie?

Może... Pomidor! Mogę jednego wykorzystać, prawda? <śmiech> A tak poważnie, to nie ma to żadnego związku z działaniami byaliego. Paweł chwilowo robi sobie przerwę od gry w organizacjach. Trenuje sobie w VALORANCIE, trenuje sobie w CS:GO i zobaczymy, w którą stronę pójdzie. Wspieramy go we wszystkim, co robi i ewentualnie podpowiadamy, na co mógłby się zdecydować.

To była wasza inicjatywa, by związać się z byalim, czy też on sam się z wami skontaktował, by poprosić o pomoc w jakiejś sprawie?

Z tego, co pamiętam, to w przypadku Pawła była to duża praca wykonana przez Dawida [Szymańskiego, CEO Knacks – red.]. To był bardzo świeży temat, który pojawił się, gdy agencja Knacks była jeszcze średnio przez kogokolwiek kojarzona, ale mimo to ten kontakt z Pawłem się pojawił i tak po cichu sobie pracowaliśmy. Ale raczej był to kontakt z naszej strony.

To zawsze tak wygląda, że to wy kogoś sobie upatrzycie i odzywacie się do niego jako pierwsi? Czy zdarza się czasami, że to dana osoba potrzebuje pomocy i sama przychodzi z pytaniem, czy moglibyście ją reprezentować?

To zależy. Zdarza się, że zawodnicy sami się do nas odzywają – tak było choćby w przypadku juanaflatroo, który, oczywiście po rozmowie z TUDSONEM, skontaktował się z nami, bo potrzebował wtedy pomocy w kwestiach wizerunkowych i menadżerskich. Ale jak mówię, w większości przypadków to my piszemy na samym początku. Odzywamy się do osób, które mają ogromny potencjał i uważamy, że mogą się bardzo rozwinąć. Współpracujemy też z wieloma graczami, których nigdy nie ogłosimy. Mówię tutaj o sytuacjach, gdy zawodnik pisze do nas z prostą sprawą: Słuchaj, mam taką i taką propozycję kontraktu, nie znam się, potrzebuję pomocy. I my takim osobom chętnie pomagamy.

Czyli to taka bardziej konsultacja.

Tak, jak najbardziej.

Macie jakiś klucz, którym kierujecie się przy doborze współpracowników? Zwracacie uwagę na jakieś konkretne rzeczy albo jakieś konkretne kwestie was interesują?

Nie, czasami siedzimy sobie z Dawidem i Rafałem [Zajączkowskim, talent managerem w Knacks – red.] w trójkę na TS-ie i nagle komuś wpadnie "Ej, ten ma tysiąc osób na Twitchu, weźmy go" <śmiech>. Oczywiście żartuję. Staramy się pod pewnymi względami analizować takie osoby. Patrzymy na ich potencjalną przyszłość, czasami podejmujemy szalone decyzje rozpoczynając jakąś współpracę bądź też pytając o nic. Teraz otwiera się rynek VALORANTA i tam też zaczynamy powoli działać. Podpisaliśmy już umowę z jednym zawodnikiem, który będzie grać tylko właśnie w VALORANTA. Teraz rozmawiamy też z drugim graczem i mam nadzieję, że wszystko pójdzie w dobrą stronę. Po prostu szukamy osób, które mogą potrzebować pomocy i potencjalnie będą też w czołówce, niezależnie od gry, w którą grają.

Ci zawodnicy VALORANTA, o których mówisz, pochodzą z Polski czy z zagranicy?

Podpisaliśmy umowę z Archem, który jest naszym pierwszym zawodnikiem VALORANTA z zagranicy. Z kolei drugi zawodnik pochodzi z Polski.

Jesteś w stanie przywołać sytuacje, gdy byliście już po słowie z jakimś zawodnikiem, ale ostatecznie z jakiegoś powodu wszystko wysypało się w ostatnim momencie?

Oczywiście zdarzały się takie sytuacje. Kilka tego typu rozmów prowadziliśmy ze streamerami, z którymi też współpracujemy – bywało, że jednocześnie odzywaliśmy się my i inne agencje, które też funkcjonują w naszym kraju typu Gameset, Fantasyexpo bądź ktokolwiek inny. I czasami ludzie wybierali inną agencję, bo to nie jest tak, że my mamy monopol i jesteśmy najlepsi na świecie. Mamy tę świadomość, że czasami możemy popełniać błędy albo komuś może się nie spodobać sposób, w jaki pracujemy. Takie rzeczy się zdarzają, chociaż w wielu przypadkach było też tak, że to my sami zaprzestawaliśmy kontaktu, bo po dłuższej rozmowie stwierdzaliśmy, że angaż danego gracza może być ryzykowną próbą.

Dużo rozmawiamy o zawodnikach, a jak wygląda kwestia organizacji? W tym okresie, w którym działacie, zawsze spotykaliście się ze zrozumieniem waszej roli jeśli chodzi o reprezentowanie zawodnika, obecność przy jakichś rozmowach itp., czy też zdarzało się, że byliście przez organizacje pomijani?

W większości organizacje to rozumieją, jednak czasami zdarzają się sytuacje, gdy się nas pomija. Faktem jest to, że na poziomie tych największych organizacji, bo zdarzało nam się też współpracować z takimi ekipami spoza Polski, takie rzeczy nie występują. U nich rola menadżera jest ważna i mają świadomość, że za danym zawodnikiem stoi jakaś osoba. W Polsce bywało natomiast, że coś było robione bez konsultacji z nami, bo... bo tak. Jestem bardzo wylewny na Twitterze i staram się cały czas narzekać na tego typu rzeczy. Dzięki temu czasami można sobie łatwo wywnioskować o kim konkretnie piszę, bo z reguły narzekam nie po tygodniu od danego wydarzenia, a od razu. Na naszej scenie jest kilka osób, które uważają, że jesteśmy niepotrzebni i po co w ogóle się wtrącamy, ale przywykłem do tego.

W ostatnich miesiącach byliście zaangażowani w zagraniczne transfery TUDSONA, NEEXA i snatchiego. Biorąc pod uwagę fakt, że nasza scena CS:GO od dawna znajduje się w kryzysie, a drużyny nie osiągała spektakularnych rezultatów, to czy dziś trudno jest wytransferować polskiego zawodnika za granicę?

Wydaje mi się, że nie, bo polscy zawodnicy są po prostu dobrymi zawodnikami. To nie jest tak, że nasza scena jest gorsza niż inne. Problem polega bardziej na tym, by w ogóle namówić takiego gracza na próbę rywalizacji na europejskiej scenie, bo wielu zawodników wstydzi się tego, że gorzej mówią po angielsku i nie będą w stanie komunikować się ze swoimi kolegami. Wystarczy zresztą spojrzeć na przykład MICHA, który będąc jeszcze w Virtus.pro uczył się języka, by być gotowym pójść później do Europy bądź, jak w jego przypadku, do Ameryki. Ale odpowiadając na twoje pytanie, nie sądzę, by było to trudne. Transfer snatchiego dobrze to pokazuje i świetnie, że to wszystko idzie w tym kierunku. Mam nadzieję, że będzie iść nadal.

Wy jako menadżerowie zachęcacie graczy do nauki języka albo nawet im pomagacie np. organizując im lekcje?

Zachęcać zachęcamy, ale nie prowadzimy z nimi rozmów po angielsku, żeby go uczyć. Jeżeli widzimy potencjał w zawodniku i sądzimy, że w pewnym momencie będzie mógł wyjechać za granicę, to zawszę zwracamy mu uwagę "Ej, weź posłuchaj sobie jakiegoś Duolingo i poćwicz, bo może ci się to przydać".

Zdarzyło się kiedyś tak, że mieliście wytransferować waszego zawodnika do zagranicznej drużyny, ale wszystko się wysypało, bo gracz nie chciał wyjeżdżać?

Jeśli chodzi o sytuacje, by zawodnik zrezygnował z powodów językowych, to nie. Ale było tak, że transfer upadł po prostu dlatego, że gracz nie chciał. W pewnym momencie pojawiła się opcja, by byali grał w zagranicznym składzie, ale potem spojrzeliśmy na zawodników, z którymi miałby występować, przeprowadziliśmy dokładną analizę wspólnie z Pawłem. Nie wydawało nam się, by ten skład miał potencjał, dlatego temat po prostu ucichł.

Jeśli chodzi o rozmowy z zagranicznymi organizacjami, to nadal jest trochę tak, że polski Counter-Strike jedzie na marce, którą przez lata wypracowało Virtus.pro?

Łatka Virtus.pro będzie na polskiej scenie zawsze. Widać to zresztą, gdy ogląda się na Twitchu jakiekolwiek mecze obecnego VP i czyta się komentarze. To zawsze będzie tak działać, ale wydaje mi się, że z czasem będzie się o tym mówić coraz mniej. Teraz też mamy dobrych zawodników oraz organizacje, które bardzo dobrze się rozwijają. Na przykład AVEZ zaczęło osiągać na europejskiej scenie bardzo dobre wyniki. Ludzie patrzą na Polskę już nie tylko przez pryzmat Virtus.pro, ale także i innych graczy. Mam więc nadzieję, że za dwa lata może nie tylko zapomnimy o Virtusach, co po prostu będziemy bardziej patrzeć na co, co będzie się dziać wówczas, a liczę, że będzie super. Z drugiej strony widzimy też, jak mocno Polacy pragną sukcesów. Ostatni finał EU Masters oraz piękne wsparcie dla Pukiego utwierdziło mnie w przekonaniu, że jako naród kochamy takie historie i życzę nam wszystkim, aby takich sytuacji było jak najwięcej.

Wcześniej napomknęliśmy już o Izako Boars. Przede wszystkim dla niektórych może być ciekawym fakt, że to wy jako Knacks prowadzicie działania dla IB. Przecież organizacja nierozerwalnie związana jest z Piotrkiem Skowyrskim, a on z kolei jest nierozerwalnie związany z Fantasyexpo, czyli poniekąd waszą konkurencją w branży menadżerskiej.

Pytanie, czy faktycznie jesteśmy dla siebie konkurencją. Oczywiście niektórzy mogą twierdzić, że Fantasyexpo jest o wiele większą firmą od nas i przez to teoretycznie ze sobą nie konkurujemy. Ale nie, bardziej chodzi o to, że Fantasy operuje na całkiem innych aspektach. Oni starają się skupiać na organizowaniu turniejów oraz na pracy z influencerami czy streamerami, a nie zwracają tak mocno uwagi na esportowców, którzy z kolei są dla nas głównym polem działania. Oczywiście my też mamy u siebie kilku influencerów, którzy esportowcami nie są, ale nie wchodzimy sobie z drogę. Wraz z Fantasy współpracujemy przy różnych kampaniach, także tych innych niż Izako Boars. To nie jest tak, że mamy swój kawałek tortu, który nazywa się Knacks, i na nim się skupiamy.  Staramy się współpracować z każdą agencją, bo jesteśmy w jednej branży, którą chcemy, a przynajmniej mam taką nadzieję, wspólnie rozwijać. Nam to więc nie przeszkadza i Fantasyexpo chyba też jeszcze nie. Ale zobaczymy za kilka miesięcy <śmiech>.

Trudno jest łączyć jednocześnie rolę menadżera zawodnika i menadżera związanego z jakąś organizacją? To jednak dwa odmienne światy jeśli chodzi o oczekiwania i interes zawodnika niekoniecznie musi się przecież pokrywać z interesem organizacji. I na odwrót.

Ja bardziej zauważam plusy takiej sytuacji. Wystarczy spojrzeć na naszą współpracę z Izako Boars i na naszych zawodników. NEEX np. wylądował w Izako Boars przez nas. To my mocno naciskaliśmy, by dać mu szansę, zaś izak wspólnie z zarządem i resztą składu potem to zatwierdzili. Sądzę, że 2019 był w wykonaniu Sebastiana najlepszym jak dotychczas rokiem – to jest bezapelacyjne. To on ciągnął tę drużynę, miał świetne statystyki, co później przełożyło się na transfer do Europy. Drugim takim przykładem jest TOAO, który też trafił do IB za naszą namową, i teraz wraz z Hyperem, który też jest zresztą u nas, tworzy projekt, który, mam nadzieję, zacznie wkrótce przynosić owoce. W tym wypadku nie widzę jakiegoś większego problemu. Oczywiście kontrakty zarówno zawodników z Knacks, jak i tych spoza agencji, są w Izako Boars identyczne. Mamy po prostu dodatkowy zapis, dzięki któremu możemy współpracować z danym zawodnikiem w ramach kampanii, które nie są w żaden sposób niezgodne z kampaniami organizacji.

Wasza knacksowa kolonia w Izako Boars mogłaby być nawet jeszcze większa, bo przecież przez pewien czas w zespole znajdował się byali, który miał być testowany, ale szybko zniknął.

Z byalim w Izako Boars to było tak, że on nam wprost powiedział, że bardzo dobrze mu się gra, że wszystko jest w porządku i chciałby występować z tymi zawodnikami. Jednocześnie miał on wówczas bardzo trudny okres w życiu prywatnym i po prostu bał się tego, że ta radość będzie tylko chwilowa, a za miesiąc wszystko się zmieni. Tamta decyzja, by Paweł ostatecznie nie trafił do Izako Boars, została podjęta tylko i wyłącznie przez niego, za co bardzo mocno go szanowaliśmy. Wyjaśnił nam dokładnie sytuację, nie podpisał kontraktu, nie wziął pewnych pieniędzy, tylko zrobił to, byśmy my mogli rozwinąć Izako Boars w inny sposób i by także on sam nie miał poczucia, że zrobił coś nie tak.

Czyli kontrakt dla byaliego był już przygotowany i czekał na stole na podpisanie?

W teorii mieliśmy wszystko już przygotowanie i w razie czego mogliśmy działać dalej.

fot. GG League/Marceli Kaźmierczak

Nie obawiasz się jednak, że w momencie, gdy do Izako Boars znowu trafi jakiś zawodnik związany z Knacks, to mogą pojawić się zarzuty o faworyzowanie waszych podopiecznych albo o jakieś kumoterstwo?

Gdybyśmy chcieli zrobić coś takiego, to na początku roku nie trafiliby do nas Avis, szejn i siuhy, tylko po prostu wprowadzilibyśmy do składu kogoś, z kim już współpracujemy. W tej kwestii staramy się, by te projekty, tak jak były osobne, tak osobne pozostały. Żeby wszystko rozwijało się swoją drogą i po prostu po swojemu. To też nie jest tak, że my decydujemy kto trafi do Izako Boars. W kwestii nowego składu decyzję podejmowali Toao z Hyperem. Projekt z testowaniem młodych zawodników, którzy byli sprawdzani przez ponad dwa miesiące, był ich. Do tego dochodzi też sam Piotrek, którego słowo jakby nie patrzeć jest dość istotne.

Koncepcja przeprowadzenia testów wyszła właśnie od TOAO i Hypera, czy wy też mieliście w niej swój udział?

Po którymś z kolei meczu, o którym chcieliśmy zapomnieć, usiedliśmy wraz z Dawidem i przyjrzeliśmy się wszystkim możliwościom, które wtedy mieliśmy. Spojrzeliśmy też wtedy na projekt AGO, który na swój sposób jest dobry, i uznaliśmy, że może warto dać szansę młodym zawodnikom, chociaż oczywiście na nieco inną skalę. Porozmawialiśmy z Bartoszem i Mateuszem, a oni przyznali, że to świetny pomysł. Można więc powiedzieć, że jest to wspólna koncepcja naszej czwórki.

Na dobrą sprawę wasza współpraca z Izako Boars nie jest przypadkiem odosobnionym. Mamy też np. eMine.pro, które prowadzi wspólne działania z piratesports czy ALSEN. Sądzisz, że taki model funkcjonowania, w którym organizacje będą zatrudniać zewnętrzne firmy, by to one prowadziły komunikację, to przyszłość esportu?

Do pewnego stopnia tak, czy to nadal będzie rozwijać się w tym kierunku? Nie wiem, bo w branży zaczyna pojawiać się coraz więcej osób, które mają już pewne umiejętności i doświadczenia z zewnątrz. Na przykład ja pojawiłem się w esporcie w taki właśnie sposób – wcześniej pracowałem w innych agencjach niezwiązanych z esportem, ale z racji tego, że obejrzałem film Włodka Markowicza o esporcie, to tak już zostałem. A takich ludzi będzie pojawiać się coraz więcej, więc organizacje będą z czasem tworzyć własne zespoły i to też jest bardzo dobre rozwiązanie. Na ten moment wydaje mi się jednak, że warto korzystać z takiej pomocy, jak nasza. Sami dostajemy co jakiś czas zapytania od polskich organizacji, czy też nie podziałamy z nimi w jakiś sposób, także temat ten nadal się rozwija.

Twoim zdaniem można powiedzieć, że jeśli chodzi o działania wokół Izako Boars, to mieliście trochę ułatwione zadanie? Chodzi mi o to, że organizacja niezmiennie kojarzy się z izakiem choćby przez samą nazwę, a Piotrek ma przecież dobry PR i ludzie w większości go lubią. W takiej sytuacji budowa komunikacji i wizerunku IB wydaje się być prostsza niż w przypadku innego zespołu, który nie byłby powiązany z influencerem.

My wychodzimy akurat z odwrotnego założenia, bo dla nas to jeden z trudniejszych projektów. Z jednej strony chcemy oczywiście, by nadal to była organizacja Piotrka, by Piotrek był w jej nazwie itp., ale z drugiej organizacja musi też sama tworzyć swój wizerunek. To nie może być tak, że coś złego stanie się w IB, przyjdzie Piotrek i to naprawi. Bardziej zależy nam na tym, by tworzyć własny content, własną komunikację i tak teraz staramy się wszystko robić. Ważność Piotrka w organizacji jest niezaprzeczalna, ale staramy się być osobnym organizmem. Podobnie sprawa ma się w przypadku działań z markami. Staramy się stworzyć taką organizację, by sponsorzy przychodzili niezależnie od tego, czy jest izak, czy też nie.

Ale pewnie było tak, że jakaś marka kontaktowała się z wami i proponowała współpracę właśnie po to, by zareklamował ją izak.

Oczywiście, że tak się zdarzało i takie kampanie też mieliśmy. Było tak choćby w ubiegłym roku z Green Cellem, który był zarówno u nas, jak i u izaka. Czasami to się łączy, ale staramy się budować takie kampanie tak, by częściej nie były one jednak łączone. Ale jak mówię – jeśli mamy partnera, który działa i z nami, i z Piotrkiem, to świetnie, że możemy to jakoś zgrać. Bo wbrew pozorom izak śledzi poczynania wszystkich zawodników i zawodniczek w organizacji.

Skoro mowa o zawodniczkach – w ubiegłym roku powołaliście do życia Izako Boars Ladies, czyli kobiecy skład Counter-Strike'a. Planowaliście to już wcześniej czy miało to bezpośredni związek z faktem, że ESL zapowiedziało rozgrywki dla kobiet?

Pojawienie się damskiej drużyny było faktycznie powiązane z turniejem od ESL. Ale dziewczyny nadal z nami są i wydaje mi się, że są zadowolone ze współpracy. My także jesteśmy zadowoleni i cieszymy się, że doszło do czegoś takiego, jak ESL Sprite Mistrzostwa Kobiet. Nadal razem pracujemy, a Kamila "firingirl" nawet była ostatnio w stacji Newonce.radio, gdzie opowiadała o naszej współpracy. Ten projekt nadal jest dla nas istotny i staramy się go rozwijać, jak tylko możemy.

Wspólne działania z zawodniczkami wpłynęły zauważalnie na to, że zyskaliście więcej dziewczyn, które zainteresowały się Izako Boars jako organizacją?

To na pewno, aczkolwiek musiałbym sprawdzić statystyki demograficzne, bo ostatnio do nich nie zaglądałem. Niemniej to wszystko dochodzi do takiego poziomu, że wspólnie z naszym partnerem odzieżowym być może stworzymy damską kolekcję ciuchów. Prowadziliśmy badania i wygląda na to, że będzie ona mieć bardzo dobry wydźwięk i sprzedaż. Wydaje mi się więc, że tak, w ostatnim czasie pojawiło się więcej kobiet zainteresowanych IB.

Rozmawialiśmy o współpracy krajowych organizacji, a co z konkurencją? Na pewno w jakiś sposób rywalizujecie ze sobą w tym naszym esportowym piekiełku, ale na jakim polu? Kto zgarnie bardziej medialnego gracza albo wytransferuje go do lepszego klubu?

Na wewnętrznych konwersacjach na pewno jest jakaś konkurencja i gdy ktoś zrobi coś fajnego, to pewnie pojawiają się wiadomości "Ej, my to zrobiliśmy, a oni nie". Takie coś na pewno się dzieje, ale na zewnątrz to nie wychodzi. Wiadomo, że gdy zrobimy coś na wysokim poziomie i jest to chwalone, to się cieszymy. Dla nas największym docenieniem jest to, że współpracujemy z kilkoma zawodnikami czy influencerami, którzy wcześniej byli w innych agencjach i bardzo chwalą sobie współpracę z nami. To dla nas świetna sprawa – powiedzmy, że taka mała wygrana. Ponadto czasami rozmawiamy  też z pewnymi firmami, z którymi robimy kampanię, i dostajemy informację zwrotną, że wszystko jest w porządku, że dobrze się współpracuje itp. Takie słowa wiele dla nas znaczą.

Pozostaje jeszcze kwestia współpracy z mediami. Wydaje mi się, że to trochę lawirowanie po cienkiej linii. Z jednej strony dziennikarz oczekuje ciekawych wypowiedzi, takiego trochę mięsa, dzięki któremu każdy cytat nada się na tytuł. Z drugiej zaś jest menadżer czy PR-owiec, który woli wypowiedzi bardziej wyważone, stonowane i niekontrowersyjne. Sądzisz, że da się zjeść ciastko i mieć ciastko, czyli zaspokoić obie te strony?

Jeśli chodzi o naszą rozmowę, którą teraz prowadzimy, to prawda jest taka, że troszeczkę się znamy, kilka razy zdarzyło się nam zagrać w CS-a i czasami powiedziałem ci za dużo, czasami ty powiedziałeś mi za dużo <śmiech>. Prawda jest taka, że ja chciałbym móc mówić o wszystkim, ale czasami po prostu nie mogę ze względów prawnych. Podpisujemy NDA i często właśnie to nas powstrzymuje.

Przyznałeś, że wywodzisz się z niego innego środowiska i do esportu trafiłeś później. Pracujesz tu już jednak półtora roku, więc pewnie będziesz w stanie mi odpowiedzieć – co twoim zdaniem jest najbardziej wymagającą kwestią jeśli chodzi o działanie w branży esportowej?

Wydaje mi się, że nauczenie innych tego, jak ważna jest komunikacja oraz szczerość w niektórych przypadkach. Czasami mam takie wrażenie, że niektórzy w tej branży starają się ukryć pewne fakty, mimo że są one dość oczywiste. Chodzi o sytuacje, gdy piętnaście osób już powiedziało, że coś się wydarzyło, a mimo to najważniejsza strona w sprawie nadal milczy. Mnie nauczono, że trzeba nie dopuszczać do takich sytuacji, a jeśli już mają miejsce, to po prostu należy przyznać się do błędu i starać się coś naprawić w taki czy inny sposób.

Nie ma jednak co ukrywać – w wielu organizacjach pracują osoby, które są oczywiście pasjonatami esportu, kochają to, ale jednocześnie nie mają potrzebnego doświadczenia. Tak jak wcześniej rozmawialiśmy o lawirowaniu: one lawirują między tym, co im się wydaje, że jest dobre, a tym, co gdzieś przeczytały. I to nie zawsze musi działać i nie zawsze jest dobre. Uważam, że jeżeli ktoś chce mieć dobrą i poważnie działającą organizację, to musi zatrudniać osoby z odpowiednim doświadczeniem w danym kierunku, a nie chłopaczka za 200 czy 300 zł, który napisze sobie posta na socialach, bo od czterech lat ogląda esport. To chyba nie powinno działać w taki sposób.

Powoli jednak zmierzamy w kierunku profesjonalizacji i rezygnujemy z zatrudnienia tych chłopaczków za kilkaset złotych.

Tak, to się zmienia, o czym zresztą już rozmawialiśmy. Te zmiany widać, ale jednocześnie przykłady takich nieodpowiednich sytuacji też cały czas się pojawiają i jeden z nich miał miejsce zresztą niedawno.

Esport w ogóle różni się jeśli chodzi o specyfikę działań PR-owych od innych branż, w których miałeś okazję w przeszłości pracować?

Specyfika się nie zmienia, bo schemat jest taki sam – pojawia się coś nowego, trzeba napisać prasówkę, porozmawiać z Maćkiem z Cybersportu <śmiech>. Inne są jednak środki przekazu, bo masz pod sobą X zawodników, którzy czasami muszą przekazać pewien komunikat w taki lub inny sposób. Masz też inną grupę docelową, która jest często zależna od projektu. Odniosę to do Izako Boars. Wszyscy uważają, że IB to organizacja dla dzieciaków i tylko dzieciaki oglądają jej mecze. Sprawdzaliśmy jednak demografię wiekową i okazuje się, że nasi obserwujący na Facebooku to w trzech czwartych osoby powyżej 18. roku życia. Tak więc naszym głównym targetem są ludzie dorośli, a nie niepełnoletni.

To pewnie po części kwestia bycia kojarzonym z izakiem, jeśli o to chodzi.

Ostatnio trochę o tym myślałem, bo wydawało mi się, że izak jest w tej branży od zawsze. Odkąd tylko miałem internet, to Piotrek w nim był. Zresztą izak od jakichś pięciu lat jest naprawdę popularnym człowiekiem i ludzie, którzy byli z nim od początku, zdążyli już dorosnąć. Dlatego my też powoli zaczynamy komunikować się z ludźmi dorosłymi, co jest dla nas świetną sprawą.

Za tobą 1,5 roku w branży. W tym okresie nie odniosłeś wrażenia, że esport nadal jest trochę zamkniętym środowiskiem i być może na tym cierpi? Z jednej strony jako branża chcemy się otwierać na nowe współprace, na nowe marki, ale z drugiej jednak trzymamy się naszej autonomii.

I tak, i nie. Sam pamiętam swoje początki, gdy trudno było mi zbudować siatkę kontaktów z osobami z esportu, z którymi mógłbym porozmawiać, bo poza nickami zawodników Virtus.pro nikogo nie kojarzyłem. Trudno było mi wtedy tworzyć kontakty, bo byłem kimś spoza esportu, nikt mnie nie znał. Dopiero potem wybiłem się na dramie z AGO, co też słyszałem od kilku osób <śmiech>. Esport zaczyna się otwierać, pojawiają się nieendemiczne marki. Mamy przykład polskiego rynku, na który weszła Puma. Mamy przykłady z rynków zagranicznych, gdzie te nieendemiczne marki są już w esporcie od jakiegoś czasu, jak choćby Beko, które sponsorowało Worldsy. I chociaż, jak mówię, nowej osobie trudno jest wejść do tego środowiska, to odnoszę wrażenie, że z czasem zaczyna się to zmieniać.

Czyli to półtora roku to zmiany na plus?

Coś się faktycznie zmienia. Dobrze też, że pojawił się sport, piłka nożna mocno weszła w esport i to zarówno na rynku polskim, jak i zagranicznym. Są więc przykłady, że to wszystko faktycznie zmierza w dobrym kierunku.

Śledź rozmówcę na Twitterze – Paweł Potoczny
Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn