Półfinał i ćwierćfinał Mistrzostw Świata. Brzmi nieźle, prawda? Niby tak, jednakże w ostatnich latach Europa przyzwyczaiła nas do lepszych występów na międzynarodowych turniejach League of Legends. Trzy finały podczas ostatnich trzech rozgrywek, w tym jeden ostateczny triumf (podczas Mid-Season Invitational) na pewno zrobiły fanom ze Starego Kontynentu nadzieję na sukces na najważniejszym czempionacie. Jak powszechnie wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc wyniki formacji z League of Legends European Championship podczas Mistrzostw Świata 2020 rozczarowały kibiców, jak i samych zawodników. Dlaczego jednak do takiej sytuacji doszło? Co się stało, że po dwóch latach znaczącej poprawy nagle wróciliśmy w zasadzie do czasów sprzed roku 2018?

Brak MSI – brak  wymiany mety

Zazwyczaj pierwszym momentem w roku, w którym poznawaliśmy najmocniejsze drużyny w danym sezonie było Mid-Season Invitational. Wtedy najlepsze formacje z całego świata miały okazję się spotkać i wynieść coś poza swoje regionalne podwórko. W tym roku jednak z oczywistych względów do takiej sytuacji nie doszło. Z tego powodu zarówno poszczególne drużyny nie mogły wymienić się informacjami i ulepszyć mety, a dodatkowo G2 Esports nie miało okazji zagrać sparingów z najlepszymi formacjami na świecie.

fot. Riot Games

Oczywiście, ktoś może stwierdzić, że to w tamtym momencie Samurajowie byli absolutnie topową drużyną (bo na to wskazywał ich ówczesny gameplay – szybkie 3:0 z Fnatic w fenomenalnym stylu robiło wrażenie), jednakże jak wiadomo, chińskie formacje mogły przez cały rok scrimować z koreańskimi. Nawet jeżeli po Spring Splicie G2 Esports było top 1, to tak naprawdę druga i trzecia drużyna, którymi były wtedy JD Gaming oraz Top Esports lub T1, mogły bezproblemowo wymieniać się informacjami na temat gry i nakręcać samych siebie. T1 akurat odpadło, ale JD oraz Top przed Worldsami prezentowały fantastyczny poziom i były uznawane za faworytów zmagań, w przeciwieństwie do G2.

Wpływ na to miał nie tylko powyższy czynnik, jednakże na pewno jakaś część powodów słabszej formy Europy tkwi właśnie w braku przepływu informacji pomiędzy ekipami Azjatyckimi a Europejskimi. Nawet jeżeli tylko G2 wyjechałoby do Azji na MSI, to podłapując różne trendy, mogłoby wprowadzić je do swojej gry i scrimując nauczyć tego samego swoich rywali podczas sparingów.

Wypalenie i konflikty w drużynach

Trudno stwierdzić jak sytuacja wyglądała w Rogue, gdyż w przypadku tej formacji żaden konflikt, sprzeczka czy informacje o wypaleniu nie wyszły na światło dzienne, jednakże jeżeli mowa o innych drużynach to wiemy, że problem taki istniał. Na pierwszy ogień prawdopodobnie należy wziąć Fnatic, gdyż to właśnie o tej formacji można było usłyszeć najwięcej po zakończeniu sezonu. Gabriel "Bwipo" Rau zdecydował się nawet publicznie wypowiedzieć na temat tego, co działo się wewnątrz drużyny. – Selfmade jest jednym z najlepszych indywidualistów na świecie, gdy chodzi o samolubną grę. Bardzo trudno jednak było mu przekazać mój punkt widzenia na temat rozgrywki. Skończyło się na tym, że po prostu nie lubiłem swojej drużyny. Nie czułem się, jakby była ona jakkolwiek połączona – powiedział.

fot. Riot  Games/Yicun Liu

We Fnatic ewidentnie coś nie grało. Takie sygnały mogliśmy zaobserwować już podczas Mistrzostw Świata, gdzie chociażby po wybraniu Kha'Zixa w ćwierćfinale Oskar "Selfmade" Boderek kręcił głową i wyraźnie można było po nim poznać, że ten czempion w tamtym miejscu mu się nie podobał. Pomarańczowo-czarni nie mieli spójnej wizji gry. Dodatkowo Nick "LS" De Cesaire podczas jednego z podcastów wspomniał, iż jego zdaniem powinno zbudować się drużynę wokół Selfmade'a, bądź Rekklesa, gdyż w innym wypadku jego zdaniem to nie może wypalić, bo różnice w poglądzie na grę są zbyt duże. Warto wspomnieć, iż Amerykanin jest bliskim przyjacielem Tima "Nemesisa" Lipovska, który oczywiście przez ostatnie dwa lata reprezentował Fnatic na pozycji midlanera. Można więc jasno stwierdzić, że dobrze wie, o czym mówi.

W przypadku pozostałych drużyn sytuacje mające wpływ na występ zawodników nie były aż tak wyraźne, jednakże na pewno zauważalne. Podczas mojej rozmowy z Markiem "Humanoidem" Brazdą po regularnym sezonie Summer Splitu stwierdził on, że przez ostatnie kilka miesięcy zbyt dużo grał w Ligę Legend i po prostu nie ma motywacji, aby dalej trenować na najwyższych obrotach. Wyniki MAD Lions w tamtym czasie zresztą wskazywały na dokładnie to samo, gdyż po fantastycznym starcie na samym końcu regularnego sezonu Lwy utraciły formę, której nie zdołały odzyskać do końca istnienia tamtego składu. Odpadnięcie z Play-Inów Worlds w tak fatalnym stylu to prawdopodobnie największa niespodzianka in-minus tegorocznych Mistrzostw Świata.

W G2 Esports wystąpiły problemy nieco innej natury. Tak jak przed rokiem zapowiadano, Samurajowie podeszli do tego sezonu bardziej na luzie, aby nie czuć wypalenia przed najważniejszym turniejem w kalendarzu. Jak sam Martin "Wunder" Hansen powiedział, do pewnego momentu to działało, jednakże z powodu monotonii w rozgrywaniu meczów i braku publiczności cała drużyna straciła delikatnie motywację do gry. Oczywiście nie jest to dobra wymówka, bo każda formacja miała takie same warunki, jednakże w składzie najlepszej europejskiej formacji znajdują się sami weterani, którzy na swoich kontach mają po kilka triumfów w finałach LEC przed kilkutysięczną publicznością, a także grę na największych światowych halach sportowych. Z tego powodu przestawienie się na granie całego sezonu z biura czy gaming house'u mogło być rzeczywiście trudniejsze niż w przypadku drużyn z mniej doświadczonymi zawodnikami w składzie.

Carry junglerzy

Myślę, że tego tematu nie muszę jakoś bardzo szeroko rozwijać, gdyż w esportowym światku zostało już o tym tyle powiedziane, że naprawdę nie mam w tej kwestii za wiele do dodania. W skrócie – pod koniec Summer Splitu metę stanowili carry dżunglerzy, przez co Marcin "Jankos" Jankowski i jego kompani z G2 mieli problem z zaadaptowaniem się do tego stylu. To był pierwszy raz w historii tego legendarnego składu, kiedy to nie on dyktował metę.

Samurajowie mieli wiele problemów, aby przestawić się na ten styl gry. Jeszcze podczas finałów LEC dosyć często decydowali się na wybory takie jak Volibear i dzięki lepszym indywidualnościom byli w stanie ogrywać swoich rywali. Wszyscy jednak wiedzieli, że przeciwko najlepszym drużynom na świecie to nie zadziała. Obraz tego zobaczyliśmy kilka tygodni później, kiedy G2 zostało zniszczone przez DAMWON w półfinale. Co prawda przegrać z przyszłymi mistrzami świata to nie wstyd, jednakże tamten mecz pokazał nam jak bardzo "w tyle" byli reprezentanci LEC.

Formacją, która bardzo ucierpiała na zmianach w lesie, a o której mało się mówiło, było MAD Lions. Kojarzycie jakikolwiek dobry mecz Shadowa, w którym nie grał Lee Sinem? Jeżeli tak, to gratuluję wspaniałej pamięci (lub wyobraźni), bo ja takiej sytuacji przypomnieć sobie nie mogę. Kiedy ten heros wypadł z mety, leśnik gubił się w dżungli, a wraz z nim całe MAD Lions.

fot. Riot Games

Ówczesny stan gry najbardziej faworyzował Fnatic, jednakże inne problemy zadecydowały o tym, że formacja ta nie była w stanie przejść Top Esports w ćwierćfinale. G2 Esports, poza dżunglą, miało też problemy z pozycją strzelca. Rok temu Perkz zaczynał MŚ jako najlepszy operator Xayah na Worldsach i ogólnie topowy AD Carry, w tym sezonie natomiast nie był on nawet wymieniany w topce. I rzeczywiście, mimo że pokazał się solidnie, to ta solidna gra nie wystarczyła na nic więcej niż półfinał Mistrzostw Świata.

Na sam koniec chciałbym oczywiście poruszyć temat Rogue, o którym za wiele w tym artykule nie mówiłem. Jest to spowodowane oczywiście tym, że ekipa dwóch Polaków dostała drużyny, których po prostu nie miała prawa przejść. Każdy wiedział, że Łotrzyków stać na ćwierćfinał, ale kiedy Rogue trafiło na ekipy będące faworytami do ostatecznego triumfu, to nikt nie oczekiwał, że awansują do następnej rundy.

Podsumowując, na przeciętny występ Europejczyków na Worldsach wpływ miało wiele czynników. Prawie każda drużyna borykała się z jakimiś problemami wewnętrznymi, a ta, u której problemów nie było widać, dostała najtrudniejszą możliwą grupę. We wszystkich czterech formacjach doszło jednak do mniejszych lub większych zmian, na czele z transferem Rekklesa do G2. Trudno na Starym Kontynencie złożyć lepszy indywidualnie skład niż ten mający reprezentować Samurajów, więc miejmy nadzieję, że to on będzie ciągnął resztę ligi do góry i pozwoli osiągnąć Europie sukces na międzynarodowej scenie.