Kilka miesięcy minęło od premiery F.E.A.R 2 Project Origin, sequela First Ecounter Assault Recon - gry, która utrzymywana była w klimacie japońskich horrorów. To właśnie drugą część strachu postanowiłem Wam przybliżyć. Z poniższego tekstu dowiecie się jakie są plusy i minusy tego tytułu, poznacie odrobinkę historii F.E.A.R. oraz przekonacie się czy warto zainwestować pieniążki w dzieło Monolith Productions. Specjalnie dla Was wyróżniłem poszczególne kategorie, dlatego czytanie nie powinno być uciążliwe :) Zapraszam do lektury!
W 2005 roku Monolith Productions wydało grę o nazwie F.E.A.R. – First Ecounter Assalut Recon. O prequelu recenzowanej przeze mnie gry można powiedzieć wiele dobrego, jednak zdaje się jedynym, ale za to sporym minusem był tryb Single Player. Mało zróżnicowane lokacje i monotonia rozgrywki zraziły mnie do tego tytułu. Jednak na krótko, gdyż kiedy odpaliłem tryb wieloosobowy, wciągnąłem się w niego na dłuższy czas. Zróżnicowane tryby, klimat to było to co przyciągnęło mnie do multiplayera jedynki. Warto wspomnieć też o dwóch dennych dodatkach Extraction Point i Perseus Mandate które nijak urozmaiciły rozgrywkę – skok na kasę, skąd my to znamy.
2006 rok to ciekawe posunięcie ze strony producenta, wydanie darmowego F.E.A.R Combat, któro podobnie jak Enemy Territory, skupiało się tylko i wyłącznie na trybie dla wielu graczy. 5 rodzajów rozgrywki w tym ciekawe SlowMo (tryb w którym można było spowalniać czas), to było coś. W dodatku darmowe, grywalne i to swojego czasu nawet bardzo, na arenie międzynarodowej. A byłbym zapomniał. Wreszcie w trybie multiplayer pojawił się Punkbuster, który teoretycznie wykluczał możliwość oszukiwania.
Zostawmy poprzedników dwójki w spokoju. W lutym tego roku na rynku pojawiła się kontynuacja „sagi strachu”, gra F.E.A.R 2: Project Origin. Kiedy trzymałem w rękach pudełko z grą, zastanawiałem się co mnie czeka. Bałem się Single Playera, który już raz mnie zaskoczył, niestety negatywnie. Natomiast o tryb wieloosobowy zupełnie się nie martwiłem. Podwójne zaskoczenie, oto co mnie spotkało. Wszystko poniżej.
Single Player, czyli fajnie, ale krótko… za krótko.
W trybie dla jednego gracza doliczyłem się sześciu rzeczy, które zasługują na pochwałę, ale o tym później. Na początek chciałbym napisać o największej wadzie F.E.A.R 2, którą jest długość gry. Nie wiem ile zajęło to innym ale mi udało się ukończyć grę w 12 godzin (pewnie i tak jestem noobem). Jak dla mnie to jednak za mało jak na single player. Podobnie jak w Call of Duty 4, gdy praktycznie wszedłem do świata gry, wczułem się w danego żołnierza, ujrzałem napisy końcowe. Cóż, wszystko ma swoje plusy i minusy, jednak sama jakość rozgrywki była naprawdę imponująca. Jednym słowem – warto.
Po pierwsze fabuła.
Na otwarcie twórcy gry dostają ode mnie plusik. Za co? Za to, że gracz który kompletnie nie wie o co chodziło w jedynce, połapie się, zrozumie i będzie się czuł jak w domu. Dla bardziej ciekawych mogę powiedzieć, że druga część rozpoczyna się na krótko przed końcem prequela. Potem czeka nas wybuch, który zmieni miasto Auburn na gorsze i bardziej mroczne. Wtedy do akcji wkraczamy my czyli Michael Becket, komandos jednostki specjalnej Delta, która otrzymała zadanie aresztowania szefowej Armacham - Genevieve Aristide. Po drodze czeka nas walka nie tylko z przeciwnikami w postaci ludzi czy mutantów, ale też z siłami zła, czyli dziewczynką Almą, na której przeprowadzano koszmarne testy. Te doprowadziły ją do takiego stanu, jaki ujrzymy w grze.

Po drugie lokacje.
Wielki plus dla Monolith Productions, za wyciągnięcie wniosków z pierwszej części. Już nie dusimy się w gmachu korporacji Armacham, ale wychodzimy na świeże powietrze. Wiadomo, w takich grach podążanie ciasnymi korytarzami to chleb powszedni, jednak tutaj zrobiono to z wyczuciem. Wychodzimy nawet na otwartą przestrzeń, wow! Ale wracając do ciemnych zaułków, korytarzy i tym podobnych mogę powiedzieć, że bieganie po nich było naprawdę ciekawym doświadczeniem. Tutaj nie ma wręcz miejsca na nudę, co chwilę coś się dzieje. Coś na nas spada, słychać i widać wybuchy, po prostu czujemy akcję.

Po trzecie grafika.
Ewidentnie polepszono silnik graficzny w porównaniu do jedynki. Nie ma nagminnie powtarzających się tekstur, nie ma źle wykończonych krawędzi, nie ma miejscowej pixelozy, ale wreszcie jest grafika na poziomie. Mimo tego, że gra nie wykorzystuje DirectX 10, wygląda bardzo ładnie. O wiele lepiej niż niektóre, obecne produkcje. Poprawiono kolorystykę gry, która w dużej mierze ma znaczenie kluczowe dla horrorów i wydawałoby się, że żywe, wręcz bajkowe kolory zepsują klimat, jednak na szczęście tak się nie stało. Wielkim plusem jest też dbałość o szczegóły. Modele postaci wyglądają przepięknie, a niektóre lokacje zapadają na długo w pamięć. Warto wspomnieć, jeszcze o świetnej grze świateł, która nadaje niesamowity klimat w połączeniu z dzwiękiem. A właśnie …

Po czwarte dźwięk.
Wydawałoby się, że zachwalam grę nad wyraz, jednak wszystko to najprawdziwsza prawda. Udźwiękowienie w horrorach ma kluczowe znaczenie, to jest coś co buduje klimat, podkręca tempo i urozmaica rozgrywkę. W F.E.A.R, 2 Project Origin, mamy do czynienia z mistrzostwem w tej dziedzinie. Podczas strzelania towarzyszą nam elektroniczne kawałki, które jak wcześniej napisałem podkręcają tempo. Gdy natomiast przechadzamy się korytarzami, słyszymy ciche, ale niesamowicie klimatyczne dźwięki, które potrafią wywołać dreszcze. Mnie osobiście spodobały się dźwięki w czasie, krótkich przerywników. Słyszałem, coś co można porównać do głosów z zaświatów, cichych szeptów, naprawdę niesamowite.
Po piąte dodatki.
W tym punkcie warto napisać o nowościach w grze. Na pewno jedną z nich są „mechy”. Czym są ów mechy? To wielkie roboty, wyposażone w potężne działa i wyrzutnie rakiet, którymi kierujemy my. W skrócie uzbrojone transformery, które wykorzystujemy do eliminowania wrogów i podobnych robocików, będących po przeciwnej stronie barykady. Samo sterowanie może trochę irytować, gdyż są bardzo powolne, ale frajda z rozwalenia grupki przeciwników jedną celnie wystrzeloną rakietką, nie do opisania. Oprócz mechów i zwykłej broni palnej do naszego użytku zostały oddane między innymi: miotacz ognia, laser, broń energetyczna czy granaty. Te ostatnie dzielimy na kilka rodzajów. Do dyspozycji mamy: typowe granaty odłamkowe, granaty zapalające, granaty energetyczne i miny. Niby dużo, ale w rzeczywistości, każda broń się nudzi i gdy chcemy sięgnąć po inny rodzaj pukawki, zdajemy sobie sprawę z tego, że arsenał mógłby być dużo większy.

Po szóste strach!
To coś co w horrorach jest najważniejsze, na szczęście znajdujemy w drugiej odsłonie F.E.A.R. Cała oprawa audiowizualna nadaje grze specyficzny klimat, który powoduje, że naprawdę ciężko oderwać się od tytułu. Chyba jedynym momentem kiedy odrywamy się od patrzenia w monitor ( tak przynajmniej było w moim przypadku) jest podskoczenie ze strachu. Wydaje się to śmieszne, ale naprawdę tak jest. Jestem osobą o słabych nerwach, ale co ciekawe dalej brnąłem w świat ciemności. Nie tyle co ciekawość pchała mnie naprzód, ale wykonanie gry, chęć wtopienia się w ten wirtualny świat przezwyciężyła strach. Warto napisać też słówko o „straszakach”, czyli krótkich przebłyskach, w których widzimy, Almę – czyli główną bohaterkę mrocznej opowieści. Nie mylmy jednak tego z, krótkimi cut-scenkami, których klimat naprawdę poraża.
Multi-Multi.
Żeby nie było tak różowo, Monolith przygotowało dla nas tryb multiplayer, który jest największą wadą F.E.A.R. 2. Mimo, że do dyspozycji mamy 6 trybów, w tym sprawdzone - Team Deathmatch oraz Deathmatch, tryb sieciowy jest po prostu słaby. Oprócz wymienionych rodzajów gry mamy też Control, Failsafe, Blitz i Armored Front, które bazują w mniejszym lub więszym stopniu na popularnym Capture the Flag czy Headquarters(Sztab - znany choćby z CoD4). Jeżeli chodzi o sam gameplay to można zaakceptować brak jakiegokolwiek przyspieszenia i dynamiki, ale już braku odpowiednich serwerów i pingach oscylujących w granicach 100-150, już nie. Takie warunki odbierają całkowitą przyjemność z rozgrywki. Chwilę po premierze znajdowaliśmy miejsca gdzie mogliśmy pograć w normalnych warunkach, ale teraz po kilku miesiącach o taki serwer trudno. Obecnie większość hostowana jest przez pojedyńczych graczy. Grając w tryb multiplayer, trochę zniechęciłem się do Project Origin , ale kiedy zobaczyłem wesołą i kolorową piaskownicę, którą widzicie na screenie poniżej, odzyskałem chęci do gry.

Podsumowanie
Mimo wszystko warto spróbować. Dla tych, którzy stawiają nacisk na dynamizm i szybkość ta gra się nie spodoba, jednak preferujący wolniejszą rozgrywkę odnajdą się tu bez problemu. Grafika stoi na wysokim poziomie i trzeba przynać, że jest to jedna z ważniejszych zalet tej gry. Poza tym sześć punktów, które wymieniłem wcześniej mogą nakłonić Was do sięgnięcia po ten tytuł. Jeżeli chcecie poczuć adrenalinę i pograć jedynie w tryb single player, zdecydowanie polecam. Natomiast jeśli chciecie pobawić się w sieci - odradzam zakupu.