Maciej Petryszyn: Poprzedni sezon musiał być dla ciebie swoistym rollercoasterem. Rok zacząłeś przecież na ławce w Entropiq, a skończyłeś go jako mistrz świata! Gdyby jeszcze w styczniu ktoś powiedział ci, że tak to się wszystko potoczy, to pewnie uznałbyś go za szaleńca.
Patryk "starxo" Kopczyński: Na pewno bym w coś takiego nie uwierzył. Zresztą myślę, że nawet nasze początki, gdy jeszcze w styczniu czy lutym zaczęliśmy grać w nowym składzie, były średnie. Nie miałem wtedy najlepszego przeczucia. Musieliśmy się dotrzeć pod względem chemii i rozgrywki, więc pojawiały się porażki ze słabszymi drużynami, których byśmy się nie spodziewali. Były też pierwsze oferty od innych drużyn. Sam mogłem odejść do innych zespołów z tier 1, były propozycje testów, ale postanowiłem zostać. Polubiliśmy się z chłopakami i naprawdę uwierzyłem w ten projekt. Dlatego do samego końca odrzucałem wszystkie oferty, odpowiadałem, że zostaję, bo chcemy zagrać razem jeszcze VCT Masters. Chcieliśmy się naprawdę sprawdzić i ostatecznie wyszło dobrze. Wygraliśmy pierwszy turniej Masters. Myślę, że nikt się tego nie spodziewał, bo byliśmy wtedy mega underdogiem, ale wtedy bardzo łatwo się gra. Jeżeli potrafisz się dobrze nastawić, masz odpowiedni mental, że w sumie i tak nikt cię nie zna, nikogo nie obchodzisz – wtedy grasz totalnie bez presji. Tak więc wygraliśmy, ale później… Nie wiem w sumie, co się stało, że przegraliśmy na drugich Mastersach. Może mieliśmy troszkę za duże ego, a i drabinka nie była łatwa. Nasz wynik z Vitality był wtedy bardzo bliski, ale przegraliśmy dwa razy po dogrywkach. Pamiętam, że mieliśmy wtedy bardzo słaby dzień, totalnie nic nam nie siadało. Takie dni się po prostu zdarzają. A że nie było dolnej drabinki, to nie mieliśmy marginesu błędu, więc od razu odpadliśmy. Wydaje mi się jednak, że jeszcze bardziej nas to zmotywowało. Musieliśmy dać z siebie więcej, dlatego zapisaliśmy się na turniej od LVP, żeby potrenować oficjalne mecze, radzenie sobie z presją itp.
I potem był Berlin.
Tak, Masters 3. Tam grał z nami już zeek. To była świeża krew. Aim star i super gość. I z nim w składzie jakoś nam już poszło.
Ale można powiedzieć, że cały sezon 2021 zaczynaliście jako drużyna kompletnie znikąd.
Zaczęliśmy znikąd i w sumie znikąd też skończyliśmy, bo myślę, że cały ubiegły rok toczył się w naszym wypadku z łatką underdoga. Co prawda wygraliśmy Masters 1 i wtedy ludzie trochę nas zauważyli, ale zaraz potem przegraliśmy z Vitality i znowu ludzie przestali w nas wierzyć. Więc nie było na nas żadnej presji. A gdy dołączył do nas zeek, to zaoraliśmy wszystkich, ale na Masters 3 presja nas dopadła i był choke. Mogliśmy gładko wygrać z 100 Thieves, ale głowy się nam wyłączyły. W moim wypadku wjechało jakieś dziwne widzenie tunelowe, bo ja tych rund nawet nie pamiętam. Totalnie nie kojarzę tego, co działo się w końcówce Breeze’a, bo wszystko było grane na autopilocie. Myślę zresztą, że nie tylko ja tak miałem. Wjechał wtedy ogromny stres i to mimo bardzo dobrego wyniku, bo było 12:6 albo 7 i mogliśmy w tamtym momencie skończyć ten mecz. Ale wtedy głowy się nam totalnie zamknęły i nie dało się już tego odratować. Od tamtego momentu nadal jesteśmy underdogami, bo nawet jak jechaliśmy na VALORANT Champions, to ludzie dalej wyżej od nas stawiali Liquid, Gambit czy nawet Vision Strikers czy Sentinels. Nie było więc na nas żadnej presji. Ale potem była ta sytuacja z Vivo Keyd – ta przegrana, później wygrana i wszystkie te dramy, które stawiały nas w bardzo dziwnym świetle. Ale jakoś się udało. Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną. Rodziną. I że udało nam się przezwyciężyć wszystkie rzeczy, porażki itp.
Nawiązując jeszcze do waszych trudnych początków – wspomniałeś, że w tym czasie pojawiały się różne oferty. Czy w tym okresie waszej wspólnej gry był taki moment, że byłeś naprawdę blisko, by odejść, bo np. jakaś oferta naprawdę mocno cię zainteresowała?
Był, chociaż nie pamiętam już szczegółów, a nie chcę skłamać. Niemniej na pewno bardzo długo myślałem nad tym wszystkim. Nad tym, czy na pewno chcę zostać, czy to będzie dobre posunięcie, czy jeżeli pójdę do innej drużyny, to nie pojawią się te same problemy, które były u nas, czy ta drużyna się zaraz nie rozpadnie. Tak więc były zespoły, które zapraszały mnie na testy, ale potem nie osiągnęły zbyt wiele i szybko się rozpadały albo dokonywały zmian. Tak więc z perspektywy czasu to, że postanowiłem zostać, było bardzo dobrym ruchem. Uwierzyłem w tę drużynę i chciałem jeszcze przez miesiąc czy dwa spróbować, poczekać, bo może to będzie jednak to.
A jeżeli chodzi o zeeka, to powiedziałbyś, że jego przyjście do waszej drużyny po Masters 2 było kluczowym momentem ubiegłego sezonu? Takim, który pozwolił się wam podnieść?
Na pewno. Myślę, że zeek jest wszechstronną osobą. Taką, która potrafi zrobić w drużynie wszystko. Przecież on zajmuje się prowadzeniem, ale jednocześnie zarąbiście gra. To taki wszechstronny zawodnik i sądzę, że właśnie to odróżnia go od koldamenty, bo on potrafi robić jeszcze więcej. Dał nam mega kopa, bo podczas sparingów od samego początku graliśmy bardzo dobrze i byliśmy ogromnie pewni siebie. Teraz zresztą stoi tu przede mną. Stoi i się gapi. Przez niego się trochę zamyśliłem (śmiech).
Po jego nieudanym epizodzie w G2 nie mieliście żadnych obaw przed tym, by do was dołączył?
Nie, wydaje mi się, że to, jak ten okres w G2 wyglądał, nie było zależne od niego. Sądzę, że on i tak bardzo dobrze się tam pokazał. Poza tym nikt raczej nie patrzył na to, co on tam grał. Po prostu wszyscy uwierzyli w słowa moje i Nbs-a, że mamy go wziąć na testy. To ja w sumie powiedziałem, żebyśmy sprawdzili go jako pierwszego, bo nie pożałujemy. No i na nim się skończyło. Nie musieliśmy testować nikogo więcej. Po prostu wspólnie uznaliśmy, że to jest w stu procentach to, czego potrzebuje nasza drużyna i postanowiliśmy go zostawić.
Uważasz, że gdyby zeek nie przyszedł i zamiast tego w waszym zespole został koldamenta, to tego mistrzostwa świata by nie było?
Nie wiem, bo pomiędzy tym wszystkim była naprawdę długa droga. To w sumie pół roku, więc trudno powiedzieć. Myślę jednak, że na pewno byłyby na to mniejsze szanse, bo zeek wprowadził do nas większy freestyle. Z koldamentą nasze podejście do gry było bardziej teamplayowe, strategiczne, co po prostu nie pasowało niektórym zawodnikom. Nie pasowało to do naszego stylu, a z zeekiem mogliśmy się bardziej otworzyć. Grać bardziej swobodnie, a to coś, czego każdy z nas potrzebował.
Gdy w końcu pojechaliście do Berlina na VALORANT Champions, to od samego początku wierzyliście, że zdobycie przez was tytułu jest realne? Czy może był jakiś szczególny moment, w którym uznaliście "dobra, wchodzimy do walki, idziemy po tytuł"?
Ten turniej mogę podzielić na dwie części. Pierwsza to ten mecz z Vivo Keyd, który, tak myślę, zgasił nieco nasz zapał. Wtedy pojawiły się myśli, że może faktycznie nie wyjdziemy z grupy. Na pewno nie był to mecz, którym można się było chwalić. Najlepiej w ogóle wymazać to z historii. Na szczęście potem jednak wygraliśmy, bo nie wiadomo, co by było w dolnej drabince. Tak więc pozostaliśmy w górnej i trafiliśmy tam na Envy. Z nimi graliśmy już z hotelu, dzięki czemu byliśmy pewni, że poradzimy sobie lepiej niż na scenie. Bo na scenie było dość zimno i z pokojów grało się nam po prostu lepiej. Myślę, że to wszystko miało duży wpływ, bo ostatecznie zagraliśmy naprawdę perfekcyjny mecz. Ale Envy miało też jednego gracza z ostrym covidem, który naprawdę źle się wtedy czuł, więc to było trochę tak, jakby grali w czwórkę. A my graliśmy perfekcyjnie, mega dobrze i to odbudowało naszą pewność siebie. Myślę, że wtedy poczuliśmy, że faktycznie wróciliśmy na dobre tory i że teraz może być już tylko lepiej.
[caption id="attachment_313523" align="aligncenter" width="1120"] fot. Riot Games/Lance Skundrich[/caption]
Całe zamieszanie związane z Keyd jakoś się na was odbiło? Chodzi mi nie tylko o niepewność wyniku, ale też, a może nawet głównie o reakcję brazylijskich fanów, którzy w social mediach nie wyrażali się o was najlepiej.
Jasne, to wszystko było naprawdę trudne psychicznie. Mówię tylko ze swojej perspektywy, bo wiadomo, że każdy radził sobie z tym na swój sposób. Na przykład zeek, z tego co mówił, potrafił się od tego odciąć i o tym nie myśleć. A ja miałem taki problem, że to wszystko bardzo siadło mi na głowę, bo na dobrą sprawę to ja dostawałem tych wiadomości najwięcej. To przez jakieś tańce pod koniec meczu czy inne gówno dostałem tym hejtem najbardziej, co weszło mi na banię. Pierwszy raz myślałem, że może faktycznie to ja jestem winny całej tej sytuacji, co nie było prawdą, bo nie mieliśmy totalnie wpływu na przebieg tych wszystkich zdarzeń. Tak więc musiałem się od tego odciąć. Od Twittera, od wszystkich sociali i porozmawiać z psychologiem, co zdarzyło mi się po raz pierwszy. To znaczy zawsze mamy umówione spotkania drużynowe i gadamy, ale jeżeli ktoś potrzebuje, to też zawsze może skorzystać z jego usług. I to był pierwszy moment, w którym naprawdę poczułem, że muszę z nim porozmawiać. Pogadaliśmy wieczorem po tym meczu, bo po prostu nie dawałem sobie rady i po tej rozmowie poczułem się lepiej. Zdystansowałem się i spróbowałem skupić się na dalszej rozgrywce. A z czasem zacząłem do tego podchodzić, że po prostu było i minęło. To była niefortunna sytuacja, ale nic nie da się z tym zrobić. Społeczność jest taka, jaka jest. Esport taki jest i trzeba być na to gotowym. Wydaje mi się, że po takiej akcji moja psycha jest teraz ze stali.
Czyli gdyby coś takiego wydarzyło się ponownie, to wpłynęłoby na ciebie w mniejszym stopniu.
Nie wiem, czy takie coś może się jeszcze kiedykolwiek zdarzyć. Taki poziom hejtu, bo przecież na Twitterze to był cały trend. To było tak ogromnie głośne, że nie wiem, czy może wydarzyć się coś głośniejszego. Może kiedyś coś się faktycznie wydarzy, ale myślę, że wtedy będę już bardziej przygotowany. Będę po prostu wiedział, jak odeprzeć to wewnątrz swojej głowy.
Z Brazylijczykami pewnie jeszcze będziesz kiedyś grać, więc różnie może być.
Myślę, że na pewno kiedyś jeszcze okazja się nadarzy. Ale wiesz, wtedy to będzie już inna bajka.
Jeżeli chodzi o mecz finałowy z Gambit, to był on bardzo wyrównany. Skończyło się na pięciu pojedynkach, wszystko szło ciągle mapa za mapę. Nie pojawiła się w pewnym momencie obawa, że to jednak rywale mogą wyjść z tej wymiany zwycięsko?
Pierwsza obawa pojawiła się przy okazji Breeze'a, który był przegrany w niezbyt fajnym stylu – prowadziliśmy 9:3, potem było chyba 11:5, a i tak był choke, nie wygraliśmy już żadnej rundy i przegraliśmy. Było przykro, ale wiedzieliśmy, że odbijemy się na Ascent, bo Gambit nie grało dobrze na tej mapie. W tym wypadku byliśmy pewni. Potem Fracture… Cóż, było jak było, wymazaliśmy to z głowy. Na szczęście potrafimy zresetować się po takiej mapie. Po prostu się z tego śmialiśmy i to nam dało na Iceboksie ogromnego kopa. Weszliśmy w ten mecz naprawdę dobrze, bez żadnej presji. Niemniej w mojej głowie, gdy przegraliśmy fulla przy 10:8 albo 11:8, to pojawiły się różne myśli. To była już podbramkowa sytuacja i mogło być różnie. To faktycznie mógł być koniec, dlatego musieliśmy zagrać turbo perfekcyjnie. Sam zacząłem do siebie mówić, że nie mogę myśleć, iż to koniec. Że muszę dać z siebie wszystko, że nie mogę dać tym myślom dojść do głosu, bo przecież musimy nadganiać, a oni są tylko punkt od wygranej. Wiedziałem, że jeżeli się odłączę od drużyny, to po prostu jej nie pomogę. Musiałem zagrać na 200% i tak się zmotywowałem, a my wygraliśmy. Zrobiliśmy to, graliśmy perfekcyjnie. Z kolei Split to była formalność. Po Splicie z Liquid w półfinale byliśmy ogromnie pewni siebie. Musieliśmy po prostu zagrać to, co graliśmy wcześniej, nie stresować się. Robić te same rzeczy i wyjdzie. No i wyszło.
Wydaje się, że po Iceboksie mieliście też nad Gambit przewagę mentalną.
Myślę, że tak. Gambit mogło sobie troszeczkę z tym nie poradzić. Mieli przecież mega przewagę i coś im się wyłączyło w głowach. Dlatego w Split weszli gorzej niż mogli wejść. Gdyby ta mapa to było zwykłe BO1 bez żadnej przeszłości, to wydaje mi się, że to wszystko wyglądałoby inaczej. Ale taki jest urok BO5, tego się nie zmieni. To jest też w sporej części gra psychologiczna.
Jakie to więc było uczucie – zapisać się w historii i zostać pierwszym mistrzem świata w VALORANCIE?
Coś niesamowitego. W sensie nadal trudno mi powiedzieć, czy według mnie to jakieś wielkie osiągnięcie. Ja nadal chcę po prostu wygrywać. Każdy turniej, jaki gramy, ma dla mnie taką samą rangę i tak samo chcę go wygrać. Nieważne więc, gdzie bym rywalizował, ja traktuję wszystko tak samo. A jeśli chodzi o emocje… Myślę, że dopiero po tygodniu zaczęło do mnie to wszystko dochodzić. Nie wiem, czy widziałeś, jak po meczu pokazywali nasze kamerki – nie miałem wtedy w sobie żadnych emocji. Nawet gdy dawałem tam wywiad, to rozmawiałem jakbym… Nie wiem, po Splicie czułem się tak, jakbym miał grać następną mapę. Mówię "No dobra, wygraliśmy Splita, co jest następne?". I tak czekałem, ale zobaczyłem, że Kiles leży i zacząłem się zastanawiać, co jest grane, my faktycznie wygraliśmy. Potem na afterparty wszyscy siedzieli szczęśliwi, a ja po prostu siedziałem. A potem nie spałem przez kolejne dwa dni i wróciłem do domu do rodziców. Byli oni mega szczęśliwi. Myślę, że byli szczęśliwi bardziej niż ja w tamtym momencie, bo oni ogromnie przeżywali to wszystko. Te emocje wtedy jeszcze w ogóle do mnie nie docierały i uderzyły mnie dopiero, gdy wszystko już się na socialach uspokoiło. Dopiero po tygodniu, gdy odpoczywałem, zaczęło to do mnie w końcu dochodzić.
Po tym, jak już wygraliście, zaczęły pojawiać się oferty od innych drużyn? Bo nie da się ukryć, że Acend jako organizacja nie jest szczególnie rozpoznawalna. Są w VALORANCIE znacznie większe marki, bardziej prestiżowe jeżeli chodzi o esport w ogóle.
Jasne, coś się pojawiło. Myślę zresztą, że każdy z nas coś dostał, chociaż nie wiem, jak to wyglądało, bo wiadomo, że nie przychodzimy do siebie nawzajem i się tym nie chwalimy. Pojawiały się jednak różne myśli, zwłaszcza że nie było wiadomo, co będzie dalej z cNedem, z którym pojawiła się drama i była opcja, że może on odejść. Tak więc były oferty, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że chcemy ze sobą zostać niezależnie od wszystkiego. Po prostu byliśmy tymi mistrzami, wygraliśmy, więc to musi coś znaczyć. Nie możemy teraz po prostu, że tak powiem, tak z dupy zmienić drużyny. Zostajemy razem i ciśniemy. Jak rodzina. Mogę tak powiedzieć, bo znamy się bardzo dobrze, gramy już ze sobą rok i coraz lepiej rozwiązujemy nasze problemy. A Acend jako organizacja na pewno nie jest największe, ale myślę, że właśnie takie są najlepsze. Wydaje mi się, że finansowo nie odstajemy od innych, a atmosfera jest tutaj bardziej rodzinna niż w organizacjach, w których masz dziesiątki sponsorów. I każdy z nich wymaga od ciebie, że masz zrobić to i to, pokazać się tutaj, nosić to, grać na tym, wiesz jak jest. Każdy sponsor coś ci daje, ale też oczekuje. U nas tego nie ma. W Acend po prostu gramy i myślę, że to jest właśnie najlepsze, bo dzięki temu presja w naszym wypadku jest minimalna. Gramy, dostajemy pieniądze, promujemy organizację i jesteśmy po prostu rodziną. Nie traktujemy się nawzajem jak pracodawca i gracze. Mamy dobre relacje z naszym właścicielem czy jego żoną, która też się zajmuje tutaj różnymi rzeczami. Wszystko bardzo fajnie działa i nie żałuję, że to nie jest jakieś czy G2 czy inne Fnatic. Myślę, że lepiej grać właśnie w takiej organizacji.
Wspomniałeś o cNedzie. W jego wypadku, poza zamieszaniem na tureckiej scenie, bardzo długo nie była też jasna kwestia kontraktu. Informacja o tym, że wy go przedłużacie, wypłynęła w mediach, ale nie było wiadomo, co dalej z nim. Realnie baliście się, że może on odejść?
Trudno powiedzieć, bo w tamtym okresie mieliśmy przerwę świąteczną i niezbyt ze sobą rozmawialiśmy. Dopiero po zakończeniu tej przerwy spotkaliśmy się wspólnie na TeamSpeaku i wtedy zaczęły się przewijać te wszystkie tematy. Tak czy inaczej, to byłaby jego decyzja. Gdyby chciał odejść, to by odszedł. My go na siłę nie trzymaliśmy – jego kontrakt po prostu się kończył tak, jak zresztą każdemu z nas. Gdyby więc czuł, że musi odejść, to po prostu by to zrobił. Wiedział on jednak, że tworzy z nami drużynę i chciał zostać. My też chcieliśmy, by został i ostatecznie gramy nadal razem.
[caption id="attachment_313739" align="aligncenter" width="1120"] fot. Riot Games/Michał Konkol[/caption]
Pytałem o te obawy, bo nie da się ukryć, że jeżeli chodzi o waszą siłę ognia, to cNed jest jej sporą częścią. Dlatego jego odejście byłoby na pewno sporym ciosem jeżeli chodzi o wasz zespół.
Pewnie mogłoby się to nas odbić, ale wydaje mi się, że poradzilibyśmy sobie nawet i bez cNeda. Mieliśmy bardzo dobre opcje jeżeli chodzi o następców, bo musieliśmy przecież przygotować się na najgorsze. Nie wiedzieliśmy, co może się stać. A stać mogłoby się wszystko i np. mógł on zdecydować, że woli odejść. Dlatego musieliśmy rozglądać się za potencjalnym zastępstwem do testowania. Możliwości wyboru byłyby szerokie, bo wygraliśmy VALORANT Champions i każdy z wolnych agentów czy innych graczy chciałby chociaż się u nas przetestować. Myślę więc, że nie odbiłoby się to na nas wcale tak mocno, ale wiadomo – cNed jest bardzo dobrym zawodnikiem, raczej nie do zastąpienia przez nikogo na świecie. Sądzę, że jest on mega graczem i człowiekiem.
Przy założeniu, że by jednak odszedł – wśród tych testowych opcji była taka możliwość, by w Acend pojawił się trzeci Polak?
Nie, myślę, że nie. Sądzę, że zostaniemy przy dwóch. Zresztą dwóch Polaków to jest właśnie ten przepis na najlepszą drużynę i właśnie w taki sposób to z zeekiem promujemy. Jeżeli chcesz mieć dobrą drużynę, to musisz mieć w niej maksymalnie dwóch Polaków. Wiadomo, że fajnie by było, jakby tych Polaków było pięciu, to nie podlega dyskusji, ale myślę, że trzech to jest… Sam zresztą grałem w drużynie, gdzie było czterech Polaków i jeden Ukrainiec, więc wiem, z czym to się je. To jest bardzo trudne. Pozostawić ojczysty język w momencie, gdy masz czterech rodaków, a i tak musisz gadać z nimi po angielsku. Tak więc gdy gość spoza kraju umrze i gadasz po polsku, to nie jest zbyt fajne dla tego piątego zawodnika. Myślę, że robi to różnicę nawet, gdy masz stosunek trzy do dwóch, bo ten polski i tak będzie gdzieś się wkradać. A jak jest dwóch Polaków, to tego polskiego jest bardzo mało. W sumie nigdy z zeekiem nie używaliśmy naszego języka. Nie było chyba sytuacji, w której w trakcie gry powiedzielibyśmy coś po polsku. I to jest dobre.
Jeżeli chodzi o przerwę międzysezonową, to wypocząłeś? Naładowałeś baterie przed nowym sezonem?
Tak, teraz po tej przerwie mógłbym codziennie grać po dziesięć godzin. Od momentu, gdy wróciliśmy, mam taki power do gry, że za każdym razem mogę grać na trzysta procent. Dosłownie gram sto razy lepiej… zeek powiedział właśnie, że wcale nie gram, że tak nie jest (śmiech). W sensie, no może nie gram lepiej, ale wkładam w swój gameplay więcej pracy i czuję, że do każdego meczu treningowego przykładam się sto razy bardziej niż wcześniej. Nie chcę zostać w tyle. Nie chcę sytuacji, w której wszyscy mnie przegonią, a ja zostanę przesunięty na ławkę. Chcę cały czas progresować i stawać się coraz lepszym.
Czyli głód gry jest.
Jest i to ogromny.
W okresie transferowym śledziłeś to, co działo się w innych drużynach?
Śledziłem już podczas VALORANT Champions, bo było bardzo dużo informacji. Więc sobie słuchałem, patrzyłem i myślę, że doszło do ciekawych zmian. Sądzę, że powstało sporo dobrych drużyn, chociaż oczekiwałem więcej po G2. Niemniej koniec końców zakwalifikowali się do Mastersów, więc teraz presja trochę z nich zejdzie. Tak czy inaczej, takie ekipy, jak Guild czy G2 wyglądają interesująco. Nawet LDN tak wygląda. Co prawda nie robiło zmian, ale zakwalifikowało się, co może być dla zawodników ogromnym kopem. Do tego bardzo ciekawe zmiany zrobiło BIG i może dużo wnieść na scenę, pewną świeżość. Do tego jest też Fnatic.
Którą ekipę obecnie określiłbyś więc mianem tej dla was najgroźniejszej?
Guild. Sądzę, że każdy widzi w tej drużynie ogromny potencjał. Mają mega dobrych zawodników. Zarówno doświadczonych, jak Leo, Sayf i Kolda, ale też dwóch mniej znanych, którzy, jak mi się wydaje, pracują tak samo ciężko, jak pozostali. Zresztą było to widać w ich wynikach, bo praktycznie nie przegrali mapy – jedynie Rebels im ją urwało. Tak więc pod względem wyników można powiedzieć, że to Guild jest najsilniejsze.
To ciekawe, co mówisz, bo będziecie mieli okazję spotkać się z Guild już na VCT Masters.
No tak, spotkamy się z nimi za dwa tygodnie. Za tydzień gramy z SMB, a potem właśnie zagramy z Guild, więc na pewno będzie ciekawie.
Wspomniałeś o LDN i to też jest ciekawa kwestia, bo jest tam MOLSI, z którym miałeś okazję grać w Entropiq. Sądzisz, że ten awans to taki jednorazowy wyskok, czy też może zapowiedź czegoś więcej?
Myślę, że na pewno zasłużyli na to swoją ciężką pracą. Zostali przecież ze sobą w drużynie i trochę przypominają nas z początku ubiegłego roku. Bo oni też zostawili niemal cały skład, dołączył tylko MOLSI. Tak czy inaczej, ciekawie to wygląda, bo gra tam czterech Litwinów i Polak. Nie wiem, jak się komunikują, ale myślę, że po litewsku raczej nie rozmawiają, bo MOLSI nie zna tego języka. Wszystko jest tam więc pewnie po angielsku i ciekawe, że to działa. Mega szacun dla nich.
Do tego mają jeszcze trenera Włocha, więc na pewno rozmawiają po angielsku.
No tak, raczej tak. Tak jak mówię, mega szacun, że udało im się to wszystko osiągnąć. U nas było czterech Polaków i do tej pory mam koszmary z tymi problemami językowymi, które czasem się pojawiały. Czy to był jednorazowy wyczyn? Myślę, że nie, ale zależy też, jak do tego wszystkiego podejdą. Nie mają wiele do stracenia, bo wchodzą z pozycji underdoga. W tych grupach są o wiele lepsze drużyny i myślę, że LDN może jak najbardziej zaskoczyć, pokazać się z dobrej strony.
Z twojej perspektywy jako gracza, jak oceniasz zmiany, które zaszły w formacie VCT? Wszak teraz wszystko będzie wyglądać nieco inaczej niż w poprzednim sezonie.
To ciekawy format, ale zobaczymy, jak to będzie. Myślę, że na pewno coś nowego to lepsze wyjście niż granie drugi rok z rzędu tego samego, co było w tamtym sezonie. Sądzę, że Riot testuje rzeczy, bo pewnie chce koniec końców zrobić ligę na wzór LCS. Na pewno wiedzą co robią i zapowiada się, że przed nami fajny rok. Trudno mi cokolwiek więcej powiedzieć, bo też aż tak bardzo się tym nie interesuję. Mówią mi, że mam grać, to gram (śmiech).
Zmierzając powoli do końca – w tym roku łatka underdoga nie będzie wam już przypinana, bo jesteście obrońcami…
Czy ja wiem?
Jesteście w końcu obrońcami tytułu.
Niby tak, ale czytam regularnie posty i dziś na VLR pojawił się śmieszny wpis o naszym zwycięstwie. Że mieliśmy mega farta, bo to inne drużyny zagrały gorzej, a nie my dobrze. To jest dokładnie to samo, co pojawiało się na przestrzeni całego ubiegłego roku. Wtedy pisano o nas takie same posty, ale nas to jak najbardziej karmi. Uwielbiamy być underdogiem. Wiadomo, że to, że wygraliśmy VALORANT Champions ma znaczenie, ale sądzę, że nadal wielu ludzi ma nas za takich… Cóż, to ich decyzja, że tak nas postrzegają. Nas to cieszy, a nie boli. Daje nam to po prostu większego kopa, by grać jeszcze lepiej. A wszystko bez presji najlepszej drużyny na świecie.
To w sumie ciekawe, że mimo triumfu w pierwszym VCT Masters, mimo mistrzostwa świata nadal nie jesteście doceniani.
Jakby nie patrzeć, od marca ubiegłego roku jesteśmy w top 3. Czasami byliśmy top 1, czasami top 2, ale stale utrzymujemy pozycję w najlepszej trójce świata. A ludzie nadal piszą, że w tamtym roku nasza forma nie była stabilna, że było wiele drużyn grających o wiele lepiej niż my. Nie wiem, statystyki pokazują co innego, ludzie piszą co innego. I niech sobie piszą. Ja gram po to, by wygrywać. Gram dla drużyny i nie myślę o tym, co inni o mnie mówią. Mogą sobie mówić, co chcą.
Może to kwestia tego, że w waszej drużynie nie ma głośnych nazwisk z przeszłością np. w CS:GO, a i sama organizacja nie jest najbardziej znana?
Pewnie to też ma spory wpływ. Gdy jednak masz Team Liquid, to już sama ta nazwa sporo ci mówi. Także G2 ma sporo fanów, którzy po prostu przychodzą i piszą tylko po to, by pisać, chociaż nawet nie wiedzą, kto gra. Dodatkowo w Liquid masz ScreaMa, masz Niverę, którzy mają przeszłość w CS:GO, mają fanbase. Wiadomo więc, że ci wszyscy ludzie mimo wszystkich wyników będą szli za swoimi ulubieńcami. A my mamy cNeda i tylko tyle. Nie jesteśmy specjalnie znani i na tym zbudowaliśmy tę drużynę. Traktujemy się po prostu jak znajomi, a nie jak jakieś duże gwiazdy.
Tak czy inaczej, mówi się, że obrona tytułu jest często znacznie trudniejsza niż jego zdobycie. Sądzisz, że mimo mniejszej presji z uwagi na tę, jak to mówisz, łatkę underdoga, tak samo może być w waszym wypadku?
Może pojawić się lekka presja, ale my nauczyliśmy się już pracować z naszą psychiką i nie dajemy sobie wejść na głowę. Nie ma myśli, że jesteśmy najlepsi albo że wygraliśmy na tych, na tych i na tych. Myśli o tym, że ludzie czegoś od nas oczekują. My po prostu wchodzimy w grę jak w każdą inną. Możemy wygrać dziesięć turniejów z rzędu i mimo to myśl o jedenastym nas nie złamie. Tak po prostu mamy nastawione głowy. Tak dużo wszyscy razem pracowaliśmy z naszym psychologiem, że takie rzeczy już zbytnio na nas nie wpływają.
Czyli co, za kilka miesięcy przed nami kolejny wywiad, tym razem po zdobyciu drugiego mistrzostwa świata?
Ależ oczywiście, że tak (śmiech). Mam taką nadzieję. Nasz trener powiedział zresztą, że chce wygrać w VALORANCIE jak najwięcej mistrzostw świata z rzędu. Kto wie, może ma napisane w związku z tym jakieś skrypty, nie wiadomo.