Dawno temu w Korei

Wczesne lata 2010, Korea Południowa. Młody Kim Hyuk-kyu podąża do szkoły, gdzie za kilkadziesiąt minut mają zacząć się jego zajęcia. Parę dni wcześniej celebrował swoje setne miejsce w rankingu w pewnej grze, ale teraz musi chwilowo zejść na ziemię i zająć się swoją edukacją. Setne miejsce może nie brzmi jak imponujący wyczyn, ale tak naprawdę nim jest. Kim wie też, że to dopiero początek i już wkrótce będzie wspinał się dalej. Teraz może cieszyć się tytułem najlepszego gracza w swojej klasie... ale nie szkole. Hyuk-kyu ma to nieszczęście, że do tego samego liceum chodzi też niejaki Gojeonpa. Tak na niego mówią. To świetny gracz, którego doścignąć raczej się nie da. Jest na pierwszym miejscu w rankingu i jest "zbudowany inaczej".

Koreańczyk wchodzi do szkoły, a w głowie ma tylko grę. Jego bujanie w obłokach zostaje drastycznie przerwane, kiedy widzi mijającego go Gojeonpę. Nawet na niego nie spojrzał i nic dziwnego, w wywiadach za parę lat powie, że nie za bardzo kojarzył wówczas Kima. To jednak zmieni się już wkrótce, a za ponad dziesięć lat szkolny hol zamieni się w największą scenę League of Legends w historii tego tytułu. Kim Hyuk-kyu będzie nam już nieco lepiej znany pod pseudonimem Deft, natomiast Gojeonpa to nikt inny niż Lee "Faker" Sang-hyeok.

To nie LeBron i Melo, to Faker i Deft

Czy zmyśliłem tę scenkę? Oczywiście, że tak. Czy jednak mogła ona mieć miejsce? Pewnie. Koreańczycy chodzili razem do liceum Mapo w Seulu i wszystkie wspomniane detale są prawdziwe. Deft miał setną pozycję w rakingu, podczas gdy Faker był znany wszystkim jako numer jeden. Midlaner już wtedy był wielkim graczem i miał wyrobioną renomę. Zawodnicy nie rozmawiali ze sobą jednak, a Gojeonpa miał raczej znikome pojęcie o istnieniu Defta. To świetna historia pomimo faktu, że strzelec DRX do Mapo chodził zaledwie rok. Teraz oprócz pojedynków w League of Legends Champions Korea możemy też rozmawiać o zupełnie innej rywalizacji, o wiele dłuższej.

Podobną trochę sytuację mogliśmy oglądać w NBA. Nie jest to może sytuacja jeden do jeden, ale pokazuje, jak takie narracje podgrzewają atmosferę i przyciągają tysiące widzów. LeBron James oraz Carmelo Anthony również uczęszczali do jednej szkoły. Ten drugi nigdy nie mógł się przebić przez szklany sufit i zwyciężyć mistrzostwa. Ale ten wyścig - mimo, że każdy w głębi duszy wiedział, że Melo go przegra - ekscytował wszystkich. Rozmawiali o nim fani LeBrona, którzy co chwilę musieli machać ręką na te zamierzchłe czasy i wykazywać ze śmiechem statystyki świadczące o dominacji swojego idola. Wielbiciele zawodnika New York Knicks natomiast siedzieli w wyczekiwaniu, aż spełni się ten sen i Carmelo w końcu udowodni, że portafi być lepszy od swojego kolegi ze szkoły. Z czasem te narracje wygasły. LeBron stał się jednym z kandydatów do miana GOAT'a, a Melo po prostu próbował swojego szczęścia w kolejnych to drużynach. Nawet kiedy jego ekipa nie miała szans na papierze, starcia tych dwóch panów były o wiele ciekawsze z wiedzą, że Anthony mniej lub bardziej chce wyrwać się z cienia swojego kolegi z ławki.

Deft nie wyjdzie z cienia...

I chociaż Faker i Deft przyjaciółmi nigdy nie byli, nie da się nie zauważyć, że na tym drugim graczu może działać ten sam mechanizm. Ciężko jednak porównać go do Carmelo, gdyż 26-latek podnosił puchary niejednokrotnie zarówno w Korei, jak i Chinach i udowadniał swoją wartość całemu światu na MSI, gdzie z resztą pokonał Fakera. Jeśli z kolei spojrzymy na występy na Worlds... tu już można poniekąd mówić o jakimś cieniu. Wszyscy dobrze wiemy, jak to wyglądało u midlanera. Ma on za swoim pasem trzy Puchary Przywoływacza, dwa mistrzostwa MSI i aż dziesięć wygranych sezonów w LCK. Hyuk-kyu może się pochwalić natomiast dwoma mistrzostwami LPL i taką samą liczbą triumfów w LCK. W 2015 roku podniósł też puchar MSI i te pięć zwycięstw można spokojnie nazwać najważniejszymi momentami jego kariery.

Deft jest nie bez powodu więc wymieniany wśród najlepszych zawodników, którzy nie wygrali mistrzostw świata. Pokonywał już Fakera w swojej karierze, ale nigdy nie zdominował sceny tak, jak on. Nawet jeśli teraz wygra, nie wyjdzie z cienia gracza, który w swojej gablocie ma trzy takie błyskotki i aż dziesięć mistrzostw swojego regionu. Nie zrobi tego, bo to ostatnie jego mistrzostwa, ale z tego powodu będzie to jeszcze lepszy finał. Nasuwa się tutaj bowiem kolejna pararela ze światem koszykówki...

... ale może napisać najlepszą historię w dziejach LoL-a

Na swoich prawdopodobnie ostatnich mistrzostwach świata Deft będzie mógł bowiem po raz ostatni minąć się z Fakerem w holu. To będzie seria podsumowująca jego karierę. Strzelec ma szansę postawić kropkę nad "i" i po raz kolejny pokazać, że nie jest już setny w żadnym rankingu. Że stoi na równi z najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii LoL-a i wcale nie jest skazany na porażkę. Bo tak, DRX ma swoje problemy i wyszły one w LCK, ale teraz drużyna gra turniej swojego życia. Zaskoczyła już faworytów Worlds 2022. Zaskoczyła cały świat. Już teraz Deft mógłby spokojnie nazwać to godziwym pożegnaniem, ale wątpię, żeby chciał oddać szansę na najlepszą historię w dziejach tego esportu.

To Last Dance z elementami długotrwałej rywalizacji pomiędzy dwojgiem najlepszych zawodników, jakich kiedykolwiek wyprodukowała Korea. Po jednej stronie najlepszy z najlepszych i niekwestionowany król gry Riotu, a z drugiej drużyna prowadzona przez jednego z najwybitniejszych strzelców Wschodu. To będzie najciekawszy finał Worldsów od bardzo dawna, a całe to tło i narracje wokół niego będą przekazywane i wspominane przez następne lata.