Zaproszenie, któremu się nie odmawia
Gdy dostałem zaproszenie, nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Mówiąc wprost, byłem zaskoczony. Pracowałem wtedy przy Intel Extreme Masters Katowice, więc moją głowę pochłonął Counter-Strike z najwyższej półki. Po szybkim zastanowieniu stwierdziłem jednak, że jest to zaproszenie z cyklu takich, którym się nie odmawia. Po powrocie z Katowic w domu spędziłem tylko kilka dni, po czym udałem się w kolejną podróż. Tym razem moim celem okazała się Białka Tatrzańska. Miła odmiana od zgiełku miasta. Tym bardziej że po prostu uwielbiam góry – mają one swój magiczny klimat, który zawsze dobrze wpływa na moją psychikę.
Po kilkugodzinnej trasie szybkie zakupy, delikatna wycieczka krajoznawcza i odpoczynek w hotelu. Buzowały we mnie pozytywne emocje, w końcu pasha to legenda polskiego i światowego esportu. Nie na co dzień człowiek ma okazję poznać swoich idoli. Trudno zasnąć, ale w końcu udało wpaść w objęcia Morfeusza. Poranek przyszedł szybciej, niż się spodziewałem. Szybka kawa, śniadanie i można ruszać do pracy. W plecaku lądują kamera, statyw, mikrofony... i dużo energetyków – tego dnia nie mogło braknąć mi kofeiny. Zwłaszcza że, jeśli wszystko miało potoczyć się według ustalonego planu, pracę zakończyć miałem w godzinach późnonocnych. W Grand Stasinda Centrum Rekreacji i Biznesu – miejscu odbywania się PGC – zameldowałem się w okolicach dziewiątej rano. Akurat, gdy przyszedłem, chłopaki wracali z porannego morsowania. W tym momencie poznałem właśnie Tomka – jednego z organizatorów, z którym wcześniej ustalałem wszelkie szczegóły. Tomek okazał się wieloletnim przyjacielem Jarka, który uczestniczył w przygotowaniu całego projektu. Oprowadził mnie on po całym obiekcie i przekazał wszystkie uwagi. Po szybkim wprowadzeniu przyszedł czas na działanie. Niestety, nie udało się nagrać aktywności w terenie, gdyż akurat tego dnia pogoda była niesprzyjająca. Słaba widoczność, silny wiatr, mgła oraz duże opady deszczu ze śniegiem. Trzeba było zatem podziałać trochę z hotelu.
Pierwsze wrażenie
Swoją pracę zacząłem od dokładnego zbadania strefy gamingowej. Nazwałem ją „jaskinią gracza”, gdyż była ona idealna pod gamerskie zapotrzebowania. Przestrzenna sala wypełniona komputerami, wchodząc do niej witał nas mrok, który był rozświetlany przez ledy oraz różnokolorowe neony. Jak od dawna wiadomo, im więcej światełek, tym umiejętności gracza są wyższe. Kilkadziesiąt komputerów, biurek i foteli gamingowych z najwyższej półki. Muszę przyznać, to naprawdę robiło ogromne wrażenie.
Następnie postanowiłem zapoznać się z pierwszymi uczestnikami PGC. Uprzedziłem ich, że cały dzień będę się kręcić koło nich z kamerą i obserwować ich poczynania. Chłopaki przyjęli mnie bardzo dobrze, od razu widać było łączący nas esportowy vibe. Z racji, że były to godziny poranne, frekwencja nie była jednak zbyt wysoka. Chociaż nie przeszkadzało to nikomu. Jak to mówi stare porzekadło – „ledwo oczy otworzył i już do komputera”. Ano tak, bowiem na obozowiczów czekały potyczki w Counter-Strike'a. Pierwsze skrzydłowe, DM czy aimmapki. Już od samego rana niektórzy szlifowali swoje umiejętności. Aczkolwiek CS to nie jedyna gra, którą mogłem ujrzeć – na ekranach u niektórych zauważyłem również kilka innych tytułów. W międzyczasie porozmawiałem też z adminami, którzy opowiedzieli mi, jak całe przedsięwzięcie wygląda od strony technicznej. W miarę upływu czasu przy stanowiskach pojawiało się coraz więcej uczestników.
Następnie postanowiłem zmienić trochę otoczenie. Zbliżały się bowiem zajęcia sportów walki. Nie będę ukrywać, trochę na nie czekałem. Sam bowiem jestem wielkim miłośnikiem takiej aktywności, zwłaszcza że od wielu lat trenuję brazylijskie jiu-jitsu. Chciałem zobaczyć, jak wygląda to na esportowym evencie. Wtedy poznałem Mansura – trenera z WCA, który przyjechał pomóc pashy przed walką na High League. Przy okazji zgodził się poprowadzić zajęcia dla obozowiczów. Może i poziom nie był za wysoki, ale to nie było celem. Chodziło o to, by połączyć idee tradycyjnego sportu i grania, czyli wartości bardzo ważnych dla Jarka. Przede wszystkim na pierwszym planie mogłem zauważyć radość. Wszyscy byli bardzo zrelaksowani, cieszyli się momentem. I to w tym wszystkim liczyło się najbardziej. A kto wie, może zainspirowany PGC, w przyszłości któryś z obozowiczów rozpocznie swoją przygodę ze sportami walki?
Po zakończonych zajęciach miałem w końcu okazję poznać główną gwiazdę całego wydarzenia – Jarosława „pashaBicepsa” Jarząbkowskiego. Albo lepiej powiedzieć głównego przewodniczącego eventu, gdyż myślę, że Jarek polemizowałby z nazywaniem go gwiazdą. A przynajmniej w dzisiejszych czasach, gdzie takie określenie może mieć pejoratywny wydźwięk. Jak się okazało, szybko znalazłem z nim wspólny język. Miałem okazję przyjrzeć się jego przygotowaniom przed HL. To, co mnie zdziwiło, to sylwetka Pashy. Wcześniej wydawał mi się po prostu dużym, nabitym kolesiem. A przede mną stał wysuszony, docięty facet. Wszystko to oczywiście było spowodowane limitem wagowym w nadchodzącej walce. Jarek wywarł na mnie ogromnie pozytywne pierwsze wrażenie. Poukładany gość, który ma jasne cele. Umówiliśmy się na rozmowę wieczorem, a ja w międzyczasie zrealizowałem wywiad z Mansurem. Była to miła odmiana – na evencie esportowym pogadać trochę o innej pasji, czyli sportach walki.
CEO of PGC
Gdy nadszedł wieczór, przyszedł najważniejszy moment mojego wyjazdu – wywiad z pashą. Już od samego początku rozmowa potoczyła się bardzo dobrze. Poruszyliśmy wiele ciekawych tematów – zaczynając od idei PGC, przez freak fighty, kończąc na Emeritos Banditos. Tak naprawdę, gdyby nie inne obowiązki, ta rozmowa mogłaby trwać ponad godzinę. Jarek jest przede wszystkim bardzo mądrym i doświadczonym rozmówcą. Nawet przez chwilę nie miałem myśli, by mu przerwać – zręcznie opowiadał i łączył wiele wątków. To, co mogę na pewno o nim powiedzieć to to, że Pasha to bardzo inteligentny i wiedzący czego chce od życia gość. I co najważniejsze, patrząc na to, w jakim środowisku przyjdzie mu czasem się obracać, jest cholernie dobrym człowiekiem. Podczas tej kariery nie zatracił się w całym środowisku. Jego „normalność” wyróżnia się na tle dzisiejszych freaków i reprezentuje naprawdę dobre wartości. Również nasza rozmowa poza kamerami była dla mnie ważnym elementem wyjazdu. W końcu poznajesz swojego idola – ciągle we mnie tkwi ten dzieciak, który pamięta czasy oglądania Virtusów i ich osiągnięć. Zresztą, dzięki zamiłowaniu do sportów walki mieliśmy wiele wspólnych tematów do przeanalizowania. W międzyczasie poznałem resztę Emeritos Bandtios, które pod wieczór rozpoczęło stremowanie.
Obozowicze i Emeritos Banditos
Godziny wieczorne to moment cieszący się największą frekwencją na sali gamingowej. Gdy wszyscy byli zajęci graniem i wspólną integracją, postanowiłem trochę wykorzystać ten moment. Poznałem wielu ciekawych obozowiczów, w tym wielu takich, którzy opowiedzieli mi, dlaczego się tu znaleźli. Każdy z nich miał osobną historię, ale wszystkich łączyła miłość do CS-a. Wiele osób mnie zaskoczyło, w tym np. Oliwier, który okazał się graczem akademii AVEZ i którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Godziny mijały, a ja integrowałem się z uczestnikami.
Jeśli chodzi o EB, to szczególnie chciałem przeprowadzić wywiad z PAGO. Może dlatego, że jest on moim ulubionym streamerem, którego śledzę naprawdę od wielu lat. No cóż, jak przystało na PAGO, dość ciężko było się złapać. Udało się to dopiero o pierwszej w nocy! Efekt naszej rozmowy znajdziecie tutaj. Następnie porozmawiałem z Mateuszem na wiele innych tematów. To było naprawdę niesamowite uczucie pogadać ze swoim ulubionym streamerem, poznać się i zbić pionę. PAGO, pamiętaj tylko – granaty nie parzą i nie umniejszaj sobie! Po tym wszystkim uczestnicy powoli uciekali do spania, więc musiałem zrobić podobnie. Pożegnałem się ze wszystkimi, po czym udałem się do hotelu. Podczas drogi powrotnej myślałem o tym, jak fantastyczne wspomnienia zostaną ze mną na zawsze. W hotelu zameldowałem się koło trzeciej nad ranem.
Podsumowanie
Czas na podsumowanie. PGC 18+ było pierwszą edycją eventu dla pełnoletnich. Jakie były moje odczucia? Coż, zdecydowanie pozytywne. Obóz w idealny sposób łączy esport, sport oraz wspólną integrację. Nad całą organizacją pieczę sprawuje wiele osób, które dbają o każdy szczegół. Z tego miejsca wielkie podziękowania dla Tomka, z którym ustalałem wszelkie szczegóły działania – do zobaczenia w przyszłości! Wracając do eventu, to najważniejsze, co widziałem to pełnych radości uczestników. Wszyscy byli dla siebie mili i pomocni, każdy dobrze się bawił. Różni ludzie, z różnych środowisk, ze wspólną esportową pasją. Do wyboru mieli masę innych atrakcji, takich jak wyjścia w góry, narty, basen czy zajęcia ze sportów walki. Coś pięknego. Fantastyczna inicjatywa, czapki z głów.
I na sam koniec, żeby nie było tak kolorowo, jedyna wada całego wyjazdu. Cena. Muszę przyznać, nie jest to impreza, na którą może pozwolić sobie każdy. Zwłaszcza przy obecnych zawirowaniach na rynku. Za siedem dni PGC zapłacić trzeba było prawie cztery tysiące złotych. Drogo, zwłaszcza że w tej cenie znajdziemy ekskluzywne wakacje za granicą. Z drugiej strony – co w dzisiejszych czasach jest tanie?