Zero Tenacity zawiodło i nie ma tu usprawiedliwień
Zaczniemy od pierwszej siły naszego podwórka, czyli Zero Tenacity. Na wstępie trzeba przyznać, że grupa, do jakiej trafili mistrzowie Ultraligi, była wymagająca. Wszak zespoły takie jak DenizBank İstanbul Wildcats czy Los Heretics są naprawdę solidnymi ekipami. Niemniej światełko w tunelu na pewno było. W kwestii Heretyków mogliśmy wierzyć w to, że finał Superligi faktycznie obnażył ich problemy, które mogą ich dotykać. Z kolei jeśli chodzi o złotych medalistów Turkish Championship League, to nadzieją było to, że nie wytrzymają presji w tym niecodziennym dla nich formacie EMEA Masters.
Z10 natomiast było w bardzo dobrym momencie. W finale Ultraligi gracze nabrali więcej pewności siebie, a na przestrzeni całego sezonu czas na odpowiednie zaaklimatyzowanie się mieli Koreańczycy z drużyny. No właśnie, Koreańczycy. Ogromna inwestycja, na którą zdecydował się zarząd serbskiej organizacji. Przecież nawet mówiono o tym, że to jest skład budowany pod dobry występ na EMEA Masters. Liga miała być tylko okresem przejściowym. Trójka zawodników z Azji, trener z Azji oraz dwaj mistrzowie UL. To wyglądało naprawdę dobrze na papierze i można było mieć nadzieję, że będzie to kompetentna drużyna, która godnie zaprezentuje nasz region.
Tak się jednak nie stało. Od Zero Tenacity otrzymaliśmy dosłownie nic. Figę z makiem. Bo jak inaczej nazwać fakt, iż w grupie, która jak już mówiłem, była wymagająca, ale nie nie do przejścia, kończy się z wynikiem 1-5? I to mając ogromne ciężary z drużyną z ligi arabskiej! Przecież gdyby przed startem rywalizacji ktoś powiedział, że mistrzowie Arabian League będą lepsi od naszych mistrzów, to prawdopodobnie zostałby wyśmiany. A takie są realia. Już nie mówiąc o absolutnym braku szans w pojedynkach ze Żbikami oraz Heretics, gdzie nie było mowy o żadnej równej walce. Nas po prostu niszczyli niespełna trzydziestoletni toplaner i gracze, o których najpewniej nikt nigdy wcześniej nawet nie słyszał.
Szkoda, bo mam wrażenie, że tutaj naprawdę mogło się to potoczyć inaczej. Wychodzi więc na to, że pozytywne wrażenie, jakie Z10 wywarło na nas podczas rozgrywek w Ultralidze było puste i bezpodstawne, a my po raz kolejny ślepo wierzyliśmy w to, że może tym razem jesteśmy w stanie coś zdziałać? A jak taki projekt nie dał rady, to co? Przecież był to zapewne jeden z najsilniejszych składów, na jaki zdecydował się jakikolwiek zespół z naszego podwórka. Cytując klasyka – "niby człowiek wiedział, a jednak się łudził".
Anonymo niby coś pokazało, ale finalnie rezultat na EMEA Masters marny
O Orbit Anonymo też trzeba natomiast coś powiedzieć. Tutaj oczekiwania były znacznie niższe. Z drugiej jednak strony, biorąc pod uwagę fakt, iż w grupie C znalazły się takie zespoły jak LDLC OL, UOL Sexy Edition i eSuba to wcale nie trzeba było mieć wyłącznie negatywnych odczuć. Jak jeszcze z mistrzami Francji można było wziąć poprawkę na to, że jest to główny kandydat do końcowego triumfu i o wygraną będzie niezwykle trudno, tak USE na pewno było w zasięgu. I nie mówię tutaj jeszcze już o samym przebiegu potyczek, a wyłącznie o przewidywaniach przed startem EMEA Masters.
Anonimowych faworyzował jeszcze format rywalizacji. Zespół Michała "Roisona" Dubiela bowiem, startując z pozycji underdoga, miał znacznie mniej presji na swoich barkach, a co więcej, upatrywało się go za kolektyw, który może bardzo mocno namieszać w pojedynkach best-of-one. Opowiadał się za tym przede wszystkim jego styl gry, który wywierał presję na rywalach. Jeśli ci nie rozkręcili się wystarczająco szybko, to skalowanie Anonymo zaczęłoby wybrzmiewać w późniejszym etapie gry, co mogłoby właśnie przynosić niespodziewane zwycięstwa i wyrywane cenne punkty.
I pierwsza część grup faktycznie wyglądała obiecująco. Terminarz też bardzo dobrze podszedł ekipie polskiego midlanera, gdyż zaczynała ona teoretycznie od najsłabszego oponenta i poziom zwiększał się wraz z kolejnym spotkaniem. OAE znakomicie weszło w turniej, notując pewne zwycięstwo w dobrym stylu przeciwko eSubie. Później czekał ich przeciwnik, który miał być tym do ewentualnego przeskoczenia. I z pewnością był, ale niestety, Zeus miał inne plany i postanowił w kluczowym momencie zrobić psikusa, pozbawiając elektryczności Hasana "Neramina" Samarsına. Anonimowi byli zmuszeni dokończyć mecz w czwórkę i nietrudno się domyślić, jaki był jego wynik. Ich szanse po tej kuriozalnej porażce drastycznie się zmniejszyły. Taki punkt mógł zdziałać wiele. Przecież zakończenie pierwszej połowy zmagań z bilansem 2-1 mógł bardzo mocno podbudować naszych i sprawić, że faktycznie zaczęliby oni wierzyć w awans. Teraz pozostało nam jedynie gdybać, bo wynik był jeden i nic nie można z nim zrobić.
I teraz nie wiem, czy już ten styl, który miał zaskakiwać, wypalił się na rewanże, czy zespoły zrozumiały, jak kontrować Anonymo, czy może po prostu po tej porażce z USE morale drużyny spadło do zera. Fakt jest jednak taki, że druga połowa zmagań to już katastrofa w wykonaniu drużyny Roisona. Najpierw ledwo wyrwane zwycięstwo z eSubą, która przecież wcześniej nie stanowiła żadnego problemu. Później błyskawiczna porażka z Jednorożcami, która ani trochę nie przypominała poprzedniej gry. Na koniec już zabawa w wykonaniu LDLC. W takim właśnie stylu OAE pożegnało się z bieżącą edycją EMEA Masters.
W ten sposób dotarliśmy do końca. O przebiegu samych pojedynków zarówno Zero Tenacity, jak i Orbit Anonymo niebawem zapomnimy, a liczyć będzie się wyłącznie wynik. Będziemy pamiętać jedynie końcowy rezultat oraz to, że mistrzowie Ultraligi przegrali z graczami z ligi arabskiej. A wynik łączny jest przecież tragiczny, 3-9. I nie można ciągle usprawiedliwiać się tym, że losowanie było złe, przygotowanie było złe (tory i szyny też były złe). Spójrzcie, że na EMEA Masters są obecne drużyny, które całkowicie przewyższyły oczekiwania i sprawiły ogromne niespodzianki. Najlepszym przykładem jest Macko Esports. To miało być dostarczycielem punktów, a w grupie z AEGIS, Movistar Riders i FUT Esports, czyli kolejno drużynami z Francji, Hiszpanii i Turcji, zrobiło 5-1 i wyszło z pierwszego miejsca z grupy! Zresztą, samo GK czy choćby Anorthosis Famagusta też dzielnie walczyły. Wicemistrzowie Grecji bowiem do samego końca toczyli bój o awans, nie dając tak łatwo za wygraną. A przypomnijmy, że wszystkie te ekipy, to reprezentanci lig nieakredytowanych.
Pozostaje zatem powiedzieć tylko, szkoda. Szkoda, bo po raz kolejny wynik Ultraligi jest przeraźliwie zły. I to poskutkować może nie tylko negatywnym odbiorem samych drużyn, ale przede wszystkim ligi. Kto wie, czy znowu nie czekają nas utraty slotów lub choćby zmiany w kwestii ich przyznawania. Bo jest to drugi raz z rzędu, gdy rezultat jest po prostu fatalny.