LPL nie takie straszne, jak je malują

W tym artykule postanowiłem przeskoczyć przez wszystkie najważniejsze regiony świata i porozmyślać nad tym, co występy poszczególnych drużyn mogły nam powiedzieć. Na początek na tapet wrzucam League of Legends Pro League, czyli tych teoretycznie najgroźniejszych i niedoścignionych. Przed startem MSI 2024 przecież to właśnie w ten sposób mówiło się o lidze chińskiej. Oglądając tamtejsze zmagania wielu ekspertów, ale także i zwykłych widzów, mogło odczuć, że prezentowany tam poziom jest absolutnie najwyższy. Na tej podstawie przewidywaliśmy, że na arenie międzynarodowej to właśnie reprezentantom tych rywalizacji pójdzie najlepiej.

Tym bardziej że to oni w tym roku byli gospodarzami turnieju. To z pewnością stanowiło dodatkowy boost motywacji, ale też i wsparcia ze strony obecnych na miejscu fanów. I teraz popatrzmy na to, jakie rezultaty finalnie osiągnęły zespoły z LPL-a. Zacznijmy od Top Esports. Całkiem niezła prezencja w play-inach, choć nadal pozostaje niesmak po przegranej grze z Fnatic. Później natomiast nieco się wyprostowało, gdyż pewne zwycięstwo nad Teamem Liquid Honda i równa walka z Gen.G Esports pokazały, że coś niecoś jednak TES potrafi. I po zrobieniu takiego smaka na dalsze sukcesy wicemistrzowie Chin absolutnie zbłaźnili się w pojedynku z G2 Esports.

fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Teraz pora na Bilibili Gaming. Przed startem turnieju główny kandydat do wygranej całego MSI. Nie dość, że to reprezentant LPL-a, to jeszcze nawet w swojej lidze był bezapelacyjnie najlepszą formacją, która była może nawet i o poziom wyżej od Top Esports. Ale te słowa nie wzięły się znikąd – BLG było naprawdę świetne w rozgrywanych meczach i trudno było znaleźć w tej ekipie jakieś mankamenty. Tym trudniejsze było do zrozumienia to, co wydarzyło się już na start zmagań w drugim najważniejszym turnieju sezonu. Przecież pełna seria BO5 z PSG Talon była swego rodzaju nieporozumieniem. Później było już nieco lepiej, ale nadal męczenie się z T1, mając ciągle z tyłu głowy ten ideał, jakim miało być BLG, było trochę niespodziewane. Koniec końców dwukrotna przegrana z Gen.G Esports pokazała, że jednak czegoś jeszcze w tej drużynie brakuje.

Tym samym w kwestii LPL-a przewidywania a rzeczywistość się kompletnie ze sobą nie zgrały. Miała być dominacja i bycie zawsze o krok dalej niż reszta, a wyszło odpadnięcie w drugiej rundzie drabinki przegranych z drużyną z Europy i dwukrotne wciry od GEN. Chyba wszyscy się zgodzimy, że nie tak to miało wyglądać. Zespoły z Chin mają zatem nad czym pracować przed Worldsami. Przypuszczam jednak, że pewnego rodzaju "reality check" na arenie międzynarodowej odbije się pozytywnie na obu ekipach, gdyż w końcu mogły one zauważyć, jak wiele jeszcze mają do poprawy.

Mistrzowie świata mogą być zadowoleni z występu na MSI

Bez dwóch zdań największym wygranym w ogólnym wymiarze jest Korea. Przedstawiciele LoL Champions Korea, czyli T1 oraz Gen.G Esports, mogą być bardzo zadowoleni ze swoich osiągnięć na MSI. Jasne, wobec nich także stawiano pewne oczekiwania, jednak miała być to druga w kolei liga, która coś wskóra. Finalnie wyszło na to, że rezultatami pobiła na głowę Chińczyków.

Gracze T1, choć jechali na zawody jako mistrzowie MSI, to realnie raczej nie byli brani pod uwagę jako absolutnie najwięksi faworyci do zwycięstwa. Wszak już u siebie nie byli w stanie pokonywać od dłuższego czasu lepszego GEN, a do zespołów z Państwa Środka też im czegoś brakowało. Niemniej i tak nie można było ich lekceważyć, gdyż na zeszłorocznych Worldsach także nie byli wśród głównych kandydatów do triumfu, a wiemy jak to się zakończyło.

fot. Riot Games/Lee Aiksoon

Wracając do minionego turnieju, to zdobycie brązowego medalu i to po tak wyrównanym boju z mistrzami LPL-a, na pewno można rozpatrywać w kontekście sporego osiągnięcia. I to dodatkowo biorąc pod uwagę jeszcze problemy, z jakimi borykali się Lee "Faker" Sang-hyeok i jego towarzysze. Przypomnijmy, że po pierwszej bardzo bliskiej serii z G2 i kłopotach z Teamem Liquid, wielu widzów już odsyłało T1 do domu. Kiedy jednak przychodzi co do czego, to zespół legendarnego midlanera potrafi pokazać się ze znakomitej strony i prowadzić wyrównany bój z najlepszymi. W jego przypadku idealnie pasuje przysłowie "grasz na tyle, na ile pozwala ci rywal". A że tutaj pozwalali na wiele, to T1 niemal zawsze wychodziło obronną ręką.

Gen.G po wygranej na MSI w połowie drogi do wielkiego szlema

O Gen.G chyba zbyt dużo nie trzeba mówić. Obecnie po prostu najlepiej zorganizowana ekipa, która w końcu zrzuciła z siebie wieloletnią klątwę. Od rebrandu organizacji zawsze znajdowała się ona w czołówce drużyn z Korei, ale nigdy nie zdołała odpowiednio zwieńczyć swoich wysiłków. Zresztą tyczyło się to nie tylko GEN, ale także i Jeonga "Chovy'ego" Ji-hoona. Mimo iż wielokrotnie zawodnik ten wymieniany był jako najlepszy gracz na świecie, to solą w oku był brak tego międzynarodowego trofeum. Aż do teraz.

Na MSI Gen.G było po prostu świetne. Ani razu nie ugięło się przed nikim, a trzeba pamietać, że mierzyło się dwukrotnie z mistrzami Chin. Przedturniejowe obawy, które kierowano w stronę mistrzów LCK, były niepotrzebne. Kim "Peyz" Su-hwan, czyli młodziutki strzelec formacji, był stawiany w roli największego mankamentu zespołu. Wiele osób bało się, że nastolatek nie wytrzyma presji i sobie nie poradzi. A ten zrobił wszystkim na przekór i był jedną z głównych gwiazd formacji. Świadczy o tym m.in. ustanowienie nowego rekordu, jeśli chodzi o liczbę eliminacji w trakcie jednej gry podczas turnieju globalnego. Zdobył on ich wówczas 28 i to jeszcze w meczu finałowym. Chyba zatem nie ma lepszego świadectwa na to, że jest on gotowy do podboju światowej sceny.

fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Gen.G dzięki wygranej pozostaje nadal w grze o zdobycie Grand Slama. W zeszłym roku bliskie tego było JD Gaming, które miało na koncie trzy z czterech wygranych. Zabrakło jedynie triumfu na Worldsach. GEN jak na razie jest w połowie ścieżki. W swoim dobytku zgromadziło już mistrzostwo LCK oraz mistrzostwo MSI. Pora więc wrócić do rodzimej ligi i ponownie sięgnąć po puchar, a następnie powtórzyć znakomitą dyspozycję na mistrzostwach świata. Plan wydaje się być prosty, ale czy aż dwa takie odznaczenia w ciągu jednego roku to nie za dużo jak na Chovy'ego i całą organizację? Byłby to chyba błąd w matrixie.

Europę da się lubić?

Europo, Europo, co tutaj o tobie powiedzieć? Po zakończeniu MSI tak naprawdę jedynie utwierdziło się to, co obserwujemy od długiego czasu w LEC. Chodzi oczywiście o ogromną przepaść między G2 a pozostałymi formacjami naszego regionu. A wydawało się, że może nie będzie tak źle. Że może tym razem jednak ciekawe Fnatic coś pokaże. No i do pewnego momentu faktycznie było nieźle. Sporo optymizmu w kibicach wzbudziła wygrana gra przeciwko Top Esports. Ta realnie pokazała, że nawet drugi seed z LEC może coś pokazać przeciwko Chinom.

Ale szybko okazało się, że to był jedynie łabędzi śpiew. Myślę, że nadal wielu z nas zastanawia się jak to jest możliwe, że jednego dnia prowadzisz wyrównaną batalię z wicemistrzami Chin, a kolejnego dostajesz srogie manto od reprezentantów Ameryki? Przecież to się nie trzyma kupy ani trochę. Takie są jednak realia i tego typu wpadką FNC jedynie udowodniło, że poza pierwszym miejscem w LEC nikt więcej się nie liczy.

fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

A pierwsze miejsce po raz kolejny miało G2 i po raz kolejny to Samuraje musieli ratować honor i już i tak niezwykle niską reputację Europy. Ale na szczęście oni to zrobili. Złoci medaliści LEC i bezapelacyjnie najlepsza drużyna ostatnich lat pokazała, że ma pomysł, że ma plan i że potrafi go zrealizować. Że potrafi pokazać się z dobrej strony i nawiązać walkę z ekipami ze Wschodu. A obawy przecież były ogromne. Przed startem MSI i tak mało kto realnie przewidywał, że G2 będzie w stanie zapewnić sobie top 4. Oczywiście, nadzieje były spore i temu nie sposób zaprzeczyć, ale jednak namacalnych dowodów było niewiele.

Jeszcze lepiej to wszystko brzmi, kiedy pomyśli się o tym, że G2 było gorsze wyłącznie od takich ekip jak Bilibili Gaming, Gen.G Esports oraz T1. Przecież być blisko takiego grona to żaden wstyd, a wręcz przeciwnie, jest to pewien powód do dumy. Niestety, to oznacza jednak, że Rasmus "Caps" Winther i jego towarzysze to odstępstwo od normy. A normą niestety jest przypadkowe wyłożenie się w pojedynku z reprezentantami LoL Championship Series. Nie ma co ukrywać, że na nadchodzących Worldsach raczej trudno upatrywać jakichkolwiek zmian. Zresztą, sam Mihael "Mikyx" Mehle, czyli wspierający Samurajów przyznał, że jest w pełni świadomy tego, że to oni są jedyną nadzieją Zachodu na postawienie się potędze z drugiej części globu.

Więcej Koreańczyków, Ameryka wytrzyma

A co można powiedzieć o Ameryce? Tego to już kompletnie nie wiem. W zasadzie chyba wszelkie przewidywania co do występu przedstawicieli tego regionu się nie sprawdziły. Team Liquid Honda to miał być zespół, który trochę szczęśliwie został mistrzem LCS, dzięki momentum i po prostu lepszej dyspozycji w tamtym czasie. W ogólnym rozrachunku była to natomiast ekipa, która raczej nie miała aż tak wiele do zaoferowania. Inaczej patrzeliśmy natomiast na FlyQuest, w które była akurat pokładana nadzieja. A każdy wie, jak się skończyło.

We FLY wyszło jednak to, że braku ogrania na tego typu wydarzeniach nie przeskoczysz i mimo że zapewne się bardzo starałeś, to same starania nie wystarczą. Czy odpadnięcie z rywalizacji na poziomie play-inów to blamaż? Tak. Czy odpadnięcie przeciwko PSG Talon to blamaż? Tutaj już jednoznacznej odpowiedzi nie sposób udzielić. Jasne, może od razu po przegranej panowało takie przekonanie, że jak to, z mistrzami minor regionu przegrywamy? Toż to niedopuszczalne! Patrząc jednak później na to, co Tajwańczycy prezentowali przeciwko Bilibili Gaming, to narracja zapewne się nieco zmieniła. Nadal jednak FlyQuest tego wyjazdu nie może rozpatrywać inaczej, niż "okej, pograliśmy, troszkę doświadczenia zebraliśmy, ale co nam to realnie dało?".

fot. Riot Games/Colin Young-Wolff

Liquid to całkowicie inna para kaloszy. To miał być właśnie zespół, który znalazł się tam przypadkiem i bardzo szybko zostanie zweryfikowany. Przecież drużyna z midlanerem, który potrafi grać trzema postaciami na krzyż, nie może zagrać dobrze i wygrać nawet jednej serii. Okazuje się jednak, że może. I to może się pokazać naprawdę solidnie. Na Eaina "APĘ" Stearnsa wylał się spory hejt po tym, jak często miał on zbyt dużo do powiedzenia w social mediach (i nie tylko). A koniec końców zaprezentował się całkiem porządnie i to mimo ograniczonego champion poolu. To okazało się być bardziej zaletą niż wadą.

Niestety, wychodzi na to, że Amerykę ratują już tylko importy z Korei. Porównajmy bowiem dwóch reprezentantów LCS na MSI i składy. FlyQuest – zero Koreańczyków. Liquid – oficjalnie trzech, ale prawda jest taka, że Seana "Yeona" Sunga też do tego grona można dokooptować. I teraz do tego przystawmy wyniki obu formacji. Oczywiście, można tutaj dywagować nad tym, czy jeśli TL zaczynałoby od play-inów, to w ogóle by się z nich wydostało. Tego naturalnie się już nie dowiemy. Niemniej drużyna ta, a raczej jej zawartość, może zasugerować, że ekipy zza oceanu, które będą w swoje szeregi angażować zawodników z Azji, będą "coś" osiągać na arenie międzynarodowej. Przy tej tezie jednak stawiam największy znak zapytania, bo zaufać zespołom z LCS, to jak zaufać diabłowi, że nakłanianie z jego strony zmieni nas na lepszych ludzi.