
W wielkim skrócie – izometryk, czyli widok znany z Diablo, rozdzielczość 800x600, całkiem znośna choć prosta grafika, niestety kiepskawa muzyka, ale to dało się wyłączyć. Do jej olbrzymich zalet – jak na owe czasy, należało to, że przez ponad rok trwała tzw. „open beta”, czyli można było grać do woli beż żadnych opłat, wypadało tylko napisać jakiegoś mejla, jak coś nie działało albo było skopane.
Układ działał świetnie, bo ludzie naprawde wprowadzili swoimi uwagami wiele zmian – wygląd i funkcjonalność menu, skróty klawiszowe, komendy, etc.
Było do wyboru kilka postaci, predefiniowanych wcześniej, więc nie było mowy o żadnym „build’zie na paladyna”, zresztą gra działa się współcześnie, taki nawiedzony przez kataklizm klimacik, z cyklu „zostali tylko księża i motocykliści” choć nie był to „Fallout” :)
Do wyboru postacie typu czarownik, wojownik, strzelec, mistrz miecza i jakieś postacie kombinowane (typu miecz + czary obszarowe). Każda z postaci była symbolizowana tym samym dla swojej klasy awatarem, różnica w wyglądzie wiązała się w kolorem włosów i ubrań jakie udało się zdobyc/kupić oraz rzecz jasna z bronią, której się akurat używało.
W sumie, banał jakich mało, ale wtedy to było „coś” – wsiąkłem na parę miesięcy, pamiętam, że podrzuciłem to jednemu z redaktorów z CD Actiona – skończyło się to tak, że ktoś ze „znajomych królika” z redakcji dochrapał się 230 lvl czy podobnie i był 8 w rankingu światowym :)
W dalszej kolejności walczyłem z innymi tytułami, takimi jak „Dragon Raja Online” czy „Legend of Mir” – ten sam izometryczny układ, podobne klimaty, tyle że teraz ganiałem jakieś elfy i smoki. Tysz fajnie... :)
I tak to sobie trwało aż do momentu kiedy zapoznałem się z Star Wars Galaxies: The Empire Divided. Od razu należy powiedzieć tym, którzy nie wiedzą jak sprawy stoją na chwilę obecną – SWG kiedyś to nie ta sama gra co teraz. Absolutnie wspaniały (choć niedoskonały, mnóstwo bugów i „krzaczków”) tytuł, idealny balans postaci, fenomenalny system zdobywania doświadczenia, spora liczba klas podstawowych (bodajże 11) i dwie najlepsze rzeczy jakie do tej pory zdarzyły się w świecie MMO: system tworzenia postaci hybrydowych oraz ekonomia (crafting oraz handel).
Dlaczego to było takie piękne...? Przede wszystkim, jak ktoś się wychował w klimatach Star Wars, a Powrót Jedi i Imperium widział jakieś 300 razy, to od takiej gry kijem go nie odgoniszJ, więc wiadomo, że dla fanów gatunku pozycja typu „must see”.
Ale mówmy o konkretach. Przede wszystkim wybór i tworzenie postaci – SWG było pierwszą gierką, która pozwalała na taką swobodę kreacji postaci – łącznie z kształtem ust, brwi, zarostem czy typem sylwetki. Pamiętam, że spędziłem ze dwie godziny bawiąc się moim awatarem, zanim powstało to co chciałem. Ale to w końcu drobiazg...
Można było wybierać z mnóstwa rodzajów postaci – tak jak mówiłem było ich ponad 10. Ale to nie było wszystko. Istniała pewna pula dostępnych umiejętności skonstruowana tak, że można było w ramach tej samej postaci osiągnąć dwie klasy mistrzowskie oraz jeszcze dodatkowo kolejnej klasy nauczyć się na 50% jej możliwości – czyli jedna postać mogła być równocześnie strzelcem (z podziałem na pistolety, karabiny i strzelby), medykiem oraz całkiem niezłym pilotem myśliwca.
Do tego każda z klas podstawowych była podzielona na 3 etapy możliwych umiejętności (początkowy – zaawansowany – mistrzowski). Ale najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że można było tworzyć kombinacje tych klas, np. strzelec + lekarz = combat medic. Wystarczy sobie policzyc – mamy 11 klas bazowych i możemy tworzyć kombinację po 2-3 dowolnie, ilość opcji naprawdę olbrzymia.
Już nie mówiąc o takich drobiazgach, że punkty doświadczenia były przyznawane oddzielnie dla każdej z poszczególnych umiejętności oraz ogólne za dana klasę, więc nie dało się zrobić świetnego strzelca tylko używając pistoletu – trzeba było korzystać z każdej broni dla tej klasy. Albo to, że dla uzyskania klasy mistrzowskiej trzeba było uczyć swoich wcześniej zdobytych umiejętności innych graczy (specjalny exp za pomaganie innym) za darmo, bez żadnych opłat. Więc każdy jak tylko mógł pomagał reszcie graczy – kto nie lubi „scammerów” i innych takich, wie o czym mówie...
Do tego wszystkiego dochodził niesamowicie więc rozbudowany system rzemiosła oraz produkcji przemysłowej i handlu.
Rzemiosło wtedy, kiedy coś chałupniczo sobie dłubaliśmy w małych ilościach. Przemysł zaczynał się wtedy jak stawialiśmy sobie kilka stacji wydobywających surowce, do tego ze 2-3 fabryki produkujące komponenty i prefabrykaty i na koniec jakiś sklep, żeby nie powiedzieć supermarket, który tym wszystkim za nas handlował i czynił nas bogatszym niż Jabba The Hutt.
SWG jest chyba jedyna taką grą, w której nie tylko można postawić sobie własną chałupę (i to całkiem niezgorszą willę), własną restaurację (kantynę) albo nawet i całe miasto, dowolnie je udekorować, stawiać ogrody i fontanny, wymyślać własne drinki, jedzenie czy nowe rodzaje krzeseł i lamp pokojowych. System craftingu i produkcji to niedoścignione jak na razie mistrzostwo, które dawało zabawę na wiele, wiele godzin...
Nie mówiąc już o tym, że jak nam się znudziła ta cała zabawa w architekta, kucharza, barmana czy nawet burmistrza można było zostawić to wszystko w cholerę, złapać za joystic, wsiąść we własnego YT-1300 (dla niewtajemniczonych – to seria corelliańskich transportowców, z której wywodził się Millenium Falcon) czy innego TIE Interceptora i latać sobie polując na piratów/rebeliantów albo ewentualnie zająć się przemysłowym pozyskiwaniem surowców z asteroidów.
A jeszcze nic nie mówiłem o profesjach związanych z walką i eksploracją, jak ktoś lubi te klimaty mógł wykonywać mnóstwo questów historycznych czy misji generowanych automatycznie i przemierzać cała galaktykę.
Egzotyka na całego, bo można było być szturmowcem Imperium, pilotem myśliwca, kucharzem, lekarzem, tancerzem/śpiewakiem (entertainer – bardzo ważna wbrew pozorom klasa postaci), bounty hunterem, Rebeliantem, neutralnym kolesiem, który z piwkiem (robionym wedle własnej receptury rzecz jasna) w ręku patrzył jak reszta galaktyki daje sobie radę. A jak już naprawdę nie było co robić, zawsze można było pobawić się w tresera (creature handler) i biegać po pustyni z własnym rancorem czy inna banthą – to coś dla tych co lubią oglądać Animal Planet :)