Oto Kay. Kay Vess

I tak oto narodziło się Star Wars Outlaws, o którego istnieniu wiemy od 2020 roku. Odpowiedzialność za grę powierzono Szwedom z Massive Entertainment, które dotychczas kojarzone było głównie z serią Tom Clancy's The Division. Niemniej już w ubiegłym roku Szwedzi wydali na świat Avatar: Frontiers of Pandora, zrywając tym samym z łatką deweloperów tworzących jedynie produkcje sieciowe. Sama gra oparta na świecie stworzonym przez Jamesa Camerona spotkała się co prawda z mieszanym odbiorem, ale samo Outlaws nadal rysowało się kusząco. Wszak bogate uniwersum Gwiezdnych Wojen trafiło w ręce Ubisoftu, czyli firmy specjalizującej się w tworzeniu otwartych światów, które jednak poniżej przyzwoitego poziomu nie schodzą.

Star Wars Outlaws

A o co w ogóle chodzi? W Star Wars Outlaws sterujemy poczynaniami Kay Vess. Kay to ktoś, kogo w wielkim uproszeniu moglibyśmy nazwać Hansem Solo w spódnicy. Awanturniczka poszukująca przygód i łatwego zarobku, a przy okazji posiadająca talent do pakowania się w kłopoty. Tak jak pilot Sokoła Milenium ma ona również przyjaciela odmiennej kosmicznej rasy. Tym razem nie jest to jednak ogromny Chewbacca, który gdy ma zły dzień, wyrywa innym ludziom ręce. Bohaterce gry towarzyszy malutki, słodki Nix. W wypadku projektowania tej postaci twórcy ewidentnie zadbali, by był to stworek, którego z łatwością można uczynić maskotką całej produkcji. I po części się to udało, bo ze swojej strony mogę dodać, iż Nix był jedyną postacią wywołującą we mnie jakiekolwiek emocje. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Fakty natomiast są takie, że Kay wpadła tym razem w naprawdę spore tarapaty. Vess dała się bowiem zwerbować do najemniczej grupy, która postanowiła dokonać wielkiego skoku. Takiego z gatunku tych, po których jesteś ustawiony do końca życia. Albo przynajmniej na kilka tygodni. Czy fakt, że przy okazji napadu Vess miałaby wraz z tymczasowymi partnerami nadepnąć na odcisk wysoko postawionego rangą członka Imperium? Bynajmniej! Ale, jak nietrudno się domyślić, sprawy, które miały pójść dobrze, dobrze nie poszły. A nasza bohaterka została zdradzona i cudem uniknęła śmierci. Przy okazji nałożono na nią również piętno śmierci, przez które nie ma mowy o pozostawieniu wszystkiego za sobą. Kay musi coś zrobić, bo w przeciwnym wypadku przeznaczenie prędzej czy później ją dopadnie.

Świat Star Wars Outlaws

Historia złodziejki z planety Cantonica to na papierze świetna okazja, by wkroczyć do tego świata. Tym bardziej że Ubisoft w tym wypadku nie poszedł na łatwiznę, fundując nam kolejną grę z facetami biegającymi z jarzeniówkami w rękach. U samych podstaw pomysł wydawał się jak najbardziej słuszny, ale jak to często bywa, diabeł tkwi w szczegółach. Niemniej jako osoba lubująca się w uniwersum Star Wars muszę przyznać, że początkowo zachwycałem się klimatem. Bo to, co wiele lat temu zapoczątkowali George Lucas i spółka, po prostu tutaj czuć. Klimat jest obecny i akurat w tej sprawie trudno coś twórcom zarzucić. Tutaj odrobili oni pracę domową, ale najwyraźniej nie starczyło im czasu na inne zadania.

Star Wars Outlaws

Sama rozgrywka rzuca nas w wir wzajemnych tarć pomiędzy różnymi grupami interesu. Świat Star Wars jest oczywiście pełen stronnictw rywalizujących ze sobą o wpływy. A my, jako najemnicy, skrzętnie przyjmujemy od nich zadania. Ma to zresztą sens nie tylko z ekonomicznego punktu widzenia. Każde wykonane zadanie zwiększa bowiem nasze wpływy w poszczególnych grupach. A gdy te wpływy będą dostatecznie duże, otrzymamy np. dostęp do zamkniętych terenów podlegających pod dany syndykat. Oczywiście możemy na te tereny wejść również nieproszeni, ale wtedy konieczne jest skradanie się, bo każdy alarm będzie oznaczał, iż Kay wyleci z hukiem, z odciskiem buta na swoich skórzanych spodniach.

Do naszej dyspozycji otrzymujemy cztery różne planety o odmiennej charakterystyce. Bo to chyba oczywiste, że wir zdarzeń będzie nas rzucać po (odległej) galaktyce, prawda? Będą tereny zalesione, piaszczyste, zalane wodą czy też pokryte mrozem. Aby nie nudziło nam się podczas pieszych wycieczek, po powierzchni ciał niebieskich poruszać się będziemy za pomocą przypominającego wysłużony motocykl latającego ścigacza. Zresztą, poza samymi planetami możemy również przemieszczać się w kosmosie, gdzie także czekają na nas zadania, ale i walki między statkami. Na szczęście mamy nasz własny (bo przez nas ukradziony) statek oraz załogę, która wraz z postępem fabuły będzie zresztą coraz większa.

Był potencjał, jest słabo nawet jak na ubigierkę

Star Wars Outlaws naprawdę miało potencjał, by być dobrą grą. Ale niestety ogrom mankamentów sprawił, że nie jest. Jak już wspomniałem, fabuła zdecydowanie nie robi tutaj roboty. Nie będę ukrywał, że losy Key czy jej kompanii (poza Nixem!) były mi całkowicie obojętne. Traktowałem je bardziej jako pretekst do tego, by posuwać się naprzód. Niestety posuwanie się to także często nie było przyjemne. Weźmy wspomniany ścigacz, który był źródłem wielu frustracji. W trakcie testowania przeze mnie gry i tak zostało to poprawione, ale początkowo motocykl lubił zderzać się z nawet najmniejszą nierównością terenu, którą przy dużej prędkości trudno było zauważyć. Każde takie zderzenie natomiast oznaczało, że Vess wypadała z siodełka, tracąc przy tym słuszną część HP.

Star Wars Outlaws

Bitwy w kosmosie robią wrażenie tylko na początku. Potem natomiast stają się swego rodzaju smutnym obowiązkiem, w którym brak aspektu emocjonalnego. Nadal będę odwoływał się tutaj do Everspace 2, które w tym aspekcie jest dla mnie niedoścignionym wzorem. Potężnym rozczarowaniem był dla mnie aspekt przypodobywania się syndykatom. Liczyłem, iż otrzymamy coś w rodzaju systemu zależności, w którym trzymanie z jednymi skutecznie zniechęca do nas drugich. Nic bardziej mylnego. Oczywiście są zadania, gdy robimy kuku innym. Ale nikt nie broni nam, by wybierać tylko questy uderzające w kosmicznych piratów lub Imperium. Wtedy możemy zbudować sobie doskonałe relacje ze wszystkimi czterema stronnictwami. Znowu zmarnowany potencjał.

To może walki z przeciwnikami są miodne? A gdzie tam. Sztuczna inteligencja wrogów leży i kwiczy. Gdy się skradamy, widać, iż wszyscy w galaktyce cierpią na krótkowidztwo połączone z ogromnym zwężeniem pola widzenia. Podczas wymian ognia natomiast rywale próbują może kryć się za przeszkodami czy nawet nas okrążać, ale są w tym w przykry sposób nieporadni. Star Wars Outlaws nie jest dla mnie nawet dobrą ubigierką. O pomstę do nieba wołał ponadto stan techniczny. Tak jak wtedy, gdy nie mogłem skończyć jednej z misji głównego wątku, bo ostatni ze spawnujących się wrogów pojawił się... za ścianą. I trzeba było kombinować, by zabić go bez konieczności powtarzania całej sekwencji.

Moc nie jest z tobą, Star Wars Outlaws

W stosunku od Outlaws zarówno miałem, jak i nie miałem wysokich oczekiwań. Nie liczyłem, że otrzymam tutaj taką przyjemnośc, jak w przypadku soulslike'owych przygód Cala Kestisa. Miałem jednak nadzieję, że firma, która przecież zjadła zęby na dostarczaniu nam kolejnych Assassin’s Creedów, wykorzysta nabyte doświadczenie, by dostarczyć nam przynajmniej przyzwoitą produkcję w świecie Gwiezdnych Wojen. Wiele aspektów wydawało się wszak gotowe, tylko trzeba było to wszystko poskładać do kupy tak, by dawało przyjemność z rozgrywki. Tymczasem w nowej grze Massive Entertainment kuleje zarówno fabuła, jak i rozgrywka. Tak naprawdę trudno mi znaleźć tutaj element, który w jakimkolwiek stopniu by się wybijał.

Star Wars Outlaws

Rozwój postaci? Mocno teoretyczny, bo chociaż liczba perków do odblokowania wydaje się niemała, to wiele z nich wydaje się średnio przydatnych. Chociaż akurat to, że owe perki odblokowujemy, wykonując konkretne czynności, jest całkiem fajnym rozwiązaniem. Fajne nie jest natomiast to, że Ubisoft nieco stał się ofiarą własnej filozofii. W ostatnich grach z cyklu AC nie brakowało odniesień do mocy nadprzyrodzonych, dających naszej postaci moce i umiejętności niedostępne zwykłym śmiertelnikom. W przypadku Star Wars Outlaws deweloperzy nie mogli sobie na to pozwolić, bo przecież Kay nie jest rycerzem Jedi, a zwykłym człowiekiem, który chce zarobić. I w tym świecie żadnych nadprzyrodzonych mocy mieć nie może, bo kłóciłoby się to z samymi podstawami.

Dlatego też zakres tego, co może potrafić bohaterka, był mocno ograniczony. A ograniczenie to, zdaje się, spętało twórcom ręce, przez co nie potrafili oni wymyślić niczego szczególnie interesującego. W efekcie otrzymaliśmy tytuł, o którym za rok o tej samej porze nikt już nie będzie pamiętał. Twórcy nie dali graczom (i panom w garniturach) kolejnej kury znoszącej złote jaja i zamiast tego ponownie podążyli drogą Avatara. Widać to zresztą po ocenach gwiezdnowojennej ubigierki. Można było z tego wycisnąć zdecydowanie więcej. Ale jeżeli nawet aspekty techniczne na premierę nie wypadały najlepiej, to trudno oczekiwać, by w innych sferach było lepiej. Niestety, moc zdecydowanie nie jest z tą grą.

 
Ocena:
5/10