Feudalna Japonia wreszcie w Assassin's Creed

Fabuła nowej odsłony serii Assassin's Creed rozgrywa się w XVI-wiecznej feudalnej Japonii, a więc w czasach samurajów. Co jednak istotne, tym razem otrzymujemy nie jednego, a aż dwóch bohaterów. I w trakcie rozgrywki możemy się między nimi przełączać. Pierwszą z postaci jest czarnoskóry Diogo, który przybywa do Kraju Kwitnącej Wiśni wraz z jezuitami i ostatecznie trafia pod skrzydła Ody Nobunagi. W efekcie otrzymuje samurajskie szkolenie i finalnie przybiera imię Yasuke. Co istotne, w historycznych podaniach faktycznie istnieje taka osoba, ale zdania co do tego, czy faktycznie uzyskała rangę samuraja, są sporne. Ale mniejsza o to. Istotniejszy jest fakt, że nasz Yasuke z czasem zyskuje powód do poszukiwania zemsty. Wszystko po tym, jak jego pan zostanie zdradzony, a następnie zhańbiony.

Assassin's Creed Shadows

Wcześniej jednak Yasuke bierze udział w ataku na prowincję Iga. To tam poznajemy drugą bohaterkę, Fujibayashi Naoe. Młoda shinobi w trakcie bitwy zostaje wysłana przez swojego ojca Nagato na misję. Musi zdobyć ukrytą w pobliskim kofunie skrzynkę i zadbać o to, by nie została ona skradziona. Ale koniec końców Naoe zostaje zatrzymana przez grupę zamaskowanych samurajów zwaną Shinbakufu. Sprawy toczą się błyskawicznie – Shinbakufu zabierają skrzynkę, śmiertelnie ranią Nagato i o mały włos nie zabijają również Naoe. Od tego czasu i ona ma swój powód do zemsty. Notabene bierze potem udział w ataku na zamek Nobunagi, którego obwinia o śmierć ojca. I to właśnie tam losy obu bohaterów splatają się na dobre.

Od tego momentu Yasuke i Naoe wędrują bok w bok. To znaczy, teoretycznie, bo w praktyce obserwujemy poczynania jedynie jednej z postaci. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by w wybranym przez nas momencie przełączyć się z jednej na drugą. Czasami jest to wręcz konieczne, bo na swojej drodze napotkamy zadania, które wykonać może albo czarnoskóry samuraj, albo japońska shinobi. Wybór zależy też od naszych preferencji, bo bohaterowie różnią się pod względem stylu gry. I tak Yasuke to typowy tank. Wielka góra mięśni, robiąca użytek ze swojej siły i taranująca przeszkody napotkane na drodze, ale bezużyteczna w kwestii cichej infiltracji. Zwinna Naoe natomiast wspina się szybko i z gracją na najróżniejsze przeszkody, ale jest odczuwalnie słabsza od swojego kompana.

Dwóch bohaterów, jedna nieciekawa historia

I tak Assassin's Creed Shadows oferuje nam podróż przez mapę podzieloną na dziewięć regionów. W każdym z nich, poza wątkiem głównym, czekają na nas też oczywiście liczne zadania poboczne. Oraz, co standardowe dla Ubisoftu, ogrom znaków zapytania, znajdziek i innych poboczniaków, które mają zapełnić świat gry. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że tym razem znajdźki te i ich odkrywanie nie jest choćby w zbliżonym stopniu takie, jak np. w Odyssey. Bardziej widać tutaj kontynuację tego, co dało się zauważyć np. w Avatar: Frontiers of Pandora. Część aktywności ogranicza się bowiem do tego, że jedziemy w dane miejsce, po czym wykonujemy tam serię quick time eventów. Nie ma tutaj żadnych zagadek logicznych, które dawałyby choćby minimalną satysfakcję.

Assassin's Creed Shadows

Wobec tego nawet dla mnie, czyli osoby, która uwielbia czyścić mapy ze znaczników, szybko jeżdżenie od pytajnika do pytajnika stało się mało interesujące. Ale jeszcze mniej ciekawa była w tym wszystkim fabuła. Dziś, po kilkudziesięciu godzinach z grą, nie jestem w stanie powiedzieć, by los postaci obchodził mnie w jakimkolwiek stopniu. Mogę się nawet przyznać, że o ile na początku słuchałem wszystkich dialogów i starałem się łykać świat przedstawiony, tak pod koniec z premedytacją przeklikiwałem dialogi. Historia nie jest bowiem specjalnie ciekawa i trudno też jakkolwiek zżyć się z Yasuke i Naoe. Niby bohaterowie mają jakieś rozterki moralne, niby mogą nawiązywać romanse, ale... w sumie po co, skoro w samym gameplayu niczego nasze wybory i tak nie zmieniają?

Co więcej, o ile w początkowej fazie gry faktycznie czuć było dysproporcję w siłach obu postaci, tak w mniej więcej dwóch trzecich zabawy nic nie stało na przeszkodzie, by nawet jako krucha z pozoru Naoe wpaść w tłum wrogów i zrobić im z czterech liter jesień feudalizmu. A dodam, że grałem na najwyższym poziomie trudności. Zresztą, przyznam szczerze, że praktycznie całą grę spędziłem jako azjatycka shinobi. To ona, w przeciwieństwie do Yasuke, pozwalała na klasyczne dla serii wspinanie się po budynkach i ogólną wolność w przemieszczaniu się. W efekcie na czarnoskórego samuraja przełączałem się jedynie, gdy wymagała ode mnie tego sama gra. Tym samym podział na dwoje bohaterów i tak był tylko czysto teoretyczny.

Śliczna gra z co najwyżej dobrymi rozwiązaniami

Sama zabawa? Cóż, tutaj Ubisoft poszedł wypracowaną już drogą, znaną od lat. System walki w Assassin's Creed Shadows ma więc charakter mocno zręcznościowy i dużą rolę odgrywają tutaj parady. To odbijanie ciosów wrogów pozwala zadawać im największe obrażenia i np. na chwilę ich oszołomić. Niemniej możliwość przywoływania podczas starć pomocników i tak znacznie ułatwia sprawę. Ale nie mogę powiedzieć, że walki nie były satysfakcjonujące, bo były. Wrażenie robiły też finiszery, ale tylko na początku, bo ich liczba nie była zbyt duża i szybko spowszedniały. Tak czy inaczej, potyczki i tak trzeba policzyć na plus, chociaż z minusem w postaci nie najlepszej sztucznej inteligencji wrogów. Ci bowiem ewidentnie chorują na astygmatyzm i ich pole widzenia było wręcz komicznie małe.

Assassin's Creed Shadows

Zbyt wielu zarzutów nie mam też do poruszania się. Twórcy z Ubisoft Quebec, jak się zdaje, wycisnęli maks z możliwości urbanistycznych, pakując w twierdzach czy wioskach na tyle dużo budynków, by dało się skakać z jednego dachu na drugi. I skakanie to, mocno inspirowane parkourowymi wyczynami dzisiejszych śmiałków, robi robotę. Jest widowiskowe i daje nam poczucie, że jesteśmy mocni. Aczkolwiek czasami postacie miały irytującą tendencję do nadmiernego przyklejania się do krawędzi lub rozpaczliwego poszukiwania nowego gzymsu, na który dałoby się wskoczyć, gdy ja po prostu chciałem zejść na dół. Nie przypominam sobie, by w Odyssey czy Origins też pojawiały się takie problemy, aczkolwiek może to być kwestia słabej pamięci, wiek robi swoje.

Ale przy tym wszystkim trzeba Ubisoftowi oddać, że Assassin's Creed Shadows jest grą naprawdę świetnie wyglądającą. Silnik gry wzbogacony został o nowe ficzery i to widać, bo japoński Asasyn dostarcza nam miejscami urzekających widoków. Ubi zawsze potrafiło w tworzenie pięknych pejzaży i w tym wypadku również jest to mocną stroną produkcji. I nawet nie przekłada się to na żadne większe problemy techniczne. Nie kojarzę momentu, by cokolwiek zachrupało. Ot raz wywaliło mnie do pulpitu, a raz moja postać została wyrzucona na drugi koniec mapy niczym z katapulty. Jednakże to tyle, co mogę zarzucić stronie technicznej. Poza tym jest naprawdę przyzwoicie i ładnie.

Assassin's Creed, odcinek n-ty

Co mogę więc powiedzieć o Assassin's Creed Shadows? Cóż, niewiele. To znaczy, przeszedłem całą grę, wykonałem niemal wszystkie misje główne i poboczne oraz zrobiłem dużą część aktywności dodatkowych. Ale nie mam poczucia, by po tej rozgrywce cokolwiek ze mną pozostało. Jest natomiast spora szansa, że za rok nie będę już pamiętał ani o Yasuke, ani o Naoe. Owszem, po jeszcze słabszym Star Wars Outlaws nowy Asasyn jest miłą odmianą. Ale nadal mowa tutaj o grze na poziomie niższym niż te, które Ubisoft tworzył w swoich najlepszych czasach. Zamiast tego dostaliśmy praktycznie to samo, co wcześniej. I chociaż lubiłem Origins i Odyssey, a Valhallę ominąłem, to nawet ja czuję się już tym zmęczony. Bo ile można grać w tę samą grę?Assassin's Creed Shadows

Niestety deweloperzy lata temu zapatrzyli się mocno na Wiedźmina 3 i ciągle idą tą wydeptaną przez siebie ścieżką. I cóż, nie miałem względem Assassin's Creed Shadows żadnych wysokich oczekiwań, a i tak jestem zawiedziony. Bo gra nie jest ani dobrą skradanką, ani dobrym reprezentantem zręcznościowego systemu walki. Większość rzeczy, które robi, robi co najwyżej przyzwoicie lub dobrze, ale brak tutaj jakiejś iskry bożej. Czegoś, co można byłoby choćby w przypływie euforii nazwać wybitnym. Zamiast tego widzimy typowe już dla Ubi odtwórstwo firmy, która od kilkunastu lat robi ciągle tę samą grę, opatrując ją jedynie innymi tytułami lub realiami świata przedstawionego. Ale ta formuła jest już wyeksploatowana do granic możliwości.

Nie ukrywam, że jestem smutny. Przy wszystkich wadach ubigierek, z wielką lubością wyruszałem do dużych światów, by czyścić mapy ze znaczników. Na swój sposób potrafiło to być satysfakcjonujące, ale tutaj nawet tego zabrakło. Satysfakcji nie ma, jest tylko przykre poczucie obowiązku. Assassin's Creed Shadows nie jest bynajmniej najgorszą grą w serii, ale nie jest też częścią, która w przyszłości będzie stawiana wśród tych najlepszych. Feudalna Japonia zdecydowanie zasługiwała na coś lepszego, bo przecież aż się prosiło, by japoński Asasyn był właśnie tym, który będzie reprezentantem asasyńskiego cyklu. I w sumie tym reprezentantem jest – reprezentantem marazmu, w jaki popadło całe AC, jak i sam Ubisoft.

 
Ocena:
6/10