Nazwę DeathAdder kojarzy chyba każdy fan gamingu i e-sportu. Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej popularnych i najlepszych myszy w historii. Produkt, który zadebiutował 10 lat temu, doczekał się wielu reedycji, a do testów trafiła najnowsza z nich, DeathAdder Elite. Czy flagowa mysz Razera pomyślnie przeszła próbę czasu? Czy doczekała się nowych funkcji i dodatków niespotykanych w poprzednich odsłonach? Czy jest godna polecenia? Przyjrzymy się urządzeniu, które niedawno trafiło na półki sklepowe.
- Sensor: PMW3389 (Razer 5G)
- DPI: od 100 do 16000
- Switche: mechaniczne Omron
- Liczba przycisków: 7
- Kształt: ergonomiczny, dla praworęcznych
- Podświetlenie: Razer Chroma, 16.8 milionów kolorów
- Oprogramowanie: darmowe Razer Synapse
- Polling: 125/500/1000 Hz
- Kabel: pleciony
- Złącze: USB
- Rozmiary: 127 mm x 70 mm x 44 mm
- Waga: 105 g
Testowany produkt to wciąż stary, dobry DeathAdder. Na pierwszy rzut oka widać tylko trzy różnice względem poprzednich wersji myszy. Są to dodatkowe dwa przyciski na grzbiecie, które domyślnie służą do zmiany DPI, nieco inny, gumowy materiał, którym pokryto kółko, a także mocno powiększone ślizgacze. I to wszystko. Zachowano charakterystyczny kształt dostosowany wyłącznie do prawej dłoni, wielkość przycisków (w tym dwóch bocznych) pozostała bez zmian. Identyczny jest także materiał, z którego wykonano obudowę.
Pleciony kabel jest solidny i nie budzi żadnych zastrzeżeń. Wszystkie siedem przycisków działa jak marzenie, podobnie jak sztywno umocowane kółko, które, w przeciwieństwie do wielu popularnych myszek, nie przesuwa się luźno przy dotyku. Dodatkowo mysz wyposażona jest w dwie diody, identyczne jak w przypadku wersji Chroma.
Nieco zmieniły się wnętrzności nowego DeathAddera. Tym razem zastosowano sensor PMW3389 (nazywany także Razer 5G), który co prawda nie różni się zbytnio od innych sensorów podobnej klasy, ale producent zapewnia, że dzięki niemu udało się osiągnąć największą precyzję (Resolution Accuracy o wartości 99,4%) w historii myszy gamingowych. DeathAdder Elite może pracować w maksymalnej wartości 16 000 DPI, ale bądźmy szczerzy: i tak nikt nie jest na tyle szalony, by korzystać z tak absurdalnie wysokiej rozdzielczości. Liczbę tę można więc zignorować pamiętając, że to jedynie prosty trik marketingowy. Zwiększono jednak wartość IPS (Inches Per Second) z 300 do 450, dzięki czemu jeszcze bardziej poprawiono precyzję urządzenia. Zastosowano także nowe switche stworzone specjalnie przez markę Omron, jednak ciężko stwierdzić, czy rzeczywiście czymkolwiek się różnią od poprzednich rozwiązań.
W domyślnych ustawieniach DeathAdder może pracować w kilku trybach DPI: 800, 1800, 4500, 9000 i 16000. W każdym momencie można zmienić profil za pomocą dwóch przycisków na grzbiecie, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zmodyfikować te wartości. Konieczne będzie jednak zainstalowanie oprogramowania Razer Synapse.
Za jego pomocą możemy dowolnie skonfigurować własne profile, w tym przyporządkować różne funkcje wszystkim przyciskom (za wyjątkiem LMB) oraz makra, ustawić rozdzielczość (w przedziałach co 100 DPI) i akcelerację, a także polling rate (125, 500 lub 1000 Hz). Można także w prosty sposób zmienić kolor czy typ oświetlenia. Dodatkowo można także skorzystać z nieco ubogiej opcji śledzenia przycisków czy przebytego dystansu w trakcie grania. W skrócie: oprogramowanie Razer Synapse to absolutny standard, do którego już dawno się przyzwyczailiśmy. Nie ma tu nic nowatorskiego, ale program we współpracy z myszą działa dokładnie tak, jak należy.
Historia marki DeathAdder mówi sama za siebie. Od debiutu flagowej myszy Razera minęło 10 lat, a przez cały ten okres kolejne wersje DeathAddera utrzymywały czołowe pozycje we wszystkich możliwych rankingach. Nie inaczej będzie w przypadku edycji Elite, która z pewnością będzie walczyć o tytuł najlepszego gryzonia dostępnego dziś na rynku.
Łączy on klasyczny, sprawdzony wygląd z ewolucyjnymi zmianami zachodzącymi wewnątrz obudowy. Urządzenie jest praktycznie pozbawione jakichkolwiek wad, a krytykę można ograniczyć tylko do czepialstwa. Oczywiście nie każdemu użytkownikowi DeathAdder przypadnie do gustu ze względu na swój kształt, ale jest to kwestia wyłącznie subiektywna.
Czy warto więc wydać ponad 300 złotych na tego gryzonia? Zdecydowanie. Testowana mysz to absolutne arcydzieło w dziedzinie sprzętu gamingowego. Czy jednak przesiadka na nową mysz opłaca się posiadaczom poprzednich wersji DA? Raczej nie. Wszystkie poprzednie wersje to wciąż perfekcyjne urządzenia, które tak naprawdę nie wymagają ulepszenia.