Czternaście lat – dokładnie tyle trwała współpraca Wiktora "TaZa" Wojtasa oraz Filipa "NEO" Kubskiego, co czyni ich zdecydowanie najdłuższej współpracującymi partnerami w historii elektronicznej rywalizacji. Niestety ta fantastyczna historia 6 lutego 2018 roku dobiegła końca. Właśnie tego dnia TaZ został decyzją organizacji Virtus.pro oraz reszty swoich kolegów z drużyny przesunięty na ławkę rezerwowych, co w efekcie może oznaczać jego rychłe pożegnanie z formacją. I mimo że na 31-latka najwyraźniej nadszedł już czas, nikt nie odbierze mu setek trofeów, które zgromadził na przestrzeni ostatnich lat oraz niekwestionowanych zasług zarówno dla krajowego, jak i światowego esportu. Pamiętnych momentów w karierze Wojtasa było tyle, że trudno je zliczyć – my w poniższym tekście postanowiliśmy przywołać pięć z nich z nich, wszystkie związane z jego przygodą z CS:GO. Zapraszamy!

25 stycznia 2014 – bezpieczna przystań w Virtus.pro

Lata gry Złotej Piątki w czasach Counter-Strike'a 1.6 naznaczone były licznymi zmianami organizacji. Nic w tym jednak dziwnego – wówczas ze świecą było szukać naprawdę poważnych inwestorów, którzy chcieli poświęcić swój czas i pieniądze na coś tak abstrakcyjnego, jak esport. Toteż kolejne podmioty pojawiały i umierały, nierzadko nie wypłacając wszystkich pensji. Taki to był dziki okres, z powodu którego cierpieli również Polacy. Mimo licznie odnoszonych sukcesów nigdy do końca nie udało im się stanąć pewnie na nogach. Po odejściu z Meet Your Makers w 2009 roku TaZ i spółka występowali pod banderą aż pięciu różnych ekip. I dopiero nadejście ery Global Offensive miało zapewnić nadwiślańskiej piątce pewną stabilizację. Tej szukała ona w niemieckim ECS Gaming, które ostatecznie nie spełniło oczekiwań. Sam rok 2013 także nie rozpieszczał zawodników, przez co ci zaczęli rozważać różne opcje. TaZ i NEO brali pod uwagę nawet rozpoczęcie swojej przygody na profesjonalnej scenie League of Legends, zaś Jarosław "pasha" Jarząbkowski wciąż wahał się czy grać dalej, czy też poszukać zwyczajniej pracy.

Wtedy pojawiło się Virtus.pro – wschodnioeuropejska organizacja należąca do możnych ludzi i oferująca wreszcie to, czego polskim graczom brakowało najbardziej – spokój. – Nie zamierzam obiecywać, że wszystko przyjdzie łatwo i stwierdzać, że jesteśmy jedną z najlepszych drużyn. Po raz pierwszy od dawna mamy jednak wsparcie, którego tak potrzebowaliśmy, dzięki czemu naszym jedynym zmartwieniem będą od teraz tylko wyniki. (...) Mam nadzieję, że ta współpraca przyniesie rezultaty, które usatysfakcjonują obie strony – tymi słowami TaZ witał się z kibicami VP. Warto przypomnieć, że w tamtym momencie Polacy przychodzili do formacji w glorii zwycięzców prestiżowego StarLadder StarSeries VIII, ale ich głównym celem, na którym od teraz się skupiali, miał być Major. Ważniejszy jeszcze bardziej niż zwykle, gdyż rozgrywany na rodzimej ziemi.

fot. DreamHack

Co ciekawe, początkowo wcale nie było pewne, że nowy skład Virtusów będzie w pełni polski. Sami włodarze organizacji planowali zaangażować tylko trzech naszych rodaków. Później oficjele VP próbowali przekonać nowo pozyskanych zawodników do zaangażowania Ladislava "GuardiaNa" Kovácsa, mając jednocześnie wątpliwości co do niedoświadczonych jeszcze Janusza "Snaxa" Pogorzelskiego i Pawła "byaliego" Bielińskiego. Wtedy całą sytuację uratował Wojtas, który odbył poważną rozmowę z Antonem "Snegiem" Cherepennikovem, właścicielem organizacji. – Uwierz mi, wiem jak się wygrywa i dokonam tego, jeśli mi zaufasz. Potrzebny mi jednak do tego krajowy skład, który mówi tym samym językiem i za który będę mógł ręczyć – miał wówczas zapewniać Rosjanina. Ten z kolei po krótkim namyśle zdecydował się zaufać Polakowi, zezwalając Kovácsowi na transfer do Natus Vincere. I cóż, koniec końców raczej nie żałował on tej decyzji.

16 marca 2014 – triumf na Majorze w Katowicach

Pierwszy w historii Major w Katowicach był ogromnym wydarzeniem, które w kolejnych latach nadało rozpęd całej polskiej esportowej scenie i to nie tylko tej związanej bezpośrednio z CS:GO. Do stolicy Górnego Śląska zjechały się wówczas najlepsze formacje z całego świata z mocarnym Ninjas in Pyjamas na czele. A należy pamiętać, że w gronie uczestników znaleźli się również m.in. reprezentanci Fnatic oraz dwie francuskie ekipy – Titan i Team LDLC.com. Wszystkie one miały za sobą udany okres gry i spokojnie można je było przypisać do ścisłego grona faworytów. A Polacy? Cóż, ich forma wydawała się być wielką niewiadomą, zwłaszcza, że od wspomnianych wcześniej finałów SLTV StarSeries VIII nie dane nam było oglądać ich w akcji. Mimo to katowicka publika wierzyła i tłumnie stawiła się w Spodku, by wspierać swoich ulubieńców.

A ci nie zawiedli. Już w fazie grupowej zanotowali dwa pierwsze zwycięstwa, ogrywając najpierw HellRaisers (po dogrywce), a potem także Titan. Następnie łupem Virtusów padły skalpy LDLC oraz LGB eSports. Aż wreszcie przyszedł wielki finał, podczas którego polska piątka miała stanąć naprzeciwko potężnego NiP-u. Szwedzi szli jak burza przez kolejne etapy zawodów i wydawało się, że nie będą mieli większych problemów z pokonaniem VP. A jednak! Uskrzydleni wsparciem własnych kibiców Polacy już na Mirage'u przejęli pełnię inicjatywy i mimo gry po stronie atakującej wyszli na prowadzenie aż 11:4! Co prawda Ninjas in Pyjamas walczyło jeszcze o comeback, ale ostatecznie przegrało 9:16 i musiało szukać szczęścia na drugiej mapie. Dodajmy, że było nią Inferno, czyli teoretycznie as w rękawie Robina "Fifflarena" Johanssona i spółki. Niemniej okazało się, że i ten as był niewiele warto wobec fantastycznej formy Virtusów – wygrali tam 16:10, definitywnie przypieczętowując swój triumf.

fot. ESL/Helena-Kristiansson

Jak się potem okazało, było to prawdopodobnie najważniejsze osiągnięcie w karierze TaZa, któremu w świętowaniu nie przeszkodził nawet fakt, iż w wielkim finale nie zaprezentował się on zbyt korzystnie. Tamten wieczór należał do niego oraz jego partnerów z drużyny. – To coś wspaniałego. Nie tylko zdobycie samego trofeum, ale także comeback, którego udało nam się dokonać. Przez ostatnie dwa lata byliśmy doszczętnie zniszczeni. Dlatego też zdecydowaliśmy się zaryzykować i dokonać zmian w składzie, chociaż nie wiedzieliśmy czy zda to egzamin. Wygrana w naszym kraju znaczy dla nas wszystko. Gdy tylko ogłoszono ten turniej, nasz cel był jeden – zdobyć puchar, zniszczyć wszystkich, którzy przybyli tu sądząc, że będą w stanie nas pokonać przed naszą publicznością. Publicznością, która jest dla nas niczym szósty gracz – mówił Wojtas kilka dni później w rozmowie z serwisem ESGN TV.

23 sierpnia 2015 – "Szacunek dla finalistów"

Powiedzieć, że Fnatic przez większą część swojej bytności w CS:GO nie cieszyło się specjalną popularnością to tak, jakby nic nie powiedzieć. Cieniem na opinię na temat szwedzkiej formacji położyła się między innymi afera ochrzczona później mianem "boostgate". Całość miała miejsce przy okazji meczu ćwierćfinałowego DreamHack Winter 2014, podczas którego ówcześni podopieczni Jonatana "Devilwalka" Lundberga mierzyć się mieli z Teamem LDLC.com. Obie formacje były wówczas niezwykle mocne i trudno było wskazać jednoznacznego faworyta, co miało później swoje odzwierciedlenie także w przebiegu samego meczu. Wreszcie nadeszła trzecia mapa, która padła łupem Skandynawów. Problem jednak w tym, że wykorzystali oni tzw. pixel-walk, dzięki czemu mogli zabijać z miejsc, których pierwotnie twórcy CS-a nie przewidzieli. Zrobiła się wielka afera, druga połowa tej odsłony meczu miała zostać powtórzona, ale ostatecznie pod naciskiem społeczności Fnatic oddało Overpassa walkowerem.

To, a także liczne oskarżenia o czitowanie przez kolejne lata ciągnęły się za szwedzką piątką, przez co na kolejnych turniejach spotykali się oni raczej z chłodnym przyjęciem publiki. Podobnie było przy okazji półfinału ESL One: Cologne 2015, w którym naprzeciwko znienawidzonej przez fanów formacji stanęło Virtus.pro. Pojedynek był zacięty, obie drużyny grały naprawdę dobrego Counter-Strike'a, ale po piorunującym finiszu na Cobblestone'ie z wygranej cieszyli się koniec końców Olof "olofmeister" Kajbjer i spółka. Tuż po zakończeniu tego starcia wspomniany zawodnik wyszedł na środek sceny, by udzielić zwyczajowego pomeczowego wywiadu, ale wtedy duża część zgromadzonych w Lanxess-Arenie widzów zaczęło buczeć, próbując zagłuszyć jego wypowiedzi. Wówczas na scenę wkroczył TaZ:

Fantastyczne słowa od TaZa, fantastyczne słowa. To właśnie czyni właśnie czyni ten sport wspaniałym – przyznał od razu prowadzący całą rozmowę Oliver "OJ Borg" D'Anastasi. Ten piękny gest fair play spotkał się oczywiście z odzewem samych kibiców, jak i członków szeroko pojętej społeczności. Wszyscy chwalili Polaka za odważne i przede wszystkim potrzebne zachowanie. On sam z kolei zyskał tym sobie jeszcze większą rzeszę sympatyków, która w tamtym momencie i tak nie była przecież mała. Później wpływ Wojtasa na publikę jeszcze wielokrotnie dawał o sobie znać – to on zagrzewał fanów do dopingu, to jego reakcje były najbardziej żywiołowe. Ale pośród tego wszystkiego doświadczony zawodnik nadal nie zapomniał o najważniejszej rzeczy – szacunku do drugiego człowieka.

19 lutego 2017 – mercedes i ostatnie trofeum zdobyte z VP

Po pierwszej dosyć przeciętnej połowie 2016 roku, druga była dla VP już o wiele bardziej udana. Polakom udało się potem kontynuować ten trend także na początku roku 2017, gdy dotarli do wielkiego finału ELEAGUE Major Atlanta 2017. Niestety ostatecznie nie udało im się sięgnąć po końcowy triumf, ale byli tego blisko. Krótko po tym na słowne zaczepki zdecydował się Markus "Kjaerbye" Kjærbye, który stwierdził, że on i jego koledzy z Astralis wygrali, chociaż tak naprawdę nie znajdowali się w szczycie swojej formy. Na odpowiedź TaZa nie trzeba było długo czekać. – To była trudna do przełknięcia porażka. Kjaerbye stwierdził, że jego drużyna zagrała poniżej swoich możliwości. Z tego miejsca obiecuję ci – na kolejnych zawodach was zmiażdżymy. Proszę, zagrajcie wtedy na odpowiednim poziomie – stwierdził Polak. Okazja do rewanżu nadarzyła się bardzo szybko.

Obie drużyny trafiły na siebie niespełna miesiąc później w półfinale DreamHack Masters Las Vegas 2017. Wówczas dało się zauważyć, że Virtusi odrobili lekcję i nie zamierzali sobie pozwolić na jakąkolwiek chwilę zawahania. To wyraźnie zaskoczyło Duńczyków, którzy co prawda byli w stanie urwać jedną mapę, ale generalnie stanowili tylko tło dla fantastycznie dysponowanych graczy znad Wisły. – Cóż mogę dodać, mówiłem wam, że do tego dojdzie – stwierdził 31-latek już po zwycięstwie.  W międzyczasie właściciel organizacji obiecał, że jeśli Wojtas w Nevadzie poprowadzi swoich kolegów do zwycięstwa to w nagrodę otrzyma nowiuśkiego Mercedesa klasy E. Większej motywacji ani TaZ, ani też jego koledzy nie potrzebowali. Tym bardziej, że w wielkim finale mieli stanąć naprzeciwko swojego nemezis, SK Gaming.

fot. DreamHack/Robert Paul

Zespół Gabriela "FalleNa" Toledo był wówczas zmorą Virtus.pro, regularnie eliminując polską drużynę z kolejnych rozgrywek. Tego wieczora jednak i on musiał ostatecznie ukłonić się przed mistrzami znad Wisły. Oczywiście, Latynosi wcale nie poddali się łatwo i uznali wyższość VP dopiero po zaciętym, złożonym z trzech wyrównanych map spotkaniu. Nie pomogła im nawet obecność najlepszego wówczas zawodnika świata, Marcelo "coldzery" Davida. To Wojtas wraz ze swoimi kolegami stanowili kolektyw, który nad ranem polskiego czasu mógł wznieść do góry puchar za mistrzostwo. Jak miało się potem okazać, dla TaZa był to ostatni tak prestiżowy tytuł, który udało mu się zdobyć wraz z NEO, pashą i resztą. Co prawda kilka miesięcy później na ich konto wpadła także wygrana przy okazji Adrenaline Cyber League 2017, ale to już nie był ten sam poziom.

21 stycznia 2018 – utrata statusu legendy Majora

Po wspomnianym wyżej triumfie w Las Vegas było już tylko gorzej. W tej perfekcyjnie naoliwionej maszynie coś się zacięło i za żadne skarby nie miało zamiaru zacząć na powrót działać. Przychodziły kolejne turnieje, a na nich frustracja stale rosła. Zaczęło się od Katowic, gdzie Virtusi po raz pierwszy w swojej historii nie wyszli z grupy. Potem był także Kijów czy Kolonia. Po drodze wpadły co prawda jakieś sukcesy, w postaci np. półfinału PGL Major Kraków 2017, ale generalnie nie zacierało to obrazu całości. W drużynie działo się źle, a ogromna presja i fala krytyki, z którą Polacy nigdy jeszcze nie musieli sobie radzić sprawiła, że niektórzy zawodnicy stracili panowanie nad sobą, wdając się w słowne pyskówki z kibicami. To nie zwiastowało nic dobrego. No i, jak łatwo się domyślić, nic dobrego z tego nie wynikło.

– Dla mnie jest to całkiem oczywiste. Jeśli nie będziemy mieli już pomysłu jak to wszystko naprawić, będę pierwszym, który odejdzie – mówił jeszcze we wrześniu ubiegłego roku TaZ. Nie mógł wówczas wiedzieć, że kilka miesięcy później jego zapowiedzi przerodzą się w rzeczywistość. Ale nie uprzedzajmy faktów i wróćmy do stycznia. Po kilkutygodniowej przerwie Virtus.pro miało powrócić do rywalizacji z nowym duchem walki. Okazja była przednia, gdyż piątkę znad Wisły czekał Major w Bostonie. Oczekiwania rozczarowanych ostatnimi rezultatami fanów nie były duże, wystarczyło tylko wejść do play-offów i zachować status legendy. Ale i to się nie udało. Na drodze VP stanęły kolejno Quantum Bellator Fire, Fnatic oraz Cloud9. Ten ostatni zespół przypieczętował zresztą los polskiej formacji, która z upokarzającym bilansem odpadła z turnieju już w fazie grupowej. Pierwszy raz w swojej historii tracąc status legendy.

fot. Turner Sports/ELEAGUE

Po tym blamażu plotki o potencjalnych zmianach tylko się wzmogły. Włodarze organizacji jak tylko mogli dementowali wszelkie medialne doniesienia o rychłych roszadach, ale wreszcie i oni musieli ulec. Ostatnie wypowiedzi dyrektora Virtus.pro Romana Dvoryankina wyraźnie sugerował, że coś jest na rzeczy. Aż wreszcie przyszedł 6 lutego 2018 roku – dzień, który zakończył pewien etap w historii polskiego esportu. To właśnie wtedy Wiktor "TaZ" Wojtas został oficjalnie odsunięty od składu drużyny, ustępując miejsca młodszemu Michałowi "MICHOWI" Müllerowi, który od wielu lat wydawał się być po prostu skazany na VP. Tym samym końca dobiegła także piękna czternastoletnia przygoda duetu NEO oraz TaZ, który na przestrzeni dwóch dziesięcioleci wygrał niemal wszystko, co tylko wygrać się dało.


Co dalej z TaZem? Nie wiadomo. Wielu mogłoby się spodziewać, że jest on już w odpowiednim wieku, by zawiesić myszkę na kołku i skupić się na innych sprawach, ale to nie w stylu Wojtasa. On jeszcze tego samego dnia zapowiedział, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i dane nam będzie znów o nim usłyszeć. Kiedy i gdzie? Jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić, ale pewnym jest, że dla 31-latka nie ma miejsca na polskiej scenie. Biorąc pod uwagę trawiące ją problemy, naprawdę trudno byłoby się tam odnaleźć człowiekowi, które ostatnie kilkanaście lat swojego życia spędził na absolutnym esportowym topie. Co zatem pozostaje? Międzynarodowy skład. A w tym Polak odnalazłby się bez problemu – język zna, a i jego osobowość pomaga mu zjednywać sobie ludzi. Gdyby ktoś kiedyś wpadł na pomysł, by zrzucić TaZa na środku pustyni w oddalonym o wiele tysięcy kilometrów kraju, nie stanowiłoby to najmniejszego problemu. Prawdopodobnie w kilka chwil doświadczony gracz znalazłby dla siebie grupkę przychylnych mu ludzi, którzy pomogliby mu wyjść z trudnej sytuacji. Taki właśnie jest Wiktor "TaZ" Wojtas.

Śledź autora tekstu na Twitterze – MaPetCed