Decyzja o rozstaniu prawie nigdy nie należy do łatwych. Zwłaszcza, gdy mowa o związkach długich, a ten pomiędzy Snaxem i Virtus.pro do takich należał. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że była to jedyna słuszna decyzja. I to dla obu stron.
Na samo przejście Janusza Pogorzelskiego z Virtus.pro do mousesports można patrzeć z kilku różnych stron i rozpatrywać pod różnymi względami.
Po pierwsze, Virtus.pro trawi kryzys i kryzys odbijał się również na samym Snaxie. Spadek formy zawodnika z Krakowa było widać gołym okiem. Traktowany jeszcze jakiś czas temu jako pewny punkt VP gracz coraz częściej zawodził. Coraz rzadziej byliśmy świadkami genialnych zagrywek Pogorzelskiego, do których zdążył nas przyzwyczaić w okresie świetności najbardziej utytułowanej polskiej drużyny CS:GO.
Jego indywidualną formę doskonale obrazuje również ranking HLTV:
2014 rok: 4. gracz rankingu HLTV.org.
2015 rok: 4. gracz rankingu HLTV.org.
2016 rok: 5. gracz rankingu HLTV.org.
2017 rok: 20. gracz rankingu HLTV.org.
Ten związek przestał służyć obu stronom już jakiś czas temu. Mimo kilku prób zmiany ról wewnątrz drużyny Snax nie potrafił wrócić do dawnej formy i z każdym kolejnym turniejem jego notowania spadały. Podobnie było w przypadku całego Virtus.pro. Widać było, że jedna zmiana to za mało i kolejne nieudane występy VP utwierdzały prawdopodobnie nie tylko fanów, ale także i członków drużyny w przekonaniu, że “rewolucja” musi mieć nieco większy zasięg.
Oczekiwania wobec Snaxa były ogromne, a z tygodnia na tydzień trudniej było mu im sprostać. Teraz ten ciężar spada z jego barków, a pojawia się inny. Póki co - przynajmniej moim zdaniem - nieco lżejszy. Związany z występami w międzynarodowej ekipie.
No właśnie, występy Polaka w międzynarodowej ekipie to drugi aspekt. O ilu naprawdę poważnych CS-owych epizodach tego typu mogliśmy powiedzieć do tej pory? Na dobrą sprawę moglibyśmy je policzyć na palcach jednej ręki. Co prawda w ostatnich miesiącach częściej mieliśmy okazję oglądać biało-czerwonych na ważnych międzynarodowych rozgrywkach, ale każdy kolejny tego typu przypadek jest godny uwagi.
Do przypadku Pogorzelskiego i mousesports można podejść w sposób szczególny. Z jednej strony jest zawodnik o niesamowitym potencjale, który będąc w najwyższej formie niemalże w pojedynkę może wygrywać mecze swojej drużyny. Z drugiej mamy drużynę, która w ostatnich miesiącach pokazywała na jak wiele ją stać, a jednocześnie sami widzieliśmy jak często brakowało jej piątego elementu z prawdziwego zdarzenia.
I tu trafiamy na trzeci aspekt: głód sukcesów.
Od początku tego roku Myszy stawały na najwyższym stopniu podium dwa razy: na StarLadder & i-League StarSeries Season 4 oraz V4 Future Sports Festival. Ponadto były jeszcze ćwierćfinały Majora i DreamHacka Masters, półfinały IEM Sydney i StarSeries i-League Season 5 oraz finał ESL One Belo Horizonte.
Z kolei Snax w analogicznym okresie sukcesów miał zdecydowanie mniej: drugie miejsce na V4 Future Sports Festival i taka sama lokata na CS:GO Asia Championships.
Myszy ściągając Snaxa chcą w końcu regularnie zacząć stawiać kropki nad “i”, natomiast Snax, zasilając szeregi mouz, chce wrócić do regularnego dokładania nowych trofeów do swojej kolekcji, co przecież w przeszłości już robił.
Tęskni się za Snaxem sprzed kryzysu Virtus.pro. Snaxem odważnym. Snaxem nieprzewidywalnym. Snaxem o nieprawdopodobnym instynkcie. Snaxem, który potrafił robić rzeczy, których nikt inny nie potrafił.
Oby to był moment, w którym TEN Janusz "Snax" Pogorzelski wróci