O tym, że regulamin Majora wygląda, jak wygląda, wiemy od dawna, bo i od dawna mądre głowy w internecie wyszukują co bardziej dziurawe lub też zupełnie niepotrzebne zapisy i skrzętnie proponują jak można by je usprawnić. A Valve jak to Valve – wie swoje i twardo trzyma się tego, co zostało ustalone już jakiś czas temu. Nic więc dziwnego, że sprytny sposób na obejście rulebooka znalazły sobie BIG i Cloud9, które w efekcie do Katowic przyjadą mając aż sześciu, a nie, jak bozia przykazała, pięciu graczy.

Jakim cudem, zapytacie. Otóż, obie ekipy postanowiły wykorzystać niedoskonałość wspomnianego we wstępie regulaminu, który na przestrzeni zawodów pozwala na jednorazową zmianę, której następstwem jest przesunięcie szkoleniowca na pozycję gracza. BIG i C9 postanowiły więc zgłosić nie trenera, a "trenera" – na opublikowanej wczoraj przez ESL liście uczestników łatkę "coach" przypięto Johannesowi "nexowi" Magetowi i Jordanowi "Zellsisowi" Montemurro. Obaj panowie oczywiście nic wspólnego z prowadzeniem zespołu nie mają, ale stanowią dla swoich drużyn idealną furtkę na wypadek, gdyby któryś z zawodników wypadł ze składu lub też np. prezentował się poniżej oczekiwań. Cwaniactwo? Oczywiście, ale uzasadnione, bo zapewne wszyscy pamiętamy sytuacje z przeszłości, gdy to trener musiał wziąć klawiaturę i myszkę w swoje ręce, na czym ostatecznie cierpiało całe widowisko.

Spójrzmy na to, co działo się w ubiegłym roku. W Londynie podczas FACEIT Majora szanse Space Soldiers na jakikolwiek korzystny wynik zostały przekreślone w momencie, gdy okazało się, że jeden z graczy nie otrzymał wizy – zamiast niego wystąpił szkoleniowiec, osiągając rating 0,46. Kilka miesięcy wcześniej odbywał się natomiast ELEAGUE Major w Bostonie i tam było naprawdę ciekawie. Po pierwsze, w Teamie Liquid grła Wilton "zews" Prado, bo nowo pozyskany przez TL zawodnik zdążył wcześniej wziąć udział w eliminacjach do Minora. Po drugie, TyLoo w ogóle wycofało się z imprezy, bo nie było w stanie namówić byłego trenera na tymczasowy powrót, a to była jedyna szansa, by zachować wywalczone wcześniej miejsce. Z kolei już podczas samych zawodów problemy zdrowotne wyeliminowały z gry Cédrica "RpK" Guipouya, przez co Team EnVyUs przegrał w decydującym dla siebie meczu, bo szkoleniowiec nie był w stanie pomóc drużynie jako zawodnik.

Takie sytuacje obrazują nam jak bezsensowne są obecne rozwiązania. W teorii Major powinien być imprezą, na której mierzą się ze sobą najlepsze drużyny, na które składają się najlepsi zawodnicy. W praktyce dochodzi natomiast do sytuacji, że zespoły grają w składach, które dawno się już rozpadły (vide SK Gaming czy Flash Gaming) albo muszą być wspierane przez trenerów właśnie. Obecne rozwiązanie nikomu niej jest więc raczej na rękę, a mimo to nadal jest utrzymane. Dlaczego? Kto to wie. Ale żeby nie było – trzeba Valve oddać, że już pół roku temu złagodziło nieco przepisy zakazujące zmiany zespołu podczas cyklu eliminacyjnego. Oznaczało to, że jeżeli grałeś, nawet na Minorze, ale ostatecznie twoja ekipa nie wywalczyła awansu, to bez obaw możesz przyjąć ofertę od ekipy, która na Majorze zagra – tym razem żadna blokada ci nie grozi.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że te zmiany idą zbyt wolno. Aby takie sytuacje, jak te opisane powyżej, nie zdarzały się i by drużyny nie musiały zwyczajnie kombinować, warto byłoby dać organizacjom możliwość zgłoszenia jednego zawodnika rezerwowego, który w awaryjnej sytuacji mógłby zająć czyjeś miejsce bez ryzyka nadmiernego obniżenia poziomu. Bo nie oszukujmy się – lepiej wziąć gracza nawet z tzw. tieru 2 czy 3 niż męczyć się z trenerem, który ostatnimi czasy grywa zapewne głównie mecze turniejowe na serwerach Steam. I nie wątpię, że tego typu rozwiązanie zostanie kiedyś wreszcie wprowadzone, bo esport cały czas się rozwija. Rozwijają się wszystkie rozgrywki, turnieje, przepisy są dostosowywane do potrzeb widzów i graczy i tak dalej, i tak dalej. Tylko dlaczego, do cholery, w przypadku Majorów postępuje to tak wolno?

Śledź autora na Twitterze – MaPetCed