Dziś legendarny skład Virtus.pro to już przeszłość, ale w 2017 roku nikomu nie przyszło jeszcze do głowy, że rodzima formacja może nagle popaść w tak potężny kryzys. Wówczas VP należało do ścisłej światowej czołówki i na każdym kolejnym turnieju z automatu włączane było do grona głównych kandydatów do mistrzowskiego tytułu. Nie inaczej było także przy okazji ELEAGUE Major Atlanta 2017, tym bardziej że kilka tygodni wcześniej Polacy stawali na drugim stopniu podium mocno obsadzonych ESL One New York 2016 i EPICENTER 2016.
Filip "NEO" Kubski i spółka bardzo szybko udowodnili zresztą, że te wszystkie przewidywania i pochwały nie były bezzasadne, bo to właśnie oni jako jedni z pierwszych awansowali z inauguracyjnego etapu, nie ponosząc po drodze ani jednej porażki – podobnym osiągnięciem pochwalić się mogło tylko Natus Vincere. Oczywiście styl, w jakim VP pokonało OpTic Gaming czy G2 Esports, pozostawiał sporo do życzenia, ale nie to było najważniejsze. Rodzima piątka była mocna i zdecydowanie zamanifestowała to już na początku, zyskując respekt wszystkich rywali. Mimo to kolejne pojedynki także były wyrównane, ale ostatecznie zwycięskie. Zaczęło się od wygranej z North, która była jednocześnie zemstą za porażkę podczas finału EPICENTER. Samo zwycięstwo nie było jednak tak gładkie, jak można się było tego spodziewać po pierwszej, wygranej 16:4 mapie – całość zamknęła się dopiero po trzech potyczkach. Tylko dwie odsłony miał natomiast półfinał z nemezis Virtusów, SK Gaming, bo podczas tego meczu utrzymali nerwy na wodzy mimo niesamowicie bliskich wyników.
No i wreszcie nadszedł ten dzień – 29 stycznia 2017 roku. Dla Virtus.pro był to pierwszy finał Majora od blisko trzech lat, gdy NEO wraz z kolegami wznieśli w górę trofeum ESL Major Series One Katowice 2014. W tamtym meczu polska drużyna okazała się lepsza od Ninjas in Pyjamas, tym razem zaś stanąć miała naprzeciwko innego przedstawiciela skandynawskiej myśli CS:GO, czyli Astralis. Duńczycy mieli za sobą pierwszy pełny, ale raczej dość przeciętny rok pod banderą nowej organizacji. W jego końcówce pokazali się jednak z dobrej strony, przez co można było się spodziewać, że i w USA osiągną dobry wynik. Niemniej mało kto spodziewał się, że będzie to finał. Tymczasem podopieczni Danny'ego "zonica" Sørensena w play-offach wyeliminowali zarówno Na`Vi, jak i Fnatic, czyli kandydatów do gry w wielkim finale. Już samo to było zaskoczeniem i wydawało się, że w ostatnim meczu byli reprezentanci Teamu SoloMid wyczerpali wreszcie limit szczęścia. Okazało się inaczej.
Wielki finał rozpoczął się na wybranym przez Virtus.pro Nuke'u, gdzie Polacy, jak to mieli w zwyczaju, grali naprawdę nieźle. Niemniej na tej akurat mapie przewaga trzech punktów osiągnięta po stronie atakującej nie była niczym nadzwyczajnym, przez co w drugiej połowie w szeregi VP wdarła się nerwówka, a mecz udało się doprowadzić do końca dopiero w 28. rundzie. Jeszcze bardziej wyrównany był Overpass, na którym zawodnicy Jakuba "kubena" Gurczyńskiego musieli bezustannie gonić wynik. Mimo to w pewnym momencie wydawało się, że uda im się wygrać całe spotkanie 2:1 – wiele na to wskazywało, bo rezultat 7:13 bardzo szybko zamienili na 14:13 i mieli piłkę po swojej stronie. Niestety ugrany przez Markusa "Kjaerbyego" Kjærbyego clutch odmienił wszystko, my zaś byliśmy świadkami trzeciej mapy, Traina. Tam fantastyczny start zanotowali Virtusi, którzy jako terroryści prowadzili już 8:1 i mieli rywali na widelcu. Potem nadwiślańska piątka nieco opadła z sił, ale 13:7 to nadal było coś, co z łatwością można było zmienić na końcowy triumf. I pewnie tak by było, gdyby nagle Duńczycy się nie przebudzili. W mgnieniu oka VP stało się kompletnie bezradne, a przy wyniku 14:14 przegrało niesamowicie ważną rundę, przez co o dogrywkę musiało walczyć z samymi pistoletami. A to oczywiście się nie udało – nie było powtórki z Katowic, puchar dla mistrzów Majora do góry wznieśli gracze Astralis.
Sam finał był prawdopodobnie jednym z najlepszych w historii sceny CS:GO. Były emocje, były zwroty akcji, były też łzy smutku i szczęścia. Co ciekawe, Virtus.pro to niepowodzenie odbiło sobie bardzo szybko, bo już miesiąc później triumfowali w Las Vegas podczas DreamHack Masters, w którego półfinale wyeliminowało... Astralis. Duńczycy zaś dalecy byli od dominacji, z którą kojarzymy ich obecnie, bo na przestrzeni całego 2017 roku wygrali jeszcze tylko Intel Extreme Masters w Katowicach.