Czas jest największym przeciwnikiem człowieka w większości dziedzin życiowych. I może gdyby doba trwała choćby godzinę dłużej, to i część naszych ziemskich problemów odeszłaby w niepamięć. Nierzadko stawiani jesteśmy przed koniecznością dokonywania trudnych wyborów, a te często spowodowane są ograniczonymi zasobami czasu. Niekiedy do osiągnięcia zamierzonego celu potrzeba niewielkich nakładów pracy, czasem jednak konieczne jest poświęcenie wielu dni, miesięcy czy lat. Nie inaczej jest także w esporcie.

"Potrzebujemy jeszcze trochę czasu". Takie słowa z ust graczy, i to nie tylko tych esportowych, mogliśmy usłyszeć niezliczoną liczbę razy. Co jednak kryje się w tym jakże wyświechtanym sformułowaniu? Według słownika języka polskiego termin "trochę" może być interpretowany jako ciut, ździebko lub mało. To ciągle jednak nie do końca wyjaśnia jego znaczenie. W końcu, jak mówi stare powiedzenie "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia", dlatego pewnie gdyby zapytać przechadzających się ulicą ludzi o nadanie temu słowu konkretnej wartości, odpowiedzi mogłyby być skrajnie różne.

Operowanie jedynie na faktach związanych z esportem również nie ułatwia zadania. Bo znajdziemy przecież przykłady stanowiące o tym, że drużynę skleić można nawet w kilka tygodni. Kilku doświadczonych na międzynarodowej arenie zawodników i godziny wspólnych treningów, dają zazwyczaj dość prędko oczekiwany efekt. Przykładem może być mousesports. Organizacja ulokowana w Niemczech po totalnie nieudanym Minorze zdecydowała się na konkretne ruchy – rozstała się z trzonem ówczesnego składu. Niemniej w połowie marca popularne Myszy przedstawiły swoje nowe oblicze, prezentując fanom piątkę łączącą ogarnie i młodzieńczą fantazję. A nie od dziś wiadomo, że taki układ najczęściej jest tym najbardziej korzystnym dla nowego zespołu.

fot. ESL/Helena Kristiansson

I faktycznie, kibicom międzynarodowego zespołu niezbyt długo przyszło czekać na pierwsze sukcesy. Po zaledwie 29 dniach od ogłoszenia nowej piątki mousesports przystąpiło do rozgrywek ESL Pro League Season 9, by zaledwie trzy dni później cieszyć się z kompletu wygranych w swojej grupie i już przy pierwszym podejściu wywalczyć awans na światowe finały. Debiut marzeń.

Nieco wcześniej, bo w lutym, wykrystalizował się nowy skład Epsilon Esports. Ze "starej gwardii" zostali tylko Kia "Surreal" Man i Joey "CRUC1AL" Steusel. Niemal całkowicie nowa piątka nie miała jednak zbyt wielkich problemów ze znalezieniem wspólnego, choć dla kwartetu graczy obcego, języka.

Jak widać, efekty przyszły w niedługim czasie. Już 15 kwietnia wielonarodowościowa formacja znalazła się na 22. miejscu w prestiżowym rankingu HLTV, w tym czasie meldując się chociażby w półfinale Charleroi Esports, a także wygrywając chociażby szwarzędzkie eliminacje do GG League. Ponownie więc można zauważyć tendencję do rychłego podboju europejskiej sceny przez grupkę graczy z międzynarodowym doświadczeniem i inną narodowością.

Czy więc właśnie taki pomysł na budowanie drużyny jest tym najszybszym i najbardziej efektywnym? Otóż niekoniecznie.

Tym razem na tapetę można wziąć Team Vitality. Drużyna oficjalnie została zaprezentowana w październiku 2018 roku, a wśród jej reprezentantów znaleźli się czterej Francuzi oraz Brytyjczyk, który niemal całą swoją karierę spędził nad Sekwaną. Śmiało można więc uznać popularne Pszczoły za zespół jednolity pod względem nacji. Także i w tym przypadku postawiono na mieszkankę młodości i doświadczenia, w końcu u boku takich rozpoznawalnych zawodników jak Nathan "NBK-" Schmitt czy Dan "apEX" Madesclaire znalazł się jeden z najlepiej zapowiadających się graczy nowego pokolenia – Mathieu "Zyw0o" Herbaut.

Wyniki przyszły już niebawem, bo przecież zawodnicy z zachodniej części Europy jeszcze w ubiegłym roku przebrnęli przez wyjątkowo trudne otwarte kwalifikacje do Minora, by w grudniu, już znacznie mniejszym kosztem, przypieczętować awans na zawody przez zamknięty turniej kwalifikacyjny. W styczniu nadeszła kolejna okazja do świętowania – drugie miejsce na europejskim Minorze i przepustka na najwyższe rangą zawody. Oczekiwania rosły z każdym dniem i choć nie do końca udało się je spełnić podczas Intel Extreme Masters Katowice 2019, tak droga nowopowstałej formacji i tak była imponująca. Wkrótce zaprocentowało to awansem w światowym zestawieniu. Na ten moment Vitality zamyka pierwszą dziesiątkę rankingu HLTV i coś każe mi myśleć, że to zdecydowanie nie jest ostatnie słowo.

fot. ESL/Damian Gątkiewicz

W obliczu powyższych przykładów, trudno było nie wspomnieć kilku słów na temat Virtus.pro. Jako bożonarodzeniowy prezent otrzymaliśmy nowy skład legendarnej formacji i tu także znalazło się miejsce dla tych, którzy niegdyś podbijali światowego CS-a oraz dla tych, którzy największymi osiągnięciami mogli poszczycić się jedynie na krajowym podwórku. Wierzono, że to właśnie w takim układzie VP wróci do upragnionej czołówki. Pojawiały się przecież głosy, że postawiono zdecydowanie na najlepszych polskich graczy dostępnych wtedy na rynku.

Niedawno minęło sto dni od sformowania tamtejszej piątki. W tym czasie nie tylko brakowało wyników. Brakowało także poznak, że w tej kwestii wkrótce coś może ulec zmianie. Ze składem pożegnał się już Mateusz "TOAO" Zawistowski, a to może świadczyć tylko o tym, że dalej w rodzimej ekipie nie znaleziono recepty na problemy. Ocenę nowego line-upu odkładano w czasie. Sami wpajaliśmy sobie, że pierwsza poważna weryfikacja nastąpi podczas inauguracyjnego lana. I nastąpiła. Dwa mecze, dwie porażki i powrót do domów. No i ponownie usłyszeliśmy od naszych zawodników, że musimy poczekać, bo wkrótce maszyna powinna zacząć trybić.

Czyli jednak każdy na swój sposób interpretuje wyrażenie "trochę czasu".

Śledź autora na Twitterze – RobinEsport


To kolejny felieton z cyklu Zdaniem Suskiego. Wszystkie dotychczasowe możecie znaleźć pod tym linkiem. Następne ukazywać będą się cyklicznie co tydzień, w każdy wtorek.