Gdy w marcu finalizowano skład odświeżonego mousesports, wiele osób zadawało sobie pytanie – czy ta drużyna wypali. Okazuje się jednak, że nowy kształt formacji potrzebował nieco ponad dwóch miesięcy, żeby podnieść swoje pierwsze trofeum. A to zresztą przecież nie pierwszy sukces. Wcześniej popularne Myszy zameldowały się w play-offach Intel Extreme Masters Sydney oraz bezproblemowo wywalczyły awans na światowe finały ESL Pro League. Coś każe mi twierdzić, że to dopiero początek osiągnięć tego zespołu.

Po zakończonym kompletnym fiaskiem europejskim Minorze organizacja zza naszej zachodniej granicy nie przebierała w środkach. W składzie miejsce zachowali bowiem tylko Chris "chrisJ" de Jong oraz Robin "ropz" Kool, reszcie natomiast podziękowano za współpracę. Fala krytyki, która spadła na międzynarodową drużynę, położyła więc ogromną presję na zupełnie niewinnych zaistniałej sytuacji następców oddalonych zawodników. Łaska fanów na pstrym koniu jeździ, więc wiadome było, że od nowego tworu będzie się oczekiwać rychłej poprawy wyników mouz i tym samym zmazania plamy, jaką zostawili poprzednicy.

Czas pokazał, że nowi gracze nie przejęli się zbytnio naciskiem ze strony kibiców, chyba że ta po prostu zadziałała na nich mobilizująco. W każdym razie mousesports od pierwszego lanowego występu zaczęło potwierdzać, że wybór tych konkretnych zawodników, był jak najbardziej uzasadniony. Drugie życie dostał Finn "karrigan" Andersen, który po odsunięciu od aktywnego składu FaZe Clanu nie mógł za bardzo odnaleźć się w stawce. Krótkie wypożyczenie do Teamu Envy również w tym nie pomogło. Doświadczony IGL potrzebował bowiem właściwych partnerów do gry, a takich niewątpliwie dostał w organizacji z Niemiec.

fot. ESL/Sarah Cooper

W mouz zaimponował mi pomysł budowania tej formacji. Bo tak obok starszych wiekowo karrigana i chrisaJ postawiono na młodziutkich graczy – począwszy od obytego na scenie ropza, przez nieco mniej utytułowanego Özgüra "woxica" Ekera, kończąc na absolutnym świeżaku, Davidzie "frozenie" Čerňanským. Ten ostatni to zaledwie 16-letni zawodnik, który już wcześniej wyróżniał się na skalę europejską, ale dopiero w tym roku otrzymał tak poważną szansę. Komunikacja w języku angielskim i konieczność pracy na maksymalnych obrotach, by połączyć karierę z edukacją – to wszystko nie przestraszyło Słowaka. W ten sposób mousesports stworzyło jak dla mnie zespół kompletny. Zadbano o to, by w jego kadrze znaleźli się znamienici nauczyciele, ale także starannie wyselekcjonowano uczniów z grona tych najzdolniejszych na świecie.

Triumf podczas DreamHack Open Tours 2019 to oczywiście sukces, ale z pewnością nie ma potrzeby go nadmiernie gloryfikować. Zwróćmy uwagę na pulę nagród i rywali, z jakimi mierzyli się karrigan i spółka. Po krótkiej obserwacji śmiało można dojść do wniosku, że wygrana na francuskiej ziemi była raczej tą z gatunku "must have" dla mousesports. I słusznie, bo zgarnięcie 50 tysięcy dolarów i rozprawienie się z Valiance & Co w finale czy wcześniej z AVANGAR raczej nie robi na nikim przesadnego wrażenia. Robi za to czas, w jakim zespół ten sięgnął po swój pierwszy puchar, a turniej w Tours z założenia miał być tylko przystankiem na drodze do znacznie okazalszych planów.

Trochę racji ma Janko "YNk" Paunović, który za pośrednictwem Twittera zaczepił mousesports, odpowiadając na post, w którym zasugerowano, że karrigan wkrótce może mieć więcej pucharów z nową drużyną niż z FaZe. Szkoleniowiec tych drugich, posługując się wyrafinowanym sarkazmem napisał: – Jeśli dalej będą grać na DreamHack Open, to faktycznie może tak się stać. No i nie sposób się z Serbem nie zgodzić, bo tak jak wspomniałem wyżej, o przesadnym prestiżu takich zawodów raczej nie możemy mówić. Turnieje z tego cyklu uchodzą przecież za zmagania raczej niższego tieru, więc mam wrażenie, że występ w Tours był ostatnim na długi czas dla popularnych Myszy. Cele tej formacji sięgają znacznie dalej, ale niewątpliwie przekonujące zwycięstwo odniesione małym nakładem pracy może tylko cieszyć i dać motywacyjnego kopa zespołowi na kolejne miesiące.

W końcu już niedługo chociażby finały EPL, gdzie Myszy nie będą już głównym faworytem do triumfu, tak jak miało to miejsce w ubiegły weekend. I wtedy dopiero otrzymamy odpowiedź, czy ekipa ta wkrótce będzie zgarniać trofea, stając w szranki z najsilniejszymi drużynami na świecie. W Sydney był już ćwierćfinał, ale zdaje mi się, że to nie do końca spełnia ambicje tej piątki. Poprzeczka w Montpellier będzie zatem postawiona nieco wyżej i realnie patrząc półfinał zawodów może być całkiem sensownym celem na ten turniej. Jak będzie z jego realizacją? Pożyjemy, zobaczymy...

Śledź autora na Twitterze – RobinEsport


To kolejny felieton z cyklu Zdaniem Suskiego. Wszystkie dotychczasowe możecie znaleźć pod tym linkiem. Następne ukazywać będą się cyklicznie co tydzień, w każdy wtorek.