Argumentacja odsunięcia Krzysztofa "Goofy’ego" Górskiego oraz Grzegorza "jedqra" Jędrasa od składu x-kom teamu brzmiała następująco: nasza drużyna potrzebuje więcej doświadczenia. Szczerze mówiąc nie podoba mi się taka postawa, bo tego typu postępowanie nieuchronnie przybliża nas do zjawiska, które mogliśmy obserwować chociażby na francuskiej scenie.

Nad Sekwaną przez kilka lat stawiano wciąż na te same nazwiska z grona dziesięciu-dwunastu wybranych. Można było odnieść wrażenie, że każdy zawodnik miał już przyjemność grać z każdym, a jedyną różnicę stanowiły tylko konfiguracje piątek. W ostatnich miesiącach ten stan rzeczy uległ znacznej poprawie, co zresztą można zaobserwować na przykładzie G2 Esports. Założona przez Carlosa "ocelote'a" Rodrígueza organizacja odrzuciła możliwość pozyskania najbardziej znanych i być może preferowanych przez jej sympatyków postaci, w tym chociażby Adila "ScreaMa" Benrlitoma, a obszarem jej zainteresowania stała się głębia sceny. Na szczęście w Polsce jest na razie(!) daleko do takiej sytuacji, ale omijanie szerokim łukiem młodych, obiecujących graczy prędzej czy później do niej doprowadzi. A przecież lokalne drużyny, które swego czasu zdecydowały się postawić na talenty z krajowego podwórka, raczej nie mają powodów, by żałować swoich decyzji.

Najlepszym przykładem może być Team Kinguin (obecne Aristocracy), który pod koniec stycznia ogłosił zakontraktowanie Pawła „dychy” Dychy na okres próbny. 21-latek bardziej niż ze swojej dotychczasowej gry kojarzony był z afery wywołanej swoim banem na platformie FACEIT, stąd jego wybór generował wiele kontrowersji. Przed dołączeniem do Kinguin dycha występował pod banderami Piasta Gliwice Esports czy Invizy Esport, zatem nic dziwnego w tym, że nie był zbytnio rozpoznawalny w środowisku. Mimo to Wiktor „TaZ” Wojtas i spółka postanowili dać mu szanse, co z perspektywy czasu okazało się być świetnym posunięciem. Strzelec szybko wkomponował się w nowy zespół, a na pierwszym lanie w karierze, czyli warszawskich kwalifikacjach do GoodGame League 2019 w Poznaniu poprowadził swoją ekipę do awansu na główną imprezę. Choć na zawodach w stolicy Dycha wypadł statystycznie lepiej niż podczas drugiej fazy grupowej 9. sezonu ESL Pro League, to większe wrażenie na społeczności wywarł jego występ w Leicester. W niecałe cztery miesiące dycha wyrósł na jednego z najlepszych graczy w całym kraju, który bez kompleksów prezentuje swoje umiejętności przeciwko światowej elicie, a przecież wciąż brakuje mu ogrania na najważniejszych turniejach offline.

Dlaczego polskie formacje tak niechętnie spoglądają na młodych gniewnych? Pozyskanie gracza bez większego doświadczenia można porównać do kupienia losu na loterii. Na starcie inwestujemy pewne fundusze i oczekujemy, że uda nam się je odzyskać lub, daj Boże, jeszcze zarobić. Postawienie na nastoletniego zawodnika wiąże się ze sporym ryzykiem, znacznie większym niż wybranie w miarę sprawdzonego i rozpoznawalnego strzelca.  W moim odczuciu wspomnianego ryzyka na rodzimej scenie jest zdecydowanie za mało. Mało która topowa drużyna w kraju potrafi pokazać, że ma CS-owe jaja. I gdyby chociaż nasze eksportowe piątki prezentowały się w miarę przyzwoicie, to jeszcze mógłbym zrozumieć ich politykę. Tymczasem spoglądając prawdzie w oczy, wszystko wskazuje na to, że żaden nadwiślański skład nie zamelduje się na Majorze w Berlinie, a i o awans na Minora może być niezwykle trudno. Czy fakt, że wszystko czego próbowały dotychczas lokalne drużyny nie przynosiło pożądanych, długoterminowych efektów nie powinien zapalić w ich głowach ostrzegawczej lampki?

Jasne, o wiele łatwiej jest sięgnąć po gotowy, czasem odgrzewany po wielu miesiącach produkt niż samemu ukształtować, wychować zawodnika i być może pozwolić mu wypłynąć na szerokie wody. Przez szerokie wody rozumiem tutaj oczywiście międzynarodową scenę. Tylko gdzie w takim razie perspektywiczni polscy gracze, tacy jak Aleksander "hades" Miśkiewicz czy Filip "tudsoN" Tudev, mają uczyć się rzemiosła oraz pokazywać szerszej publiczności, skoro żaden z zespołów nie ma odwagi, by obdarzyć ich zaufaniem? W tym miejscu warto nauczyć się rozróżniania świadomego stawiania na młodych graczy od podejmowania takiego kroku ze względu na różne ograniczenia. Mam tutaj na myśli rzecz jasna Virtus.pro, które w kwietniu poinformowało o transferze Arka "Vegiego" Nawojskiego z Actina PACT. Wszystko fajnie, pięknie, tylko czemu nie pomyślano o jego osobie już przy tworzeniu odświeżonego składu Niedźwiedzi pod koniec ubiegłego roku? Myślę, że gdyby któryś z członków ówczesnego devils.one czy też AGO Esports był osiągalnym celem, to Vegi nie trafiłby pod skrzydła rosyjskiej organizacji.

Nie popadajmy jednak w skrajności i nie żądajmy piątek złożonych tylko i wyłącznie z nastolatków, gdyż nie mają one większego sensu. W każdym zespole potrzebny jest lider, ktoś kto w kluczowych momentach spotkań będzie umiał ostudzić emocje oraz odpowiednio skoncentrować swoją ekipę. Stąd żałuje nieco przenosin Filipa "NEO" Kubskiego do FaZe Clanu, wszak youngsters z nim i Jarosławem "pashąBicepsem" Jarząbkowskim na pokładzie zapowiadało się naprawdę obiecująco. Takich projektów będących połączeniem talentu oraz doświadczenia powinno być nad Wisłą jak najwięcej. Im więcej ich będzie, tym bardziej rosną szanse, że w Polsce doczekamy się wreszcie supertalentu na miarę Mathieu "ZywOo" Herbauta z Teamu Vitality lub przynajmniej strzelca gotowego na rywalizację na największych światowych scenach.


Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.

Śledź autora tekstu na Twitterze – Tomek Jóźwik