Pracownik jako produkt

Powiedzieć, że "najważniejsze wydarzenie w historii polskiego esportu" (sic) nie wzbudziło w środowisku esportowym zbyt wielkiego entuzjazmu, to jak nic nie powiedzieć. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka i nie ma co teraz rozkładać ich na czynniki pierwsze. Zwłaszcza że cały Twitter już to zrobił. Niemniej kilka wypowiedzi, które padły z ust (a raczej wyszły spod palców) osób odpowiedzialnych za fuzję AGO Esports z x-kom teamem, były na tyle... Hm... nazwijmy to "ciekawe", że nie mogłem się powstrzymać przed ich skomentowaniem. Tym bardziej że w mediach społecznościowych działy się rzeczy naprawdę niebywałe – takiej dramy to środowisko nie widziało już od dawna.

Ale nie przedłużając, oddajmy głos Panu Bogusławowi Leśnodorskiemu:

I tutaj nóż w kieszeni otworzył mi się po raz pierwszy, ale nie ostatni. Szanowny Panie Bogusławie. Jeżeli dane osoby zarabiały kwoty niewspółmierne do ich osiągnięć, to najprawdopodobniej nie była to wina ich, tylko osób, które im te kontrakty zaoferowały. Co więcej, nawet jeżeli ktoś "nic nie wygrał", to i tak zasługuje na zwykły ludzki szacunek. A tego ewidentnie w tej sytuacji zabrakło. Trudno przecież mówić o szacunku, skoro o rychłym zwolnieniu poszczególne osoby dowiadują się od dziennikarzy. Wszak włodarze organizacji zdecydowali się postawić ich już przed faktem dokonanym, informując o wszystkim na godzinę przed publicznym ogłoszeniem.

Być może właśnie takie standardy panują w biznesie. Traktowanie pracownika jako produkt, który ma tylko spełniać swoje zadanie i niczym się nie interesować. A gdy już je spełni i przestaje być potrzebny, to można go bez żalu wyrzucić. W esporcie standardy były dotychczas jednak inne. Oczywiście bardzo często zdania o "rodzinnej atmosferze" są zwykłym frazesem. Nie zmienia to faktu, że to środowisko było dotychczas na tyle małe. Że stosowane tam praktyki były o wiele bardziej przyziemne. W efekcie na tym najwyższym szczeblu (nie mówię tutaj o organizacjach-krzakach, które znikały po jednym lanie, zostawiając graczy na lodzie) podchodzono do ludzi zwyczajnie... po ludzku. Tutaj natomiast tego zabrakło.

Miłosierne AGO

Kolejne oświadczenie, tym razem ze strony Head of Esports w AGO. Naprawdę gracze zostali zaproszeni do udziału w projekcie? Co za miłosierni Panowie! A czy zastanowił się ktoś, jaką ci gracze mają alternatywę? Że nikt nie uprzedził ich, że kładą się spać jako gracze prężnie rozwijającej się organizacji, by rano wstać już jako mebel, który oddaje się w pakiecie ze stołem i taboretem na wyprzedaży? Co więc w sytuacji, gdy jednak zawodnicy nie zdecydują się przystąpić do projektu? Wylądują na ławce rezerwowych, czekając, aż ktoś wyłoży za nich pieniądze. Albo też zostaną bez kontraktów i stałego dopływu gotówki na cholera wie jak długo. Niezależnie od tego owe "zaproszenie" nie brzmi specjalnie zachęcająco.

I jeszcze raz napiszę. Być może takie standardy panują w klasycznym biznesie, co nie znaczy, że trzeba je przenosić na pole esportowe. Z jednej strony AGO to już marka, która przyciąga sponsorów i ma ich naprawdę sporo – wiele różnych branż, ogromny wachlarz zasięgów. Problem w tym, że osoby z działu sprzedaży nie miałyby okazji, by się wykazać, gdyby nie wyniki osiągane przez graczy. Przez graczy, których w całym procesie fuzji po prostu pominięto. AGO czy x-kom jako organizacje nie zyskały fanów dlatego, że były takie "fajne". Tylko dlatego, że miały w swoich szeregach sympatycznych, skillowych albo po prostu utalentowanych zawodników. Obniżanie ich znaczenia, które, odnoszę wrażenie, ma teraz miejsce, jest dość perfidną zagrywką, nie dziwi więc fakt, że osoby związane ze środowiskiem esportowym zareagowały, jak zareagowały.

Czasami lepiej nie mówić nic

No i mamy też Pana Szumielewicza, który do pewnego czasu wstrzymywał się od bardziej zdecydowanych osądów. Ale w końcu nie wytrzymał i dorzucił swoje trzy grosze. Z jednej strony stwierdził on, że komentarze jego i innych osób związanych z fuzją nie są wcale podszyte arogancją. Niemniej potem dodał, że społeczność esportowa nie produkuje żadnej poważnej jakości. Proszę Pana, czy krytyka zachowań uznawanych za szkodliwe, niegodne albo zwyczajnie słabe, nie jest produkcją jakości poprzez kontrolę tego, co dzieje się na wyższym szczeblu?

Działa Pan w biznesie od lat. Jakim więc cudem pomija Pan fakt, że organizacja powinna w dużej mierze działać dla kibiców, a nie dla sponsorów czy klakierów, którzy w imię korzyści będą wszystkiemu przyklaskiwać? Gdyby nie blisko 58 tysięcy osób, które lajkują Wasz fanpage, albo kilka-kilkanaście tysięcy, które oglądają Wasze spotkania, AGO nie byłoby tu, gdzie jest. Teraz więc obrażanie tych ludzi, poprzez twierdzenie, że nie produkują oni sami sobie niczego, jest... Nie powiem jakie, bo ja jednak chciałbym trzymać jakiś poziom.

Niemniej warto sobie uświadomić, że społeczność to nie tylko banda frustratów z Esportowych Świrów czy też dzieci, które pod zdjęciem na Facebooku napiszą "gówno". Wielu ludzi działających w esporcie i komentujących wydarzenia z nim związane to osoby wykształcone. Takie, które na pracy w tej branży zjadły zęby. A entuzjazmu co do sposobu, w jaki wasza fuzja została zakomunikowana ludziom równie istotnym, co prezesi, wiceprezesi i inne osoby w zarządzie, też nie widzę. Ja wiem, że publiczne uderzenie się w pierś jest trudne, a niektórzy zwyczajnie nie potrafią tego robić. Może więc by tak na przykład... nie mówić nic?

Był x-kom team, jest x-kom AGO

Jestem zły. Jestem zły, bo osoby, które tak naprawdę dopiero uczą się tego esportu, starają się narzucić swoją narrację jako tę jedynie słuszną. Traktuje się nas jak dzieci, które dzięki dorosłym Panom wreszcie dowiedzą się czegoś o świecie. Wszak wcześniej przecież nie opuszczały bezpiecznej piaskownicy i nie znają się na życiu. Prawdopodobnie nie ma jednak przypadku w tym, że większość komentarzy, które w żaden sposób nie mają problemu z tym, jak potraktowano graczy albo pracowników niższego szczebla, pochodzi albo od osób bezpośrednio zaangażowanych w fuzję, albo też od osób próbujących zgrywać ekspertów, ale mających z tym słowem niewiele wspólnego. Żeby nie było, że sam sobie wymyśliłem powyższe stwierdzenia, podrzucam innego ciekawego tweeta.

Ja z kolei wychodzę z założenia, że trudno mieć szacunek do kogoś, kto sam szacunku innym nie okazał. Gdzie był szacunek do chłopaków z x-kom teamu? Albo do Mateusza Kowalczyka? Gdzie był szacunek do innych, którzy dowiedzieli się o tym, że prawdopodobnie zaraz stracą pracę, z mediów? W innym wpisie Pan Marczak poprosił o wyjaśnienie, co powinno być lepiej zrobione. Cóż, przede wszystkim powinno się grać w otwarte karty. W momencie, gdy proces łączenia AGO z x-komem był już w zaawansowanym stadium, wystarczyło zakomunikować tym, którzy odejdą lub też mogą odejść, że zaszła taka, a nie inna sytuacja. Podejść do zatrudnionych osób jak do ludzi, nie jak przedmiotów. Tylko tyle i aż tyle.

Nie piszą tego może w książkach o zarządzaniu – tego nie wiem, bo też żadnej nie czytałem. Ale wydaje mi się, że nie są one potrzebne, by móc w życiu kierować się zwykłą przyzwoitością.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn