Od czasów, gdy legendarny polski skład MeetYourMakers rywalizował w EU LCS, minęło już niemalże sześć lat. I chociaż byli reprezentanci MYM-u raczej nie mogą zaliczyć tamtego okresu do najbardziej udanych, to bez dwóch zdań przyczynili się oni do zwiększenia zainteresowania światem League of Legends wśród polskich graczy. Jedną z najbardziej pozytywnych postaci w MYM-ie bez dwóch zdań był Marek "Libik" Kręgiel, który dał się poznać światu głównie dzięki wprowadzeniu Zyry do profesjonalnych rozgrywek oraz z anglojęzycznych wywiadów, które błyskawicznie stały się viralowe. Były wspierający MeetYourMakers opowiedział nam między innymi o swojej karierze esportowej, realiach zmagań w League of Legends w latach 2011-2014 oraz o tym, czym zajmuje się aktualnie.


Daniel Kasprzycki: Co Marek Kręgiel robił przed dołączeniem do ALSEN Teamu oraz DELTY? Jak zaczęła się twoja przygoda z League of Legends i czym zajmowałeś się przed jej rozpoczęciem?

Marek "Libik" Kręgiel: Ogólnie rzecz biorąc strasznie lubiłem grać w gry. Szkoła nie za bardzo mnie interesowała, więc często opuszczałem lekcje tylko po to, żeby móc sobie pograć. Na początku grałem w Tibię, przy której przesiedziałem naprawdę wiele godzin. Poświęciłem tej grze strasznie dużo czasu, ale na szczęście poznałem tam wiele osób, które grały też w LoL-a i ostatecznie udało im się mnie namówić, żebym spróbował. Najpierw było tak, że grałem okazjonalnie w LoL-a, ale cały czas kontynuowałem zabawę z Tibią. Z czasem jednak LoL wyparł wszystko inne, bo strasznie mi się spodobał i spędzałem w nim strasznie dużo czasu. Mijały kolejne tygodnie, a mi coraz lepiej wychodziła gra w LoL-a. Grając z kolegami z Tibii czy też z podwórka zdarzały mi się takie mecze, w których naprawdę orałem (śmiech). Dobrze wspominam tamte czasy.

Wraz z upływem czasu tobie szło coraz lepiej i koledzy, którzy grali czysto dla dobrej zabawy, wkrótce nie dorównywali ci już poziomem, prawda?

To akurat bardzo dobry punkt. Koledzy nie poświęcali temu tyle czasu, co ja, więc musiałem sobie radzić i grałem samemu, rozwijając swoje umiejętności. Pojawiła się kolejka rankingowa, zacząłem grać i powolutku jakoś to wychodziło. Pamiętam, że grałem Fiddlestickiem albo Anivią na midzie. Nie były to najlepsze wybory, ale wystarczały, żeby wbić wyższy ranking. Niestety nie potrafię sobie teraz przypomnieć, jakie miałem najwyższe elo w pierwszym sezonie.

Czym jeszcze interesowałeś się poza Tibią i League of Legends w tamtych czasach? Była klasyczna piłka nożna?

Bardzo dużo grałem w piłkę, ale przestałem po pewnym czasie, bo nie do końca byłem w to dobry. Wtedy znalazłem sobie nieco inne zajęcie, o wiele mniej zależne od innych. Miałem do wyboru siłownię albo sztuki walki, ale stwierdziłem, że ta druga opcja też wymagałaby ode mnie dostosowania się do jakichś wyznaczonych godzin wspólnych treningów danej sekcji. W przypadku siłowni miałem o wiele większą swobodę, bo mogłem iść poćwiczyć dosłownie kiedy tylko chciałem. To była moja jedyna opcja aktywności, której przecież potrzebowałem, żeby nie zasiedzieć się przed komputerem. Mniej więcej jak miałem 18-19 lat, to zacząłem chodzić na siłownię i dużo grać w LoL-a.

fot. fb.com/TembakanLAN

Jak to w ogóle się stało, że znalazłeś się w ALSEN Teamie i później w DELCIE?

To jest bardzo dobre pytanie. Jak ja się znalazłem w ALSEN Teamie (śmiech)? Kiedyś nie było tryoutów, mało kto używał Twittera czy innych narzędzi, więc poznawało się graczy głównie w solo queue. O ile dobrze pamiętam, to podczas jednej z gier zaznajomiłem się z jednym z zawodników ALSEN i parę dni później zapytał mnie, czy byłbym chętny spróbować swoich sił w drużynie. Oczywiście się zgodziłem i później przyszedł czas na wyjazd na pierwszego lana, który o ile dobrze pamiętam, odbywał się w Łodzi. W końcu spotkałem się ze wszystkimi chłopakami ze swojej pierwszej drużyny, czyli między innymi z Veggiem, Bikerem i Pukim. Ten wyjazd był też świetną okazją, żeby spotkać się nareszcie z innymi zawodnikami z polskiego podwórka i zapoznać się z nimi na żywo. Działo się tam naprawdę dużo rzeczy i rozwinąłem niektóre znajomości, co później doprowadziło do roszad w składach.

Na początku grałem w ALSEN Teamie, ale po jakimś czasie pojawiły się jakieś problemy wewnątrz składu i rozeszliśmy się w swoje strony. W tamtym czasie na różne lany zazwyczaj jeździłem z Mokatte, Maklerem i z Cinkiem, bo wszyscy mieszkaliśmy w Lublinie i dlatego dość szybko załapaliśmy o wiele lepszy kontakt. W końcu Cinek wykruszył się z Gameburg Teamu i go zastąpiłem. Na początku byłem tylko zmiennikiem i chłopaki testowali, jak wychodzi im gra ze mną, ale ostatecznie zostałem w zespole.

Swoją przygodę w profesjonalnych drużynach zaczynałeś, gdy miałeś raptem 18 lat. Wówczas jeszcze kontynuowałeś naukę, czy porzuciłeś szkołę na rzecz LoL-a?

Wtedy nie kontynuowałem już nauki i skupiałem się wyłącznie na grze, chociaż cały czas miałem chęć rozpocząć jakiś dalszy kierunek edukacji. Granie w tamtym czasie absolutnie nie było czymś, co mogło zapewnić stabilność finansową. Tak naprawdę ciągle myślałem o powrocie do szkoły.

Jak reagowali najbliżsi na to, że zdecydowałeś się skupić wyłącznie na graniu? Dawniej tych turniejów, które jakkolwiek się opłacały, nie było przecież szczególnie dużo.

Na początku rodzice strasznie naciskali na to, żebym nie grał, co oczywiście jest normalną reakcją rodziców na taką decyzję. Wydaje mi się, że w końcu zauważyli, że mi się to podoba i mam okazję gdzieś pojechać i zwiedzić trochę świata, a nie siedzieć w domu. Po pewnym czasie zaczęli trochę to rozumieć, ale z drugiej strony nie byli do końca przekonani co do mojej decyzji.

Co było takim momentem przełomowym, w którym pogodzili się z twoją decyzją? Pierwsze wygrane pieniądze czy jakieś dalsze podróże związane z turniejami?

Wydaje mi się, że takim momentem przełomowym mogły być jakieś pierwsze turnieje, w których udało mi się wygrać jakiś podstawowy sprzęt, taki jak klawiatura, myszka czy nawet jakąś gotówkę. Z wygranych pieniędzy mogłem już sobie opłacić siłownię czy wyjść na miasto na jakieś jedzenie i to już ich nieco uspokoiło na jakiś czas. Tych zawodów nie było jakoś szczególnie dużo w tamtych czasach, bo LoL dopiero stawiał pierwsze kroki, ale udało mi się zebrać pieniądze nawet na komputer, także nie było aż tak źle. Pamiętam, że gdy graliśmy na lanie w Nowym Sączu, to za zajęcie trzeciego miejsca wygraliśmy po dwadzieścia złotych na głowę, więc odliczając koszty przyjazdu i jakiegoś jedzenia, wychodziliśmy na minus.

Wielu profesjonalnych graczy wzorowało się na swoich idolach, kiedy stawiało pierwsze kroki w League of Legends. Był jakiś zawodnik, którego szczególnie lubiłeś i starałeś się go naśladować?

Szczerze mówiąc, to nie za bardzo zwracałem uwagę na to, jak grają inni zawodnicy. Nie było takiej osoby, którą bym się sugerował. Raczej powiedziałbym, że spędzałem więcej czasu na analizowaniu swojej własnej gry i popełnianych przez siebie błędów. To był mój sposób na to, żeby stać się lepszym w LoL-u. Oczywiście rzadko kiedy oglądałem powtórki z moich gier w solo queue, ale po każdej nieudanej akcji analizowałem w głowie to, co się stało i dlaczego nie poszło po mojej myśli. Starałem się zrozumieć co mogłem zrobić lepiej i dzięki temu stawałem się lepszym graczem.

Jakie uczucia towarzyszyły ci podczas pierwszego lana?

Jeśli mam być szczery, to w tamtych czasach nie jeździłem na żadne wakacje, ani zielone szkoły, więc ten pierwszy wyjazd na turniej wypełnił tę pustkę. Nareszcie miałem okazję zobaczyć coś innego, zwiedzić jakieś inne miasto i złapać nieco szerszą perspektywę. Dobrze było w końcu spotkać ludzi, których dotąd słyszałem tylko na Teamspeaku. To było po prostu ciekawe doświadczenie. Pamiętam, że Biker załatwił nam trzypokojowe mieszkanie na ten turniej i spałem wtedy z Vanderem w jednym pokoju. Nie było wtedy dużo kasy w esporcie, ale wszyscy się dobrze bawili.

fot. fb.com/TembakanLAN

Wtedy chyba nikt tak naprawdę nie robił tego dla kasy.

Raczej nikt nie oczekiwał wtedy dużych sum z wygranych. Chodziło chyba tylko o rywalizację i chęć udowodnienia komuś, że jest się lepszym w LoL-a. To właśnie była najlepsza nagroda, a nie pieniądze.

Aktualnie profesjonalni zawodnicy najlepszych polskich organizacji mogą liczyć na spore wsparcie. Trenerzy, analitycy i pensje, które zdecydowanie pozwalają się utrzymać. A jak to wyglądało, kiedy ty zaczynałeś? Na co mogłeś liczyć w ALSEN Teamie albo DELCIE?

Na początku mojej kariery wyglądało to tak, że jeśli organizacja opłacała przejazdy i hotel, to już było bardzo dobrze. Na pewno nie można było oczekiwać, że organizacja będzie wypłacać jakieś ogromne pensje. Niektórzy dostawali pieniądze co miesiąc, ale były to raczej kwoty rzędu do pięciuset złotych, za które można było sobie kupić co najwyżej jedzenie i tyle. Dla przykładu na początku w MeetYourMakers nie otrzymywaliśmy nawet grosza, ale za to opłacali nam wszystkie loty i hotele, więc przynajmniej mogliśmy powalczyć na turniejach za granicą i mieliśmy gdzie spać. Jak już zaczęliśmy osiągać jakieś sukcesy na scenie międzynarodowej, to organizacja zaczęła wypłacać nam też pensje. Oczywiście nie były to jakieś wielkie kwoty, ale coś tam nas wspierali. Najważniejsze było dla nas to, żebyśmy mogli podróżować na turnieje, które często były organizowane na innych kontynentach. Sami nie dalibyśmy rady zebrać nawet na bilety lotnicze. Taka pomoc była dla nas na wagę złota.

Pogrywałeś w ALSEN i DELCIE, ale z chłopakami, z którymi później tworzyłeś MYM, zacząłeś grać dopiero pod koniec grudnia 2011 roku. Wówczas Cinek odpuścił grę w składzie i zespół zwrócił się do ciebie o pomoc. Jak w tamtych czasach wyglądały testy do drużyny? Dlaczego ostatecznie zdecydowali się na ciebie, a nie kogoś innego?

Wydaje mi się, że spory wpływ na ich decyzję miało to, że dobrze znałem się z Maklerem i Mokatte. Niejednokrotnie grałem już wcześniej z Maklerem duo queue i całkiem dobrze nam szło, pasowaliśmy do siebie charakterami i się dogadywaliśmy. Cinek przestał skupiać się na grze i to było głównym powodem tego, że nie grał potem w zespole. Ogólnie rzecz biorąc, Cinek radził sobie całkiem dobrze jako support w tamtym czasie, ale zaczął interesować się bardziej czymś innym i odstawił LoL-a na drugi tor.

Wówczas nie było takich realnych testów do drużyny. Grałem duoqueue z Maklerem i często chłopaki zapraszali mnie na Go4LoL-e. Czasami udało się też rozegrać scrimy, ale nie było tego jakoś szczególnie dużo.

Z tego, co pamiętam, to wy jako MYM graliście strasznie dużo turniejów spod szyldu Go4LoL. Nawet po zakończeniu epizodu w LCS-ie, nadal występowaliście niemalże w każdej odsłonie.

Tak, graliśmy wszystkie Go4LoL-e, bo uważaliśmy to za dobrą formę treningu. Z perspektywy czasu uważam, że być może to mógł być nasz błąd, że aż tak bardzo skupialiśmy się na tych turniejach. Dużo czasu poświęcaliśmy na grę, więc stwierdziliśmy, że lepiej będzie, jeśli będziemy mieć z tego jakiekolwiek dodatkowe pieniądze. Każdy z nas miał swoje wydatki i na pewno nie opłacało się wtedy, żeby grać indywidualnie, skoro o dobrych sparingpartnerów wcale nie było łatwo, a turniejów lanowych nie było wtedy za wiele. Lepiej było wygrać Go4LoL-a i zarobić te parę dodatkowych stówek, wykorzystując ten czas jako trening drużynowy. Zawsze na koniec Go4LoL-a mierzyliśmy się z całkiem dobrymi drużynami, gdzie już ten trening faktycznie miał jakiś sens, bo nie oszukujmy się, w pierwszych rundach zazwyczaj niszczyliśmy przeciwników w kilkanaście minut. O ile się nie mylę, to niektóre z tych małych turniejów z serii Go4LoL dawały awanse do jakichś większych lig, w których były też już lepsze pieniądze i lepsi przeciwnicy. Poza tym fajnie było sprawdzić, czy nadal jesteśmy na topie w Polsce i czy jesteśmy w stanie walczyć z europejskimi zespołami.

Wróćmy jeszcze na chwilę do ex-Gameburg Teamu. Przez kilka miesięcy nie mogliście znaleźć organizacji, mimo że mieliście sukcesy na swoim koncie i radziliście sobie na europejskiej scenie. Oferty, które do was spływały, nie były zadowalające?

Pojawiało się dużo ofert. Były te słabe, średnie i te lepsze. Do tych ostatnich na pewno zaliczyłbym ofertę, którą dostaliśmy przed dołączeniem do MYM-u, kiedy wywalczyliśmy sobie miejsce na lanowych kwalifikacjach do LCS-u. Napisał do nas wtedy właściciel TSM-u i zaproponował stworzenie europejskiej drużyny pod szyldem jego organizacji.

W tamtych czasach CLG posiadało dwie drużyny w różnych regionach.

Tak i wydaje mi się, że TSM chciał zrobić coś podobnego, ale ostatecznie się nie dogadaliśmy.

A pamiętasz jakąś niepoważną ofertę z tamtego okresu?

Niektóre organizacje oferowały nam jakieś grosze, a przecież byliśmy o krok od najważniejszej ligi w Europie. Znaliśmy swoją wartość i lepiej byłoby grać bez organizacji niż przyjmować takie niepoważne oferty.

Ostatecznie padło na MeetYourMakers. Dlaczego zdecydowaliście się podpisać kontrakty z tą organizacją, a nie z jakąś inną?

Jeśli dobrze pamiętam, to dzięki MeetYourMakers pojechaliśmy na jeden z ważnych lanów. Wydaje mi się, że to było w Szanghaju i żadna z organizacji nie chciała opłacić nam lotów oraz hotelu, a MYM był jedyną marką, która zgodziła się nam wtedy pomóc. Dlatego też musieliśmy zmienić nasz „szyld” i grać jako MYM.

fot. ESL

W pierwszych sezonach polska scena League of Legends zdecydowanie nie należała do stabilnych. Drużyny mieszały w swoich składach niemalże bez przerwy, ale wy przez prawie dwa lata nie dokonaliście chociażby jednej zmiany. Jak to możliwe, że trzymaliście się ze sobą tak długo, nawet pomimo trudniejszych momentów?

Myślę, że w tej kwestii bardzo dobrą robotę robił Mokatte, bo jednak był świetnym przywódcą i potrafił nami pokierować pod względem mentalnym. Potrafił dowodzić tą drużyną i dzięki niemu każdy był zaangażowany, bo po prostu ufał jego decyzjom. Nawet mimo upadków, motywował nas i wiedzieliśmy, że nie jest tak źle i jakoś to wszystko ciągnęliśmy dalej.

Utrzymujesz nadal kontakt z chłopakami z MYM-u?

Tak, nawet wczoraj zagrałem z Kubonem jakieś rankedy. No i z Maklerem i Mokatte też czasami się umawiamy, żeby się spotkać. Tylko z Czarem jakoś nie za bardzo utrzymuję kontakt. Słyszałem, że nadal gra profesjonalnie i mam nadzieję, że będzie mu szło jak najlepiej.

Był taki moment, że Kubon opuścił wasz skład i w jednym z wywiadów przyznałeś, że zrobił to z błahego powodu. Możesz powiedzieć nieco więcej na ten temat? Co się wtedy wydarzyło?

Kubon pokłócił się z kimś w drużynie o jakąś głupotę, ale nie pamiętam już naprawdę z kim. Pamiętam, że wówczas Kubie szło znakomicie w LoL-u i możliwe, że chciał wtedy poszukać lepszej drużyny, bo my nieco odstawaliśmy formą. Być może chciał spróbować czegoś innego po tej kłótni, ale ostatecznie wrócił.

Często wewnątrz drużyny pojawiały się jakieś kłótnie? Jak to się zazwyczaj kończyło?

Oczywiście, że pojawiały się jakieś nieporozumienia i wymiany zdań. Najczęściej zdarzały się podczas gry, kiedy ktoś dał się wyłapać, a potem nie chciał się przyznać do błędu i wykłócał się, mimo że doskonale wiedział, że to była wyłącznie jego wina. Zdarzało się też tak, że po takiej wymianie słownej byliśmy już cicho do końca gry i musieliśmy się zresetować w przerwie, żeby móc powalczyć na kolejnej mapie. Były też takie sprzeczki, które kończyły się wyciszaniem się na Teamspeaku (śmiech). League of Legends to jednak dość emocjonująca gra, więc nie ma się co dziwić. Zdarzały się nawet gorsze rzeczy kiedy grałem z innymi ludźmi, więc myślę, że w MYM-ie było całkiem w porządku pod tym względem.

A jak wyglądały scrimy w tamtych latach? Jakoś musieliście się przygotowywać, a granie Go4LoL-i nie było jedyną opcją treningu. Brakowało profesjonalizmu? Zdarzały się jakieś frustrujące sytuacje?

Bardzo często zdarzało się tak, że jakiś gracz zaspał albo zapomniał i nie pojawił się na umówionego scrima, przez co cała drużyna się bardzo denerwowała, bo to jednak był już czas stracony. Niestety w młodości jesteśmy o wiele mniej odpowiedzialni i takie sytuacje miały miejsce regularnie. Scrimy zazwyczaj były rozgrywane na serwerach turniejowych, ale zdarzało nam się grać je także na EUW. Gracze preferowali jednak grę na turniejowym serwerze, bo nie każdy miał tam wgląd do historii gier. Robiliśmy też tak, że wszyscy zawodnicy wychodzili z gry pod koniec, żeby nie zapisywało jej w historii i żeby nikt nie mógł zobaczyć powtórki, ani statystyk. To był taki dość popularny trik.

Przez długi czas współpracowaliście z KiTTzem. Jaką rolę tak naprawdę odgrywał w waszej drużynie? Bardziej trener, analityk czy menadżer? A może wszystko na raz?

Raczej nie powiedziałbym, że był trenerem. KiTTz był analitykiem. Podrzucał nam zebraną historię gier przeciwników, dowiadywał się czym grają, oglądał inne zespoły i przynosił nam jak najwięcej informacji na ich temat. Szczerze mówiąc dane z analiz bardzo nam pomagały, a zebranie ich na pewno należało do czynności czasochłonnych. Z pewnością miały one spory wpływ na naszą grę, ale później chyba za bardzo go przygarnęliśmy do siebie. Z perspektywy czasu myślę, że utrzymywanie troszeczkę większego dystansu względem KiTTza byłoby dla nas korzystniejsze.

W jednym z wywiadów wspomniałeś, że grałeś w LoL-a po dziesięć godzin dziennie. Z perspektywy czasu uważasz, że taki wyczerpujący trening przynosił pożądane efekty?

Myślę, że granie tak dużej liczby gier dziennie jakoś mi pomagało, ale też nie był to najefektywniejszy trening. Powinniśmy byli balansować granie i analizowanie meczów innych drużyn, a nie skupiać się wyłącznie na graniu. Rzadko kiedy oglądaliśmy i analizowaliśmy to, co inni robili i jak moglibyśmy wykonywać dane rzeczy lepiej, ale jeśli już to przyglądaliśmy się oczywiście grom Koreańczyków. Trzeba dużo grać, próbować, testować i rozwijać swoje umiejętności, ale nie można zapominać o porządnej analizie tego, co jest w mecie i co grają nasi rywale. Myślę, że balans 20% analizy innych drużyn do 80% grania byłby idealny.

W tamtych czasach chyba wszyscy szli tą drogą i po prostu grali solo queue po kilkanaście godzin dziennie, często nie poprawiając się nawet trochę, bo nie analizowali swoich błędów w żaden sposób.

Tak, dopiero z czasem przyjęło się, że trzeba jednak przemyśleć to, co się robi w grze i przygotować jakiś konkretny plan, przeanalizować błędy itd. Dlatego właśnie w tamtych czasach kreatywne zespoły, które kombinowały z taktykami nawet przy invade’ach, były o krok do przodu względem innych drużyn. My też mieliśmy swoje kreatywne taktyki. Często robiliśmy tak, że ja z Mokatte i Maklerem wbiegaliśmy na przeciwników pod koniec robienia niebieskiego lub czerwonego buffa i ich zabijaliśmy. Trudno było skontrować tak niekonwencjonalne zagranie i zazwyczaj wychodziliśmy na tym bardzo do przodu w pierwszych minutach gry. Próbowaliśmy też z Maklerem przeszkadzać rywalowi w zrobieniu niebieskiego buffa, podczas gdy Mokatte wybijał stwory w przeciwnej dżungli. To były takie małe niuanse, ale bez żadnych kosztów pozwalały dżunglerowi wyjść na prowadzenie i przejąć kontrolę.

W końcu przyszedł czas na pierwszego lana za granicą. Strach przed nieznanym czy ekscytacja?

Chyba trochę pół na pół tak naprawdę. Pojechaliśmy wtedy na finały Gamers Assembly 2012 do Poitiers we Francji. Nareszcie mieliśmy okazję zagrać na zupełnie inne zespoły, więc ekscytowaliśmy się tym wyjazdem. Jednak był to inny kraj i mój angielski nie był powalający, więc nie mogłem się tam dogadać z ludźmi, nawet w jakichś podstawowych kwestiach. Na szczęście mieliśmy Mokatte, który był naszym swoistym przewodnikiem ogarniającym gdzie iść, do kogo zagadać i jak wszystko załatwić. Konrad był jednak od nas starszy, był bardziej odpowiedzialny i miał o wiele większe umiejętności w angielskim. Na lanie udało nam się spotkać wiele osób, które dotychczas widzieliśmy tylko jako nicki w grze. Fajnie było na żywo spotkać tych graczy, którzy wyzywali wszystkich w solo queue (śmiech).

Gamers Assembly kojarzy mi się z bardzo niezjadliwym jedzeniem. Codziennie jedliśmy tam rzeczy zamawiane z KFC, bo stołówka dla graczy i pracowników serwowała tak okropne dania, że nie dało się tego jeść. Wtedy w zasadzie nikt też nie zwracał szczególnej uwagi na dietę, więc KFC wydawało się dobrą alternatywą.

W takim razie który międzynarodowy turniej najlepiej wspominasz?

Naprawdę fajnie było na IEM-ie w Singapurze. Mieliśmy dużo czasu na to, żeby pozwiedzać, pojeździć po mieście, wyjść na jakąś imprezę i sprawdzić lokalne dania. Zazwyczaj wychodziliśmy wszędzie drużynowo. Mało kiedy zdarzało się, żeby ktoś potrzebował się odizolować i wyjść gdzieś samemu. Dodatkowo udało nam się tam wygrać, więc byliśmy szczególnie zadowoleni z tego wyjazdu. Mieliśmy świetne wsparcie od Razera, który nas sponsorował. Pamiętam, że jak tylko coś nam się zepsuło, to błyskawicznie otrzymywaliśmy potrzebny sprzęt. Oprócz tego myślę, że też organizacja turnieju była na najwyższym poziomie. 

fot. ESL

Była jednak przykra sprawa związana z tym turniejem, a mianowicie chodzi o pierwszy hotel, który załatwiła nam organizacja. Weszliśmy do środka, a w naszym pokoju, który miał wymiary może cztery na cztery metry, dosłownie były pajęczyny i nie było żadnych okien. W dodatku mieliśmy spać na łóżkach piętrowych przypominających prycze (śmiech). Na szczęście organizacja w porę zareagowała i za kilka godzin mieliśmy już o wiele lepsze warunki w innym hotelu. Nie mogliśmy tam zostać. Mimo wszystko dobrze to wspominam, bo to ciekawe przygody.

Zwykły chłopak z Lublina lata sobie po świecie po to, by grać w gry. Wówczas brzmiało to chyba dość nieprawdopodobnie. Koledzy z podwórka zazdrościli?

Na pewno byli ciekawi tego, co robię, ale nie wiem, czy zazdrościli, bo nie spędzałem dużo czasu na podwórku (śmiech). Każdy, kto się interesuje grami komputerowymi, chciałby pojeździć po świecie i rywalizować z innymi. Mało osób zauważa jednak jak wiele energii i pracy to kosztuje, bo jednak jeśli nie grało się niesamowicie dużo, to nie dało się być na tyle dobrym, aby móc konkurować z innymi ludźmi na wysokim poziomie. W tamtych czasach naprawdę niewiele drużyn otrzymywało zaproszenia na większe turnieje. Musiałeś być absolutnie w czołówce zespołów w Europie, żeby w ogóle zostać dostrzeżonym przez organizatorów turniejów i żeby móc gdziekolwiek pojechać. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, ile wyrzeczeń i poświęceń potrzeba, aby wspiąć się na najwyższy poziom w esporcie.

Wówczas profesjonaliści grali tyle godzin dziennie, że ewentualna przerwa od gry na miesiąc czy dwa pewnie mogłaby zniszczyć całą karierę, bo trudno byłoby wrócić do obiegu.

Myślę, że tak, bo jednak często wprowadzano nowe aktualizacje i w takiej sytuacji potrzeba trochę czasu, aby znów przyzwyczaić się do gry i ewentualnie zmienić swój wachlarz bohaterów. Na pewno dałoby się wrócić do dawnej formy, ale taka przerwa raczej nie pomagała i nikt się na to nie decydował.

Zaczynacie wygrywać na profesjonalne teamy, otrzymywać zaproszenia do kolejnych turniejów, ale wciąż pozostawało jedno marzenie – LCS. Za pierwszym podejściem się nie udało, choć dotarliście naprawdę daleko. Porażka z dragonborns była motywująca czy był jakiś moment krytyczny w drużynie?

Przegrana z ekipą Shushei’a była dla nas potężnym ciosem. To zdecydowanie był moment krytyczny, bo byliśmy niesamowicie pewni siebie i radziliśmy sobie nadzwyczaj dobrze na scrimach, ale nagle na kilka dni przed barażami ewidentnie spadła nam forma. Czuliśmy się faworytami, ale rzeczywistość okazała się inna. Już podczas meczu widzieliśmy, że dużo nam brakuje i po prostu doznaliśmy mocnego zderzenia z murem. Nie można być aż tak pewnym siebie, bo wtedy taka porażka boli jeszcze bardziej.

Parę miesięcy później wygrywacie z dragonborns, wracając z wyniku 0:2, dzięki czemu awansujecie do EU LCS. Radość nie do opisania, prawda?

Po tych dwóch pierwszych mapach pojawiły się jakieś problemy i potrzebna była przerwa techniczna, która trwała jakieś dwadzieścia może trzydzieści minut. Myślę, że ta przerwa była dla nas kluczowa, bo mieliśmy dodatkowy czas na to, żeby ochłonąć i się zresetować. W następnej grze daliśmy z siebie absolutnie wszystko, żeby osiągnąć to, na co pracowaliśmy przez wiele miesięcy. Naprawdę byliśmy podłamani po tych dwóch pierwszych rozgrywkach, ale ta dłuższa przerwa strasznie nam pomogła i na pewno wpłynęła na końcowy rezultat tej serii.

W tym przypadku zadziałało to na waszą korzyść. A czy były jakieś inne historie związane z problemami technicznymi?

Nie pamiętam już gdzie, ale wydaje mi się, że podczas pierwszej rundy EU LCS w Niemczech mogliśmy usłyszeć dosłownie wszystko to, co mówili komentatorzy na scenie. Dzięki temu wiedzieliśmy doskonale o tym, co robią przeciwnicy i co planują. Ja dość często wsłuchiwałem się w słowa komentatorów, bo niejednokrotnie udawało nam się dzięki temu uniknąć jakiegoś ganku, a poza tym przeciwnik też to słyszał, więc głupio byłoby tego nie wykorzystywać. Myślę, że większość drużyn wtedy korzystała z tych niedociągnięć organizatorów. Teraz coś takiego jest niedopuszczalne, ale kiedyś to była normalna rzecz. Organizatorzy EU LCS mówili nam też, że nie możemy się obracać do tyłu, bo wtedy widzielibyśmy ekran udostępniony dla publiczności i moglibyśmy zobaczyć wszystko, co dzieje się na mapie.

Był świetny start w EU LCS. Ludzie uważali cię za niesamowitego gracza znanego ze swojej Zyry, której się okropnie bali. Do tego dochodziło także reprezentowanie biało-czerwonych barw w ważnej lidze. Była presja?

Jeżeli chodzi o mnie, to często czułem się w EU LCS bardzo na luzie, zupełnie tak jakbym grał w domu. Żadnego stresu, nie czułem, że jestem w jakimś wyjątkowym miejscu, po prostu grałem z drużyną w LoL-a, co oczywiście bardzo sprzyjało dobrym rezultatom. Oczywiście zdarzały się też takie mecze, że czułem się strasznie zestresowany i nigdy nie wiedziałem co na to wpływało. Czasem, gdy trafialiśmy na mocniejszych przeciwników, którzy aktualnie byli w formie, to rzeczywiście się obawiałem i stresowałem. Nieraz trzęsły mi się ręce w jakichś ważnych spotkaniach, ale to jakiś mały procent wszystkich meczów. I nie mówię tutaj też, że grając z domu zawsze czułem się komfortowo, bo były też takie online’owe spotkania, w których też okropnie się stresowałem.

Stres odgrywa ogromną rolę w sporcie i niejednokrotnie widziałem różnicę w przypadku niektórych graczy, bo w solo queue byli wręcz niesamowici, a na scenie stresowali się i ich forma była już zdecydowanie słabsza.

EU LCS nie poszło po waszej myśli, mimo świetnego startu. Drużyny rozgryzły waszą taktykę z dwoma teleportami czy coś innego było problemem ówczesnego zespołu?

Sporym problemem naszej drużyny w tamtym czasie było to, że po paru tygodniach zaczęliśmy odstawać pod względem indywidualnych umiejętności. Trochę czuliśmy się tak, jakby nagle ktoś odebrał nam moce, szczególnie myślenia (śmiech). Zaliczyliśmy ogromny spadek formy i z meczu na mecz czuliśmy się coraz gorzej, byliśmy coraz bardziej przybici i trudno było się odbić od dna. Co prawda przed grami zawsze mówiliśmy sobie, że będzie dobrze, że wygramy, ale chyba nikt tak naprawdę już w to nie wierzył, każdy wiedział jak będzie. Trudno było podnieść się po tylu porażkach. A do tego wszystkiego dochodzi kolejny błąd, czyli cotygodniowe latanie na mecze EU LCS do Niemiec, przez które mieliśmy mniej czasu na treningi w porównaniu do innych zespołów i byliśmy zmęczeni ciągłymi podróżami.

Co działo się w waszych głowach, jak już zorientowaliście się, że trzeba będzie powalczyć w barażach o utrzymanie w lidze?

Wtedy staraliśmy się zrobić wszystko, byle tylko utrzymać się w EU LCS. O ile dobrze pamiętam, to dużo nie zabrakło. Graliśmy naprawdę dobrze, ale trafiliśmy na Copenhagen Wolves, czyli zespół YoungBucka. Startowaliśmy z najgorszego rozstawienia, więc otrzymaliśmy najsilniejszą drużynę z tych zespołów walczących o awans. To miało ogromny wpływ na nasz rezultat. Później dostaliśmy jeszcze jedną szansę, bo Lemondogs zostało zdyskwalifikowane, ale w meczu z SUPA HOT CREW nie zagraliśmy nawet trochę dobrze.

Nie udało wam się obronić miejsca. Baliście się o to, że już nigdy nie wrócicie do EU LCS?

Nie, chyba nie było takiego strachu w tamtym momencie. Nadal mieliśmy w głowach to, że jest naprawdę dużo dodatkowych turniejów poza EU LCS, a po spadku z pierwszej ligi wciąż mieliśmy miejsce w Challenger Series. I to właśnie te rzeczy nadal utrzymywały ten skład przy życiu, bo jednak były z tego jakieś pieniądze i to nam dawało motywację do kontynuowania gry. Nie przypominam sobie, żebyśmy po tym spadku jakoś dobrze grali. Średnio nam to wszystko wychodziło i w pewnym momencie stoczyliśmy się na samo dno w Challenger Series.

Zaczęły się schody, kolejni gracze kończyli karierę, ale Ty nadal chciałeś grać. Dlaczego byłeś aż tak zmotywowany, żeby wrócić do LCS-u?

Wszystko dlatego, że mimo słabej formy drużyny, ja nadal byłem wysoko w solo queue i dobrze sobie radziłem. Bardzo długo utrzymywałem Challengera na serwerze zachodnim, miałem co prawda jakieś spadki do Mastera, ale z reguły ciągle byłem w tej topce graczy w Europie. A przecież graliśmy strasznie dużo scrimów i nie miałem jakoś szczególnie dużo czasu na to, żeby grać solo queue. Challenger dawał mi motywację, czułem się pewny swoich umiejętności i wiedziałem, że stać mnie na więcej, że mogę coś jeszcze osiągnąć w tej grze. Ograniczała mnie jednak jedna cholernie ważna rzecz… angielski. Nie oszukujmy się, mój język angielski był na słabym poziomie i trudno było mi się dogadać z graczami spoza Polski. Czasem zdarzało mi się zagrać jako zmiennik w międzynarodowych zespołach, ale na dłuższą metę ta gra nie miałaby sensu.

Gdyby nie było tego problemu z językiem angielskim, to próbowałbyś swojego szczęścia w innych drużynach?

Myślę, że na pewno by tak było. Po zakończeniu naszej przygody w EU LCS otrzymałem propozycję z zagranicznej drużyny, ale jednak nie czułem się komfortowo z angielskim i dlatego ją odrzuciłem. A szkoda, bo wszystko mogłoby się wtedy zupełnie inaczej potoczyć.

To była jakaś drużyna z EU LCS?

Nie, nie, nie. To był jakiś zespół z Challenger Series, ale już nie pamiętam dokładnie jak się nazywał. Mieli dosyć mocny skład, a ich dżungler chyba nadal jest w LEC, tylko nie przypomnę sobie chyba jaki miał nick.

W takim razie zostawmy ten temat. Jak wasza sytuacja wyglądała z perspektywy finansowej po odpadnięciu z EU LCS? Nie byliście już w najważniejszej lidze, a pozostałe turnieje raczej nie miały w pulach nagród ogromnych pieniędzy.

Większość z nas wróciła do domów rodzinnych, więc koszty utrzymania się nie były wysokie. Mimo wszystko po paru tygodniach po odejściu z MeetYourMakers podpisaliśmy kontrakty z Reason Gaming, które nas wspierało i płaciło nam za różne turnieje. Pomagali nam na wielu płaszczyznach i nawet przy okazji wyjazdu na DreamHacka, na którego musieliśmy wynająć laptopy, organizacja za wszystko zapłaciła. Naprawdę Reason nam znacząco pomogło i utrzymywało nas przy graniu.

Nadal miałeś motywację do gry, ale kolejni koledzy z legendarnego MeetYourMakers kończyli karierę. W końcu klawiaturę i myszkę na kołek odwiesił także Makler. Rozstanie z wieloletnim partnerem z dolnej alejki pewnie cię zabolało?

Na początku wydawało mi się, że to nie jest prawda, ale szybko okazało się, że faktycznie zdecydował się definitywnie przestać grać. Makler powiedział nam, że kończy karierę zaraz po jednym z polskich lanów, gdzie odpadliśmy już w fazie grupowej. Było mi bardzo smutno. Marek mówił nam, że nie czuje się na siłach, chciał już po prostu zrezygnować, a my musieliśmy uszanować jego decyzję i poszukać kogoś na jego miejsce. Osobiście uważam, że bez problemu mógł jeszcze trochę pograć.

Mimo wszystko znaleźliście nowych graczy, przyszedł Xayoo, Takefun i Celaver. Pojechaliście walczyć o EU LCS i w decydującym meczu, o którym przecież mówiłeś, że nie powinno być problemu, przegraliście 1:3. Co działo się wewnątrz drużyny po turnieju barażowym?

W tamtym składzie szło nam rzeczywiście dość dobrze i czuliśmy się strasznie pewnie, bo na scrimach przed tym decydującym spotkaniem graliśmy świetnie. O ile dobrze pamiętam, to największym problemem później było to, że jeden z nas miał najzwyczajniej w świecie słabszy dzień i nie podołał zadaniu. W każdej z gier ktoś inny niedomagał. To jest sport drużynowy i jeśli jeden trybik w całej machinie nie działa tak, jak powinien, to niestety nic z tego nie będzie.

fot. ESL

Ostatecznie zaliczyliście mocny zjazd w kolejnym splicie, a później sam postanowiłeś zakończyć karierę. Co skłoniło Cię do tej decyzji?

Po jakimś czasie sporo przegrywaliśmy, to fakt. Dla mnie to wszystko stało się już mocno męczące, bo oprócz grania na głowie miałem jeszcze wszystkie rzeczy związane z organizacją i przygotowaniem się do lanów od strony logistycznej. Wtedy zrozumiałem ile dodatkowych rzeczy robił Konrad, chociaż też nie wszystko robiłem sam – staraliśmy się podzielić te ponadprogramowe obowiązki na całą drużynę w miarę możliwości. Mimo wszystko było to dla mnie psychicznie męczące, bo to jednak spora odpowiedzialność.

Generalnie straciłem motywację nawet do grania solo queue. Nie do końca sprawiało mi to już przyjemność. Przegrywaliśmy masę meczów, a poświęcałem ogrom czasu na treningi i inne rzeczy związane z drużyną. To wszystko się skumulowało i w końcu stwierdziłem, że to już nie ma sensu. Ostatnio myślałem o tym, jakby to było, gdybym znowu zaczął grać, ale trzeba strasznie dużo poświęcić, żeby być wśród najlepszych. Granie codziennie praktycznie przez cały dzień to absolutna podstawa, a ja chyba nie mógłbym sobie już na to pozwolić.

Przez wielu MYM jest uznawany za legendarną formację. Dzięki wam wielu obecnych profesjonalnych graczy jest tu, gdzie jest. Byliście nawet porównywani do złotej piątki. Czuliście, że wielu młodych gra w LoL-a, dzięki wam?

To były bardzo przyjemne momenty całej kariery. Kiedy jechaliśmy na jakiegoś większego lana, to naprawdę sporo osób chciało z nami pogadać, zrobić sobie zdjęcie czy zapytać o jakieś rady. To było bardzo miłe. W końcu ta cała praca i treningi w jakiś sposób się zwracały, bo faktycznie czułem się z tym dobrze, że mogłem kogoś zainspirować do gry. Trudno jest to opisać słowami, ale to bardzo fajne uczucie, kiedy widzisz, że to poświęcenie w jakiś sposób jest doceniane przez ludzi.

Fani byli bardzo ciekawi tego, jak trenujemy, jak się komunikujemy i co robimy. Pojawiały się nawet propozycje, żeby streamować nasze scrimy czy przygotowania do oficjalnych meczów, ale to już byłaby przesada. Sportowcy z tradycyjnych dyscyplin nie pokazują przecież w pełni jak przygotowują się do walk czy meczów, a co dopiero, gdyby mieli wszystko streamować (śmiech).

Wspominałeś wcześniej o tym, że nie mogłeś próbować sił w międzynarodowych składach, bo nie dawałeś sobie rady z angielskim. Wszyscy pamiętamy wywiad, w którym widać było, że mocno się zestresowałeś. Możesz rzucić nieco więcej światła na tę sytuację? Dlaczego zdecydowałeś się udzielać wywiadu w języku angielskim?

Ogólnie nie uczyłem się angielskiego, bo strasznie trudno było mi to przyswoić. A jeżeli chodzi o ten pamiętny wywiad, to sam się do niego zgłosiłem, chciałem spróbować jak to wyjdzie (śmiech). Wygraliśmy ważny dla nas mecz, byłem strasznie podekscytowany i nie obchodziło mnie to, co powiedzą ludzie. Chciałem spróbować i zobaczyć jak to jest.

Odwiedzałeś wiele międzynarodowych lanów. Trudno było dogadać się z innymi graczami lub fanami?

Tak, na jednym lanie byli jacyś fani, którzy do mnie zagadywali, ale nie mogli liczyć nawet na krótką konwersację, bo jednak było strasznie słabo pod tym względem. Po tym, jak odeszliśmy z MeetYourMakers, graliśmy wiele międzynarodowych turniejów i często mieliśmy okazję przyjść na imprezy, gdzie pojawiali się inni profesjonalni zawodnicy czy też osoby z branży, ale ja czułem się strasznie ograniczony z samym sobą. Myślę, że słaba znajomość angielskiego ograniczała mnie w karierze profesjonalnego gracza.

Pojawiały się potem jakieś uszczypliwości graczy lub fanów? Zwracałeś na to w ogóle uwagę?

Pojawiały się jak najbardziej. Nie wiem, czy uznałbym to za uszczypliwość, bo jednak nie było to według mnie niemiłe, a jestem dosyć spokojną osobą i nigdy nie miałem problemu o tego typu teksty. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to jest publicznie dostępny materiał i jeśli ktoś próbował się z tego nabijać, to nie uważałem tego za coś złego. Mogłem po prostu uniknąć tego wywiadu, bo przecież to ja dobrowolnie zdecydowałem, że spróbuję swoich sił. Czasami ludzie w solo queue mówili żarty na temat moich wypowiedzi po angielsku (śmiech).

Zakończyłeś karierę i przeniosłeś się do Anglii. Dlaczego wybrałeś akurat ten kierunek?

Generalnie miałem dziewczynę w Anglii i byliśmy w związku na odległość, co oczywiście nie było łatwe. Szczerze mówiąc nie poświęcałem jej jakoś dużo czasu przez internet, chociaż się starałem. Jednak ciągle brałem wyjazd do Anglii i zamieszkanie z nią od samego początku jako podstawę następnej wersji samego siebie. Pojechałem do Anglii z myślą, żeby zmienić coś w swoim życiu.

Byłeś trenerem personalnym, ale ostatecznie zmieniłeś zdanie. Możesz nam zdradzić czym się aktualnie zajmujesz?

Gdy wyjeżdżałem do Anglii, to byłem nastawiony na to, żeby pracować tam jako trener personalny, bo dużo trenowałem w Polsce nawet w trakcie kariery esportowej. Porobiłem różne kursy, bardzo dużo samemu się szkoliłem, czytałem sporo książek i oglądałem masę filmów amerykańskich trenerów na YouTube. Dzięki temu trochę się nauczyłem i pojechałem do Anglii. Na początku było mi bardzo trudno, bo wykonywałem ciężkie prace w magazynach czy Subway’u albo KFC. W ciągu dwóch lat zmieniałem pracę chyba z siedem razy, bo strasznie mi się nie podobało. W głowie miałem jednak to, że wykonuje te wszystkie prace nie po to, by zarobić pieniądze, lecz po to, by nauczyć się angielskiego i móc zacząć pracę jako trener personalny. Robiłem wszystko, żeby nauczyć się języka, a kiedy nareszcie osiągnąłem wystarczająco zadowalający mnie poziom, to rozpocząłem pracę na siłowni. Podobało mi się to, pracowałem jako trener personalny przez niecałe dwa lata i wspominam to dobrze, ale nie sprawiało mi to aż tyle przyjemności, jak mój indywidualny trening.

Wtedy postanowiłem coś zmienić. Wiedziałem, że Mokatte był związany z tematem programowania i posiadał również stronę lol.pl. Trochę mnie do tego ciągnęło i sam zacząłem trochę próbować programować. Zapytałem Mokattego, czy nie mógłby mnie trochę poduczyć i mi pomóc. Mokatte zaczął mi pomagać i gdy tylko poczułem się pewniej, to zwolniłem się z siłowni i całe dnie poświęcałem na szukanie pracy w programowaniu. A to również nie było proste, bo wykonałem chyba setki telefonów i odbyłem około dziesięciu rozmów twarzą w twarz, ale w końcu się udało i teraz pracuję w Londynie jako programista. Aktualnie robimy programy, które pozwalają na lepsze zarządzanie pracownikami i ich czasem, dla takich firm jak McDonald’s, Nandos lub Krispy Kreme, czyli głównie dla większych sieciówek. Jestem w Anglii już cztery lata i naprawdę nie mam powodów do narzekania.

Zamierzasz jeszcze wracać do Polski?

Raczej nie. Szczerze mówiąc bardzo lubię lokalnych ludzi, z którymi mam do czynienia na co dzień. Dobrze się tutaj wśród nich czuję. Na początku trudno było mi nawiązać jakąś relację, ale teraz nie mam już z tym problemów i naprawdę bardzo mi się podoba bycie tutaj pod każdym względem. Prowadzę dość spokojne życie i nie muszę poświęcać tylu godzin, żeby przeżyć (śmiech).

A czy ta przygoda w esporcie jakkolwiek pomaga ci w twojej pracy?

Chyba najbardziej pomogło mi to w lepszym rozumieniu emocji ludzi, którzy muszą pracować pod sporą presją. W mojej aktualnej pracy czasami zdarzają się projekty, które faktycznie wymagają od ludzi sporego zaangażowania i pracy pod presją czasu, a ja widzę po sobie, że radzę sobie z tym bardzo dobrze. Kiedy byłem graczem taka presja była obecna przez cały czas, bo przecież zarówno my, jak i organizacja wymagaliśmy od siebie jak najlepszych wyników.

Miałeś jeszcze ochotę wrócić do profesjonalnej gry po zakończeniu kariery?

Jasne, że miałem ochotę wrócić do gry, może nie profesjonalnej, ale chciałem sprawdzić do czego jestem zdolny po tak długiej przerwie. Nie grałem około dwa i pół roku, ale ostatnio nieco się wciągnąłem i wbiłem Diament IV. Myślę, że wbiłbym wyższą dywizję, gdybym tylko pograł więcej, ale to na pewno wymagałoby czasu.

Dużo grałeś w ostatnim czasie? LoL nadal rajcował cię jak dawniej?

Ostatnio zdarzało mi się dosyć często grać i miałem takie tygodnie, że rozgrywałem nawet po pięć meczów dziennie. Udało mi się nawet rozegrać kilka gier dla zabawy z Maklerem, ale nie wiem, czy byłbym w stanie znów grać po dziesięć godzin dziennie. Bez jakiejkolwiek rywalizacji na pewno nie, ale gdyby była jakaś możliwość konkurowania z innymi graczami, to kto wie.

fot. ESL

Był jeden epizod, kiedy zastąpiłeś Dzondzy’ego w Teamie DPD. Znów poczułeś chęć rywalizacji czy była to tylko przysługa dla kolegów?

To było długo po tym, jak zakończyłem karierę i raczej była to przysługa dla kolegów. Chciałem spróbować swoich sił i sprawdzić się w oficjalnym meczu przeciwko aktywnym zawodnikom, bo na co dzień nie mam możliwości rywalizowania z kimkolwiek. Fajnie było zagrać i chętnie bym zagrał znowu w jakimś luźniejszym turnieju, takim jak chociażby Go4LoL. Problem jednak w tym, że raczej nie do końca miałbym czas, żeby móc dostosować się do terminów, które narzuciliby mi organizatorzy.

Rywalizacja z samym sobą na siłowni to nie to samo. Mam jakiś plan, którego się trzymam i staram się osiągać kolejne cele, ale to nadal jest forma rywalizacji z samym sobą i swoimi słabościami. Mam w sobie strasznie dużo samozaparcia. Ciężko było mi się nauczyć programowania, ale założyłem sobie jakieś cele, miałem pomysł jak do tego dotrzeć i wiedziałem, jaki będzie tego rezultat, jeśli mi się uda.

Tutaj też chyba mamy taką lekcję dla młodych esportowców, którzy zdecydowali się porzucić szkołę na rzecz grania. Czasem kariera może skończyć się już po roku bycia na szczycie, a wtedy taki zawodnik budzi się z ręką w nocniku, bo nie ma żadnych umiejętności poza byciem dobrym w League of Legends.

Tak, z tym naprawdę trzeba uważać. Ja w momencie, gdy skończyłem grać, to miałem już zrobione wszystkie kursy pozwalające na pracę jako trener personalny. Od razu wiedziałem też, że chcę wyjechać do Anglii, żeby móc wykonywać ten zawód właśnie tam, ale okazało się, że mój angielski nie był taki dobry, więc musiałem zrobić krok do tyłu i przez jakiś czas porobić inne rzeczy.

Gracze nie zdają sobie sprawy jak wielką mogą wyrządzić sobie krzywdę, porzucając szkołę i wszystko inne na rzecz kariery esportowej. Ja po zakończeniu pracy jako trener personalny zacząłem szkolić się w programowaniu, a nie jest to najprostsza rzecz, więc musiałem całkowicie rzucić pracę i skupić się wyłącznie na nauce przez ponad sześć miesięcy. Co prawda uczyłem się też wcześniej, ale pracując równocześnie nie byłem w stanie nauczyć się tego wystarczająco szybko. Przez kilka miesięcy szukałem pracy jako programista, ale nie potrafiłem nic znaleźć. Przynajmniej miałem okazję nauczyć się specjalistycznego języka używanego w rozmowach kwalifikacyjnych (śmiech).

Zawsze byłeś prowadzącym grę. Oczywiście rola lidera w zespole należała do Mokatte, ale głównie to ty analizowałeś przeciwników i przyglądałeś się nowym trendom. Zazwyczaj takie osoby próbują pozostać w esporcie jako trenerzy. Widziałeś się w takiej roli?

Jeśli mam być szczery, to pod koniec kariery przeszło mi to przez myśl, gdy zastanawiałem się co będę robić w przyszłości. Stwierdziłem jednak, że ogranicza mnie angielski, a wówczas polska scena nie korzystała z usług trenerów, więc to nie miałoby sensu. Tak czy inaczej, nie do końca chciałbym być trenerem w League of Legends. Co prawda czułem, że wprowadzałem dobre pomysły do naszej gry z chłopakami, ale to też nie było takie liderowanie jak u Mokatte, tylko właśnie dodawanie jakichś mniej lub bardziej ważnych zagrywek.

Aktualnie esport rozkwita, zarobki profesjonalistów z doświadczeniem raczej nie są małe. Nie żałujesz trochę, że jednak porzuciłeś ten świat?

Tak i nie. Jeżeli chodzi o kwestie finansowe, to oczywiście trochę żałuję, ale z drugiej strony cieszę się, że grałem profesjonalnie akurat w tamtych czasach, bo miałem okazję pojeździć i spędzić czas z drużyną. Kiedyś to wszystko było o wiele bardziej dynamiczne. Lataliśmy w wiele miejsc i graliśmy w przeróżnych stronach świata, a teraz to wszystko jest ograniczone do jednego miasta w Europie i tyle. Szczerze mówiąc nie podobałoby mi się teraz profesjonalne granie w LEC, bo to jednak strasznie ogranicza. Pewnie pod względem pieniężnym jest ogromna przepaść i z tym nie ma co dyskutować.

Teoretycznie trochę żałuję, że wyszło to tak, że wychodziło nam dobrze w początkowej fazie rozwoju esportu w LoL-u, a nie teraz. Aktualnie widzę, że mamy taki wyścig szczurów i nie ma zbyt wielu drużyn, które rzeczywiście się przyjaźnią. Podsumowując, nie żałuję żadnej decyzji w swoim życiu, ani karierze esportowej. Jestem zadowolony z tego, jak jest teraz i jak przebiegała moja przygoda z profesjonalnym graniem.

W takim razie zakończmy tym pozytywnym akcentem. Życzę powodzenia w dalszej karierze programisty i dziękuje ci bardzo za rozmowę!

Dziękuję również! Chciałbym w tym miejscu podziękować także Kubonowi, Mokatte, Czarowi i Maklerowi za to, że graliśmy razem przez tak długi czas. Chcę podziękować również wszystkim, z którymi miałem okazję grać w jednej drużynie w mojej karierze. To zdecydowanie były dobre czasy i mam nadzieję, że wszyscy robią teraz to, co lubią.


 Śledź autora na Twitterze – Daniel Kasprzycki