Teamfight Tactics od Riot Games wskoczyło na absolutne wyżyny popularności w ciągu ostatnich kilku tygodni. W momencie pisania tego tekstu na Twitch.tv tę grę ogląda aż 280 tysięcy osób przy marnych 70 tysiącach skupionych na Lidze Legend. Najpopularniejsi polscy streamerzy LoL-a, tacy jak Xayoo, Nervarien czy Kubon na swoich transmisjach wolą włączyć TFT zamiast Solo Queue, a w samej grze po raz pierwszy od dłuższego czasu pojawiły się kolejki do wejścia na serwer. Krótko mówiąc – zainteresowanie jest ogromne. Czy jednak autobattler od Riotu będzie kolejnym tytułem, który zaistnieje na arenie esportowej?
Hype na autobattlery przypomina mi nieco sytuację sprzed kilku miesięcy, kiedy na rynek wchodziła nowa gra mająca podbić rynek esportowy – Apex Legends. Kilkanaście dni po wyjściu produkcja ta osiągała niesamowite wyniki – 670 tysięcy widzów w jednym momencie zdecydowanie może imponować. Przez następne kilka miesięcy jednak Apeksa rzadko kiedy oglądało więcej niż 50 tysięcy ludzi, co tylko pokazuje, jak szybko społeczność przestała się nią interesować. W historii gamingu takich tytułów było więcej, a sukces odniosły tylko nieliczne. Co więc przemawia za tym, że Teamfight Tactics może zaistnieć na esportowej scenie?
Przede wszystkim bardzo dobra "matka". League of Legends jest jedną z czterech największych produkcji esportowych na świecie, która gromadzi rzesze graczy z całego świata. Jeżeli więc w jej kliencie pojawia się nowy tryb, to każdy chce go wypróbować, a jeśli dodatkowo jest on wciągający, to ludzie po prostu przy nim pozostają. Ile razy w internecie czytaliśmy komentarze "bring back URF", a kiedy tryb ten się już pojawia, to w kolejce na mecz czekamy zaledwie dwie lub trzy sekundy. Wydaje się jednak, iż Teamfight Tactics przerosło nie tylko oczekiwania deweloperów, ale także możliwości serwerów.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu, aby zalogować się do klienta w Europie, musieliśmy czekać w krótkiej kolejce. Wcześniej jednak to, co działo się na serwerze testowym PBE, przechodziło ludzkie pojęcie. Ludzie logowali się wieczorem, aby rano móc w końcu spróbować sił w popularnym trybie. Nawet sam Jakub "Lothar" Szygulski, który znany jest raczej z Hearthstone'a, a nie Ligi Legend, ostatnimi czasy transmituje na swoim kanale wyłącznie produkcję od Riot Games.
Warto wspomnieć także, że pojawili się już pierwsi esportowcy zakontraktowani przez organizacje jako gracze autobattlerów. Jednym z przykładów może być Team Liquid, który już zadbał o swoją dywizję na płaszczyźnie Dota Auto Chess oraz Teamfight Tactics. W drużynie tej znajduje się już trzech zawodników, czyli Brandon „Saintvicious” DiMarco, George „Hyped” Maganzini i Erik „Tabzz” van Helver. To tylko dowód na to, iż nawet tak ogromne firmy chcą odpowiednio wcześnie stworzyć swoją esportową ekipę, mimo że profesjonalna scena w zasadzie jeszcze nie powstała. Liquid najwidoczniej wierzy, że autobattlery są przyszłością elektronicznej rywalizacji.
Głównym problemem esportu w Teamfight Tactics, jest jednak czynnik losowości. Oczywiste jest, że zawodnik ma ogromny wpływ na przebieg rozgrywki, bo to on musi znać siłę poszczególnych kompozycji, umieć odpowiednio wykorzystać synergię między danymi postaciami czy przedmiotami i to on ostatecznie decyduje o tym, jak będzie wyglądała jego gra. Mimo wszystko wykorzysta on to, co przydzieli mu gra, a to nie zawsze musi dać mu możliwość wygranej. Element losowości nie jest jednak czynnikiem, który miałby od razu wykluczyć grę ze sceny esportowej. Pamiętajmy o tym, że w Hearthstone też musimy liczyć na to, że karta, którą akurat wyciągniemy, będzie nas zadowalała. W grach typu Battle Royale również bardzo dużo zależy od lootu, który jest generowany na mapie losowo. Nawet w Lidze Legend mamy do czynienia z RNG w przypadku szansy na trafienie krytyczne czy przedmiotów, które otrzymamy z Kleptomancji.
Bez wątpienia możemy stwierdzić, że potencjał na grę esportową istnieje, a i otoczka wokół nowej produkcji sprzyja pójściu w tę właśnie stronę. Pytanie jednak brzmi "co dalej?", bo oprócz wprowadzenia trybu rankingowego Riot nie zrobił na razie żadnego większego kroku w kierunku wprowadzenia Teamfight Tactics na arenę esportową. Niedawno mogliśmy być świadkami pierwszego większego turnieju, jakim było Twitch Rivals. Pula nagród tych zawodów była dosyć spora, bo przecież 125 tysięcy dolarów piechotą nie chodzi. Warto jednak wspomnieć, że w tym przypadku uczestnikami byli wyłącznie influencerzy.
Na takiej samej zasadzie jak ostatnie Twitch Rivals działa spora część sceny Fortnite'a. W każdych zawodach biorą udział najpopularniejsi streamerzy, którzy dodatkowo w tę produkcję grają po prostu dobrze. Oni transmitują rywalizację ze swojej perspektywy i w zasadzie nie znajdziemy kanałów, na których byłyby przedstawione całe rozgrywki komentowane przez kogoś spoza ekipy biorącej udział w turnieju. Być może tą drogą podąży Riot? Wydaje się, że oglądanie POV-a danego zawodnika jest to po prostu ciekawsze niż oglądanie kilku różnych plansz na jednej transmisji. Na razie jednak nie znamy żadnych planów deweloperów w kwestii Teamfight Tactics, dlatego można się tylko zastanawiać, co postanowi amerykański producent.
Był to kolejny tekst z cyklu Pątko w piątki. Artykuły pojawiają się co tydzień w godzinach wieczornych, a autora możecie śledzić na Twitterze lub Facebooku.