Można ze sporą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że każdy z nas ma swoją "ciemną" stronę. Taką, o której nie chce mówić i której nie chce pokazywać. Niezależnie od tego, jak bardzo idealni byśmy nie byli, każdy z nas coś kiedyś przeskrobał – pytanie tylko co. Ostatnie dni dobitnie udowadniają nam, że w powyższy sposób opisać można także organizacje esportowe. Niezależnie od tego, jak bardzo dana formacja byłaby popularna i jak dobrą opinią by się nie cieszyła, to na pewno ma w swojej szafie jakiegoś trupa. Albo np. cały stos trupów, które tylko czekają, by z owej szafy wypaść. Wystarczy, że wypadnie tylko jeden, a potem reszta idzie za nim w myśl efektu domina.

Przekonało się o tym ostatnio Ninjas in Pyjamas, które szczególnie w naszym kraju było jedną z bardziej lubianych ekip. NiP się lubiło m.in. z uwagi na dobrze kojarzących nam się graczy ze Szwecji. Ostatnio jednak okazało się, że organizacja to nie tylko piątka miłych Szwedów, ale także stojący za nimi włodarze, którzy niekoniecznie zawsze byli tacy mili i tacy uczciwi. I chociaż na ten temat plotkowano już wcześniej, to dopiero niedawny wywiad, jakiego Richardowi Lewisowi udzielił Robin "Fifflaren" Johansson, sprawił, że szafa się otworzyła. Okazało się, że NiP nie wypłacał graczom wszystkich pieniędzy, że umieszczał w kontraktach zapisy, które uznalibyśmy co najmniej za dziwne, a nawet za nieuczciwe. Ba, zawodnicy mieli nawet prosić działaczy o zgodę na posiadanie dziewczyny, by ta przypadkiem nie rozproszyła ich zbytnio. Jednym słowem – wielki pierdolnik i szambo, które wybiło. Bo wybiło, a jakże.

Po wyznaniu Fifflarena z ukrycia wyszły inne osoby w mniej lub bardziej odległej przeszłości związane z NiP-em i zaczęły mówić. Byli gracze, graficy i inni pracownicy – rodzaj pełnionej funkcji nie miał znaczenia. Osoby te zaczęły potwierdzać słowa Szweda i podawać inne szczegóły, których Ninjas in Pyjamas zapewne wolałoby nie ujawniać. Zresztą, nie tyczy się to tylko skandynawskiej formacji, bo natchniony odwagą Johanssona głos zabrał też Kirill "Boombl4" Mikhailov, który z okresu spędzonego w Quantum Bellator Fire raczej niezbyt miło wspomina sytuację, w której ktoś pozbawił go 95 tysięcy dolarów. Co więcej, owa osoba ma nadal pozostawać aktywna w esporcie i brać nawet udział w dopiero co zakończonym Minorze CIS. Szambo więc wybiło i niewykluczone, że na tym się nie skończy.

Ktoś zapyta "dlaczego wszyscy mówią o tym dopiero teraz?". Pytanie oczywiście uzasadnione, ale też bardzo łatwo na nie odpowiedzieć. W tym wypadku zadziałał bowiem podobny mechanizm, jak u ofiar gwałtów, które także są w stanie mówić o swoich oprawcach dopiero po wielu latach. Oczywiście nie twierdzę, że gwałt i kradzież to dokładnie takie same przestępstwa – musiałbym się wykazać głupotą osoby, która z ciekawości wsadza w gniazdko elektryczne widelec, zastanawiając się, co się stanie. Prawda jest jednak taka, że na ludzi, którzy tak długo milczeli o problemach, jakie mieli/mają ze swoimi pracodawcami, także działał strach oraz wstyd. Strach przed szkalowaniem i przed tym, że nikt nie poprze ich słów. Strach przed zaszufladkowaniem w roli frustrata, który mści się na byłej organizacji, bo ta w pewnym momencie zrezygnowała z jego usług. Wstyd przed wyśmianiem z uwagi na łatwowierność i brak uwagi. Nie lubimy przecież przyznawać się do tego, że zachowaliśmy się nieostrożnie i pozwoliliśmy komuś nas okraść.

Niemniej Fifflaren za pomocą wszystkich wypowiedzianych przez siebie słów rozwiązał ludziom języki i sprawił, że to, co dotychczas było tajemnicą poliszynela, stało się ogólnodostępną informacją. Szkoda jednak, że trzeba było czekać tyle czasu, a osoby odpowiedzialne za poszczególne nieuczciwe sytuacje mogły w tym okresie bezproblemowo nadal pracować w branży, być może nawet na wysokich stanowiskach. Nie ma jednak co do tego wracać i teraz wypada skupić się na tym, że całe zamieszanie jest idealną okazją do tego, by środowisko wreszcie się oczyściło. By wszyscy, którzy zostali oszukani, znaleźli wreszcie sprawiedliwość. Bez strachu, że zostaną pominięci albo zlekceważeni. Temat jest przecież obecnie na fali i każda kolejna opowieść o tym, że ktoś został okradziony, trafi na o wiele podatniejszy grunt, niż mogłoby to mieć miejsce jakiś czas temu.

Szkoda tylko, że do tego, co działo się dotychczas i co dzieje się nadal, po trochu wszyscy przykładamy ręce. Bo przecież problem nie dotyczy tylko Szwecji czy też Rosji – w Polsce też jest on obecny. Brak wypłat za wykonaną pracę czy też wielomiesięczne oczekiwania na należne pieniądze. To wszystko się dzieje, o tym się wie i o tym się mówi. Ale nie publicznie, bo nikt nie ma odwagi, by zabrać głos. Dzięki temu w szafach przybywa kolejnych trupów. Szafa pęcznieje. Aż w końcu pęknie, a kolejne trupy wysypią się na ulicę.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn