Hello from Gdynia – tymi niezbyt fortunnymi słowami rozpocząłem w czwartek rozmowę z Owenem "smooyą" Butterfieldem, która na pewno nie była jedną z moich najbardziej udanych. Każdy jednak się myli i każdemu coś w życiu może nie wyjść. A że dystansu do siebie nigdy mi nie brakowało, nieopublikowanymi ujęciami z tegoż wywiadu podzieliłem się z chłopakami z konkurencyjnych redakcji przebywającymi wówczas w press roomie. Nie spodziewałem się jednak, że to jedno zdanie wywoła taką lawinę śmiechu i stanie się swoistym "klasykiem" tego wyjazdu wałkowanym co najmniej kilkanaście razy każdego dnia.

Nim jednak z moich ust padły te jakże pamiętne słowa, delegacja Cybersportu musiała w ogóle jakoś się w tej Gdyni znaleźć. I tak w czwartkowy poranek lub, jak ktoś woli, środek nocy trzyosobowa reprezentacja wyruszyła w eskapadę z południa na północ kraju. Droga nie była szczególnie interesująca – pewnie gdyby nie fakt, że musieliśmy najpierw nieco zboczyć z kursu, to czekałoby nas kilkaset kilometrów spędzonych na autostradzie. Finalnie, kiedy wydostaliśmy się już z drogi krajowej, nasz GPS nakazał nam pozostać na A1 przez kolejne 350 km, co zgodnie skwitowaliśmy żartobliwie rzuconym komentarzem "no to została ostatnia prosta".

Koniec końców w Gdyni pojawiliśmy się nieco po 12, niemal od razu zabierając się do pracy – przygotowując pytania do wywiadów i nagrywając pierwsze materiały z Games Clash Masters 2019. Sama impreza była jedną z tych, na które czekałem od dłuższego czasu. Jeszcze w maju tego roku miałem okazję odwiedzić warszawski Meet Point będący polskimi kwalifikacjami do turnieju. Tam zresztą poznałem organizatora całego tego przedsięwzięcia, Jakuba Janaszka, który swoją otwartością i sympatycznym charakterem sprawił, że szybko połączyła nas relacja niekoniecznie stricte związana z wykonywaną przez nas obu pracą.

Sam zresztą przez ostatnie miesiące podsuwałem Kubie swoje pomysły dotyczące GCM, poparte tym, co widziałem w swoim życiu na wielu lanach. Nie ukrywam także, że od dawna darzę sporą sympatią BIG, więc nie omieszkałem zasugerować szefowi wszystkich szefów Games Clasha zaproszenia tejże drużyny na turniej. Było to zresztą dobre rozwiązanie nie tylko z uwagi na moje osobiste przekonania, bo niemiecka organizacja ciągle jest przecież ogromną marką, a do tego z Berlina do Gdyni jest całkiem niedaleko. No i nie zgadniecie, do kogo trafiło pierwsze zaproszenie...

fot. Games Clash Masters/Maciej Kołek

Występ BIG na Pomorzu był jednak daleki od tego, czego jako sympatyk tego zespołu oczekiwałem. Dobra dyspozycja w internecie zdawała się napawać optymizmem na zawody w Gdyni, jednak rzeczywistość okazała się wyjątkowo brutalna. Przygoda smooyi i kompanów zakończyła się już na fazie grupowej, mimo że Brytyjczyk sam wspominał mi, że celem minimum jest tutaj finał. Skoro już o zawodach mowa, to bez wątpienia takowe swoim kibicom zapewniły także formacje ze wschodu, Syman Gaming oraz DreamEaters. Dwaj uczestnicy Majora, na którym byli w stanie postawić się czołówce świata, w Polsce byli w zasadzie bezradni. I choć nie chcę wyciągać daleko idących wniosków, to odnoszę wrażenie, że znów powtarza się scenariusz typowy dla ekip z regionu CIS – na Majorze w gazie, a po kilku tygodniach słuch po nich ginie.

Jest też druga strona medalu, a więc pozytywy turnieju. Tu nie będę zbyt odkrywczy, gdy powiem, że jestem niezwykle uradowany postawą polskich piątek. Na oddzielny akapit zasługuje postawa Illuminar Gaming, ale nie chcę Was zanudzić opisywaniem wszystkiego tego, co w tej ekipie mi się podobało. Przede wszystkim cieszy mnie przełamanie iHG po niezbyt fortunnych występach w internecie, a do tego na długo w pamięci pozostaną emocje, z jakimi do każdej kolejnej gry podchodzi zawodnicy tej formacji. Do tego ci w Gdyni mogli liczyć na wspaniale wsparcie fanów, jak i członków organizacji, którzy na północy Polski zjawili się niemal w komplecie, tworząc tym samym iście rodzinną atmosferę.

Na pochwały, przynajmniej moim zdaniem, zasługuje Aristocracy. Wiktor "TaZ" Wojtas i partnerzy w ostatnim czasie skąpili w dobre rezultaty. Ciężką pracę wykonywaną przez zespół przyćmiły fatalne występy w różnych kwalifikacjach oraz turniejach online. Tymczasem w Gdyni, mimo kiepskiego startu, Arcy zdołało podnieść się i wywalczyć przepustkę do fazy pucharowej. Do tego swoiste odrodzenie przeżył Jacek "MINISE" Jeziak, który z pewnością po fali krytyki, jaka na niego spadła, potrzebował w końcu jakiegoś dobrego występu. A porażka z iHG? No cóż, samo spotkanie było niezwykle zacięte, a o ostatecznym rezultacie zadecydowały detale. Tu więc rola Mariusza "Loorda" Cybulskiego, by wyciągnąć wnioski i dokonać rewanżu chociażby w ESL Mistrzostwach Polski.

Ciężko było wymagać dużo od x-kom AGO, które czasu na treningi nie miało zbyt wiele. Choć argument o braku wystarczającej liczby treningów można szybko skontrować, podając przykład Sprout, które, jak wyznał mi zresztą Denis "denis" Howell, ćwiczyło z nim w składzie ledwie kilka dni, a mimo tego dotarło przecież aż do samego finału imprezy. Tak czy siak bilans występów naszych rodzimych piątek jest pozytywny. Osobiście uważałem, że GCM jest turniejem ostatniej szansy dla naszej sceny – jeśli w Gdyni żaden z polskich składów nie wszedłby do play-offów, to w rodzimego Counter-Strike'a można byłoby spokojnie, mówiąc kolokwialnie, zaorać. Na szczęście nie musimy tego robić, ba, mamy za sobą jeden z najlepszych weekendów od dobrych kilkunastu miesięcy.

fot. Games Clash Masters/Michał Konkol

Kilka słów należy się samym organizatorom. Wprawdzie nie byłem w Gdyni przed rokiem, ale śledząc turniej w internecie, nie odczuwałem za bardzo emocji. Tym razem, jak zresztą przyznał sam Jakub Janaszek, czuć było atmosferę esportowego święta – i to niekoniecznie z uwagi na samą frekwencję, bo ta nie była przesadnie lepsza niż w 2018 roku – ale dlatego, że Kuba i jego zespół wyciągnęli słuszne wnioski. Przede wszystkim zrezygnowano ze sceny w centrum hali, która sprawdza się właściwie tylko w przypadku naprawdę ogromnych imprez. Zamiast tego postawiono krzesełka na płycie areny, których, jak doliczył się Łukasz Twardowski z Weszło Esport, było około 650. Nie jest to z pewnością wynik robiący niesamowite wrażenie, ale przynajmniej ludzie byli skumulowani, co bez wątpienia spotkało się ze znacznie pozytywniejszym odbiorem na transmisji.

Kolejną mocno dającą się we znaki zmianą jest ta dotycząca formatu zawodów – cała faza grupowa rozegrana została w jeden dzień i bez udziału publiczności. Z pewnością dla części drużyn oznaczało to prawdziwy maraton spotkań, ale nic przecież nie stało na przeszkodzie, by zapewnić sobie awans już po dwóch meczach BO1. Do tego od razu widać było, ile, szczególnie dla Polaków, oznaczała przepustka do półfinału. Wszyscy rodzimi zawodnicy powtarzali zgodnie, że występ przed swoją publiką jest dla nich niezwykle ważny, stąd też tak ogromną radością wybuchali gracze iHG i Arcy, gdy przypieczętowali decydujące wygrane.

Nie zawiedli także sami fani, którzy w sobotę podzielili się na dwa obozy i na dwie strony dopingowali swoich ulubieńców. W finale wszyscy, jak to w esporcie bywa, byliśmy już jednością – doping dla polskiej formacji nie odbiegał za wiele od tego, z czym spotykamy się na arenach sportowych w naszym kraju. Wsparcie fanów było dla graczy Illuminar na tyle istotne, że po zakończonym finale mikrofon od Filipa "Testreego" Mątowskiego zabrał z własnej, nieprzymuszonej woli Daniel "STOMP" Płomiński, przekazując słowa ogromnej wdzięczności wszystkim osobom zgromadzonym w Gdynia Arenie.

fot. Games Clash Masters/Michał Konkol

Pora jednak pakować walizki i udać się w drogę powrotną. Kolejne siedem godzin w samochodzie spędzimy w towarzystwie przebojów Maryli Rodowicz, Sylwii Grzeszczak czy Gosi Andrzejewicz. Tak, jesteśmy fanatykami polskiej muzyki. No i za chwilę powrót do szarej rzeczywistości. Ale czy faktycznie takiej szarej? Esport zdaje się mówić "nie" szarości, wprowadzając do naszych żyć wiele koloru. I za to kocham, to co robię. Do następnego.

Goodbye from Gdynia.