W ubiegły wtorek powoli szykowałem się na naprawdę spokojny weekend, ale życie miało inne plany. Problemy wizowe zdrowotne w ostatniej chwili uniemożliwiły jednemu z redaktorów Cybersportu wyjazd na Mistrzostwa Świata w League of Legends i naczelny nie miał wyjścia – trzeba było błyskawicznie znaleźć stand-ina! Ze względów logistycznych padło na moją skromną osobę, której dotychczasowa styczność z produkcją Riot Games ograniczała się właściwie do... nieudanej próby wyjścia z brązu kilka sezonów temu.

Dobra, żartowałem. Znaczy, najniższej dywizji rankingowej nigdy nie opuściłem, ale za to od pewnego czasu w miarę na bieżąco śledziłem profesjonalne rozgrywki w LoL-a, zarówno te lokalne, jak i te międzynarodowe. Moje serce należy jednak do Counter-Strike'a i kropka.

W każdym razie już w czwartkowy poranek wsiadałem do autobusu, by udać się na swój pierwszy zagraniczny event i przy okazji sprawdzić, jak to wszystko w tej Lidze Legend wygląda. Do samej podróży nie sposób się przyczepić – do Berlina miałem w końcu bliżej niż choćby do Gdyni! Po dotarciu na miejsce wydarzenia nie było już jednak tak kolorowo.

fot. Riot Games/Michał Konkol

Zacznijmy może od zewnętrznej oprawy wizualnej towarzyszącej imprezie, a właściwie od jej braku. W okolicach Verti Music Hall nie dostrzegliśmy nic wskazującego na to, iż tuż obok trwa walka o awans do play-offów jednego z najbardziej prestiżowych turniejów na świecie. Oczywiście wpływu na frekwencję na trybunach nie miało to żadnego, bo wstęp był biletowany, ale – c'mon – promujmy ten esport wszędzie, gdzie się da. A skoro wywołałem już do tablicy kibiców, to akurat im bez wątpienia należą się słowa pochwały – widzowie codziennie do ostatniego siedzenia wypełniali dwupoziomowe audytorium, wiernie wspierając swoich ulubieńców.

Fani nie zawiedli, to już ustaliliśmy, ale jestem naprawdę ciekaw ich wrażeń z wizyty na fazie grupowej Worlds 2019. Zakupiona wejściówka uprawniała tylko do jednorazowego wstępu na obiekt, co nigdy nie jest sytuacją komfortową. W tym konkretnym przypadku każdy dzień meczowy trwał przecież co najmniej sześć długich godzin, a trzeba też wspomnieć, iż wewnątrz areny na nadmiar dodatkowych atrakcji nie można było narzekać. Oczywiście nie twierdzę, że organizatorzy trzymali kibiców w klaustrofobicznym zamknięciu – jedyną szansą na zdobycie świeżego powietrza było jednak wyjście na taras.

fot. Riot Games/Michał Konkol

Ten problem nie dotyczył na szczęście nas, dziennikarzy. My z kolei aż nadto mogliśmy korzystać z uroków zewnętrznego świata – wszystko za sprawą press roomu, który został umieszczony na parterze hotelu oddalonego o trzy czy cztery minuty spaceru od Verti Music Hall. Ową trasę pokonywaliśmy więc kilka, a może i kilkanaście razy dziennie, a, co ciekawe, wędrówka zawsze przebiegała nieco inaczej. To zasługa ekipy ochroniarskiej, której przedstawicieli po prostu nie możemy pochwalić za konsekwencję w swoich działaniach.

Jeśli zaś chodzi o sam press room, to... Cóż, w obecnych czasach każdy żurnalista jak tlenu potrzebuje dobrego internetu, a tym razem jego jakość niestety nie zachwycała. Wydajność naszej pracy spadła więc już na starcie, niemniej jednak poza tym aspektem Riot Games robiło wszystko, byśmy mogli poczuć się naprawdę komfortowo. Organizatorzy byli przygotowani na "nalot" ogromnej grupy dziennikarzy z całego globu, którym codziennie zapewniano miejsca siedzące, ciepły posiłek i napoje oraz przekąski. W razie jakichkolwiek niejasności reprezentanci amerykańskiej firmy chętnie służyli wszystkim pomocą, a kontakt z nimi nie sprawiał absolutnie żadnych problemów – czy to online czy to twarzą w twarz.

Jest jednak i druga strona medalu. W przeciwieństwie do realiów chociażby sceny CS-a Riot do minimum ogranicza kontakt dziennikarzy z głównymi bohaterami zmagań i tak oto każdego poranka proszeni byliśmy o wskazanie osób, którym wieczorem po zakończeniu wszystkich spotkań chcielibyśmy zadać kilka pytań. Organizatorzy zbierali requesty od wszystkich zainteresowanych redakcji, a następnie przekazywali je menedżerom drużyn, którzy w porozumieniu z zawodnikami – lub też i nie – decydowali, kto komu udzieli wywiadu. System ten bez wątpienia zapewnia komfort i bezpieczeństwo wszystkim graczom, ale z naszego punktu widzenia ma jedną bardzo istotną wadę.

Jankos, G2, Worlds 2019
fot. Riot Games/Michał Konkol

Nie ma co tego ukrywać – do Berlina jechaliśmy, celując głównie w wywiad z Marcinem "Jankosem" Jankowskim, jedynym reprezentantem naszego kraju na tegorocznym czempionacie. Dzień przed ostatnimi pojedynkami grupowymi G2 Esports skontaktowaliśmy się więc bezpośrednio z MVP letniego splitu LEC, sondując nasze możliwości. Odpowiedź 24-latka odczytać można było w tylko jeden sposób – nasz rodak nie miał wówczas nic przeciwko rozmowie z naszym serwisem. Nazajutrz na wszelki wypadek w standardowej wiadomości do Riotu wyraźnie zaznaczyliśmy jednak, iż jesteśmy jedynymi przedstawicielami polskiej prasy w stolicy Niemiec i bardzo zależy nam na wywiadzie z nadwiślańskim dżunglerem. Domyślacie się więc zapewne, jak wielkie było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że Jankosa nie zobaczymy nawet na oczy...

Oczywiście nie wspominałbym o tej sytuacji, gdyby Marcin po prostu uznał, że po nieudanej końcówce dnia nie ma ochoty na kontakt z żadnymi mediami. Tak jednak nie było – najzwyczajniej w świecie ktoś, zapewne menedżer G2, wyżej cenił naszych kolegów z Niemiec oraz odległej Azji

Sprawa Jankosa była wyjątkowa, ale pewnie zastanawiacie się, jak działał mechanizm w neutralnych dla nas przypadkach. Cóż, zdradzę tylko, że szybko wybiliśmy sobie z głowy plany pogadanki z Rekklesem czy Fakerem – o graczy tej klasy "bili się" przecież wszyscy możni LoL-owego dziennikarstwa, a wcześniejsze niepowodzenie, w wydawałoby się sprzyjających okolicznościach, bez dwóch zdań osłabiło cybersportowe morale. Mogę jednak szczerze zapewnić, że zrobiliśmy wszystko, co było możliwe.

fot. Riot Games/Michał Konkol

Mimo tych wszystkich powyższych narzekań Niemcy opuszczałem z uśmiechem na ustach (nie tylko dlatego, że udało mi się zdążyć na wcześniejszy autobus). Zetknięcie się ze specyfiką esportowej sceny tytułu innego niż CS:GO na pewno było cennym doświadczeniem, które w przyszłości może tylko zaprocentować. Kto wie – może w trakcie kolejnych Worldsów nie będę już myślał o sobie jako o tytułowym amatorze? A na koniec powiem już tylko tyle – nie mogę doczekać się niedzielnego popołudnia, gdy w ćwierćfinale MŚ G2 stanie w szranki z DAMWON Gaming.

Do boju Jankos! Cała Polska trzyma kciuki!