Nie znam żadnego profesjonalnego lub nawet półprofesjonalnego zawodnika League of Legends, który nie marzyłby o tym, żeby dostać się na Mistrzostwa Świata. Pomyślicie – to przecież oczywiste, że każdy chciałby zagrać na tak prestiżowym turnieju – tylko należy zadać sobie jedno bardzo ważne pytanie, co tak naprawdę kieruje graczami oddającymi się codziennie produkcji Riot Games? Na pewno nie pieniądze.
Prawda jest taka, że Riot Games praktycznie nigdy nie wspomina o tym, ile pieniędzy znajduje się w pulach nagród najważniejszych zawodów na świecie. Czy ktoś z Was wie, ile G2 Esports zainkasowało za wygranie tegorocznego Mid-Season Invitational? Jaka była pula nagród ubiegłorocznych Mistrzostw Świata? O jakiej kwocie mówimy w przypadku wynagrodzenia za wygranie play-offów League of Legends European Championship? Śmiem twierdzić, że zaledwie garstka osób, której sporą część zapewne stanowią księgowi drużyn i organizatora turnieju, zna te wszystkie kwoty.
Osobiście nigdy nie przejmowałem się tym, ile pieniędzy znalazło się w puli nagród poszczególnych turniejów LoL-a, bo i dlaczego miałbym zajmować sobie myśli czymś, o czym prawie wcale się nie rozmawia. Podczas transmisji z LEC, MSI czy Worlds ani razu nie usłyszałem o tym, że zawodnicy walczą o takie a takie kwoty. Powiedzmy sobie szczerze, czy ktoś naprawdę mówił głośno o tym, że Marcin "Jankos" Jankowski i jego G2 Esports zgarnęli niezbyt imponujące w dzisiejszych esportowych realiach 80 000 euro za wygranie splitu w LEC? Czy hucznie świętowaliśmy fakt, że na konto graczy G2 trafiło 400 000 dolarów za triumf w tegorocznej odsłonie MSI? Czy ktoś wszem wobec ogłaszał, że Invictus Gaming otrzymało zastrzyk gotówki rzędu niemalże 2,5 miliona dolarów za zwycięstwo podczas Worlds 2018? Prawdę mówiąc, wszystkie te informacje poznałem dopiero w momencie pisania tego artykułu z czystego dziennikarskiego obowiązku. I teraz pozostaje zastanowić się nad tym, dlaczego fani LoL-a nie zwracają uwagi na takie rzeczy, podczas gdy w takim CS:GO non stop trąbi się o tym, że w puli nagród znalazło się *tutaj wstaw losową okrągłą sumę* dolarów.
Mam wrażenie, że Riot doskonale wie, jak powinien działać cały ekosystem turniejowy, wie jak budować hype przed kolejnymi turniejami i przede wszystkim wie, jak stworzyć właściwą narrację, którą będą żyli nie tylko sami fani zmagań, ale także uczestniczący w nich zawodnicy i organizacje. Od stycznia do kwietnia żyjemy regionalnymi rozgrywkami (w których pula nagród nie gra praktycznie żadnej roli) i niesamowicie podniecamy się tym, co przygotowały drużyny na nowy sezon oraz tym, jak dopasują się do realiów zmian, które wprowadzono do gry. Później przez niemalże miesiąc każdy fan śledzi rozgrywki podczas MSI, czekając na pojedynki wyłącznie najlepszych zespołów danego regionu. Następnie przez prawie cztery miesiące przyglądamy się poczynaniom ulubionych zespołów na ich własnym podwórku, ekscytując się tym, kogo ostatecznie każda z lig wyśle na Mistrzostwa Świata. I powiedzcie teraz czy nadchodzące spotkanie SK Telecom T1 z G2 Esports, czyli swoista powtórka z półfinału MSI 2019, nie przyprawia Was o dreszcze? Dlaczego? Bo wokół wszystkich drużyn na Worlds buduje się jakąś szerszą narrację, którą karmi się fanów na transmisjach, a na dodatek ze względu na podział lolowego ekosystemu na zamknięte regiony, spotkanie takich drużyn zdarza się maksymalnie dwa razy do roku.
A teraz spójrzmy na scenę Counter-Strike'a. Nie pamiętam, kiedy organizatorzy turniejów w CS-ie pokusili się o zbudowanie jakiejkolwiek kreatywnej otoczki wokół uczestniczących drużyn. Zamiast spróbować nadać zawodom ciekawy charakter, zazwyczaj kręci się kilka wywiadów z graczami na temat ostatnich wydarzeń i to tyle. Poza tym, szczerze, jak można bez przerwy ekscytować się pojedynkami zespołów, które przyjeżdżając na turniej, nie mają budowanej przez miesiące historii poza tym, że wygrały x meczów online i zajęły ostatnio 3-4. miejsce w półfinale jakiegoś innego lana. Na dodatek jest jeszcze to, że starcia takiego Astralis z Liquid czy innym Evil Geniuses oglądamy regularnie, często nawet tydzień po tygodniu. I rozumiem, że w przypadku CS-a ze względu na napięty terminarz trudniej jest o nadanie temu wszystkiemu jakiejś ciekawej tożsamości, ale co z tym fantem robi się na turniejach poczciwego kantera?
Ogłasza się na każdym kroku, że walka toczy się o *ponownie wstaw losową okrągłą sumę* dolarów. Bo co innego przyciągnie ludzi na streama, jeśli nie pieniądze? Nie mamy przecież budowanego przez miesiące hype'u, a na domiar złego podobny turniej z podobną obsadą zobaczymy za tydzień.
Mało tego, mniej więcej co pół roku, gdy przychodzi czas na swoiste mistrzostwa świata w CS-a, czyli Majora, rozpoczyna się dyskusja na reddicie, że milion dolarów to za mało, bo przecież ci wstrętni dociarze mają The International, gdzie da się uzbierać masę pieniędzy. Ach, te pieniądze! Osobiście nie pamiętam, kiedy ostatnio realnie fascynowałem się Majorem w CS:GO, którego przecież możemy bez żadnego "ale" przyrównać rangą do MŚ w LoL-a. Każdy turniej tej rangi jest organizowany przez inną firmę, przez co trudno jest im utworzyć spójną tożsamość dla Majorów, bo przecież mamy różne układy sceny, różne puchary i zupełnie różne podejścia do nakręcania fanów. Trudno zatem ekscytować się tym, co dzieje się na najważniejszych zawodach w roku, a to przecież chyba nie powinno tak wyglądać, nieprawdaż?
Chciałbym więc powiedzieć wszystkim fanom CS-a, iż szczerze współczuję Wam tego, że nie możecie poczuć ekscytacji wynikającej z oczekiwania na starcie dwóch najmocniejszych formacji na świecie. Wtedy naprawdę nie myśli się o kwocie, jaką zainkasuje dany zespół po triumfie. Liczy się tylko tytuł i prawo do szczycenia się tym zwycięstwem przez najbliższe kilka miesięcy. Dlatego właśnie oglądam Worlds z zapartym tchem, kompletnie nie orientując się, o jakie pieniądze walczą drużyny – ważne jest to, kto sięgnie po unikatowy Puchar Przywoływacza.
I oby był to Jankos.