Mistrzostwa Świata w League of Legends co roku przyprawiają nas o dreszcze. Emocjonujemy się jednak jeszcze bardziej, kiedy wśród rywalizujących o prestiżowy Puchar Przywoływacza oraz tytuł mistrzowski znajduje się reprezentant naszego kraju. W tym roku mamy zatem sporo powodów do radości, bo przecież w wielkim finale najważniejszych zmagań w LoL-a mamy Marcina "Jankosa" Jankowskiego, który razem ze swoim G2 Esports już w tę niedzielę podejmie FunPlus Phoenix z Chin. Dostając się do finału Worlds Jankos, został drugim Polakiem w historii, któremu udało się dotrzeć tak daleko, ale co ważniejsze, ma on również szansę, aby stać się drugim mistrzem, który pochodzi z Polski. Komu udało się triumfować w MŚ w LoL-a? Którzy polscy gracze mieli w ogóle okazję grać na Worlds i jak im poszło? Zanim na dobre oddamy się Jankosomanii, przyjrzyjmy się temu, jak wyglądała historia występów naszych rodaków na tym jakże ważnym turnieju.

2011 – Zapominany, ale nadal mistrz świata

fot. DreamHack/Daniel Marklund

Wiem, że aktualnie jedynie esportowe dinozaury pamiętają czasy, gdy na profesjonalnej scenie League of Legends panował chaos, a nasz rodak, Maciej "Shushei" Ratuszniak, był prawdziwym wirtuozem środkowej alejki. Spora część czytających zapewne właśnie chce wpisać nick Shushei w wyszukiwarkę Google, zatem w największym skrócie – Ratuszniak to do tej pory jedyny Polak, któremu to udało się zdobyć tytuł mistrza świata LoL-a. Znany ze swojego legendarnego cosplayu Gragasa zawodnik w 2011 roku przystąpił do pierwszych oficjalnych Mistrzostw Świata, przywdziewając wówczas barwy znanego wszem wobec Fnatic. Wtedy nie grano jeszcze o miliony dolarów, a o niecałe 100 000 dolarów, które aktualnie nie zrobiłoby w esporcie na nikim wrażenia. W 2011 roku było to jednak niesamowite wydarzenie, a dodatkowy wyjazd do Szwecji z pewnością cieszył zawodników.

Gdy przypominam sobie mecze wielkiego finału Worlds 2011, odnoszę wrażenie, że gdyby ówczesne Fnatic miało zmierzyć się z najgorszą drużyną LCS z bieżącego roku, to zostałoby zmasakrowane. Jednakże trzeba pamiętać, że w 2011 roku Shushei i jego kompani okazali się najlepsi na globie i chociaż poziom gry nie był wtedy najwyższych lotów, to na kartach historii polski midlaner zawsze będzie widniał jako pierwszy mistrz świata. Ratuszniak, który niegdyś mógł szczycić się niszczeniem rywali masą niestandardowych bohaterów na środkowej alejce, odwiesił już klawiaturę i myszkę na kołek, ale nikt nie odbierze mu tytułu mistrzowskiego w jednej z najważniejszych dziedzin esportu na świecie.

2016 – Półfinał z lekkim niesmakiem

fot. Riot Games

Kiedy przed rozpoczęciem sezonu 2016 Marcin "Jankos" Jankowski i Oskar "Vander" Bogdan znaleźli się w H2k-Gaming, fani znad Wisły nadal żyli polskim ROCCAT. Wówczas oglądało się EU LCS nawet nie po to, żeby zobaczyć dobrą Ligę Legend, ale właśnie dlatego, że grają Polacy. Nic więc dziwnego, że H2K szybko zaskarbiło sobie serca sporej grupy entuzjastów LoL-a, która przez najbliższy rok kibicowała zespołowi. Ekipa Jankosa i Vandera radziła sobie naprawdę przyzwoicie w EU LCS, zdobywając w sumie 100 Championship Points, dzięki czemu została drugim reprezentantem Europy na Worlds 2016. I chociaż drużyna z Konstantinosem-Napoleonem "FORG1VENEM" Tzortziou na czele była skazywana przez wielu na porażkę w grupie C, w której znalazło się m.in. EDward Gaming czy ahq e-Sports Club, to udało jej się nie tylko awansować do play-offów, ale także utrzeć nosa EDG i zgarnąć pierwsze miejsce w zestawieniu.

H2K nie było jednak jedyną ekipą, która zaskoczyła śledzących zmagania widzów, bo do ćwierćfinałów niespodziewanie awansowało rosyjsko-ukraińskie Albus NoX Luna i to właśnie z nim przyszło zmierzyć się Jankosowi i Vanderowi w ćwierćfinale. Nie dało się ukryć, że ANL znacząco odstawało względem pozostałych formacji w play-offach, a dowodem różnicy klas była błyskawiczna porażka z H2k w serii BO5. Jankos i Vander mogli więc być zadowoleni ze swojego wielkiego sukcesu, jakim bez wątpienia był awans do najlepszej czwórki Worlds, ale później przyszedł czas na prawdziwą weryfikację umiejętności, czyli starcie z Samsung Galaxy. W półfinałowym starciu Jankos zagrał naprawdę dobrze, przez co zyskał sporo pochwał od ekspertów, jednakże jego formacja nie podołała zadaniu i została gładko ograna przez SSG. Oczywiście później z drużyną pożegnał się FORG1VEN, a sam Vander został odsunięty od składu, bo na dolnej alejce w H2k miał pojawić się koreański duet.

2018 – Lepszy niż najlepsi, ale bez szans na finał

fot. Riot Games

Po przerwie w 2017 roku, gdy nie zobaczyliśmy żadnego reprezentanta Polski na Worlds, przyszedł czas na Mistrzostwa Świata 2018, kiedy to mieliśmy okazję kibicować nie jednemu, nie dwóm, a trzem Polakom. Na MŚ dostał się bowiem nie tylko Marcin "Jankos" Jankowski, ale także Mateusz "Kikis" Szkudlarek oraz Jakub "Jactroll" Skurzyński, czyli zawodnicy grający w trykotach Teamu Vitality. Już podczas losowania grup Vitality znalazło się w tej, którą od samego początku określano mianem grupy śmierci. Do zbioru B przydzielono bowiem faworytów całego turnieju, czyli Royal Never Give Up, a także obrońców tytułu z Gen.G, a po zakończeniu fazy play-in również i znane z dobrych występów na Worlds Cloud9. Wbrew wszelkim oczekiwaniom Vitality zaskoczyło fanów, ogrywając mistrzów świata dwukrotnie, a także urywając jeden punkt w meczach z RNG. Niestety zespół Kikisa i Jactrolla nie dał sobie rady w starciach z Cloud9, przez co musiał pożegnać się z Worlds już w fazie grupowej.

Sytuacja rozpoczynającego zmagania od fazy play-in G2 Esports wcale nie wyglądała lepiej, bo Jankos i jego koledzy również zakończyli zmagania w grupie A turnieju głównego z bilansem 3-3, remisując z każdą ekipą w zestawieniu. Na szczęście polscy fani mieli powody do radości, gdyż G2 okazało się silniejsze od Flash Wolves w decydującym o awansie do play-offów Worlds tie-breaku. Z uwagi na zajęcie drugiego miejsca w swoim koszyku Jankosowi i reszcie przyszło zmierzyć się z głównymi faworytami Worlds. Mało kto dawał wówczas jakiekolwiek szanse graczom G2, którzy w starciu z Royal Never Give Up wypadali co najmniej blado. Ostatecznie jednak reprezentanci Europy wprawili fanów w osłupienie i wyeliminowali zespół Jiana "Uziego" Zi-Hao z dalszej walki o Puchar Przywoływacza. Od tamtej chwili zaczęto patrzeć na G2 jak na realne zagrożenie dla pozostałych ekip, ale na jego drodze stanęło Invictus Gaming, czyli późniejsi triumfatorzy Worlds 2018. Półfinał zupełnie nie poszedł po myśli Jankosa i spółki, bo ci zostali błyskawicznie sprowadzeni na ziemię przez rozpędzone iG i pożegnali się z zawodami. Tak czy inaczej, Jankos po raz kolejny dotarł do półfinału MŚ, jednak tym razem pokonał na swojej drodze w play-offach naprawdę mocnego rywala, jakim było RNG, dlatego też sukces wydawał się większym niż wyczyn z czasów H2k-Gaming.

2019 – Drugi Polak z tytułem?

fot. Riot Games

Po niewystarczająco zadowalającym sezonie 2018 Carlos "ocelote" Rodríguez Santiago, sztab szkoleniowy i gracze G2 podjęli decyzję o konieczności przeprowadzenia zmian kadrowych w celu osiągnięcia wymarzonych celów. G2 chciało przecież zacząć znów dominować na europejskiej scenie oraz być w stanie walczyć z najlepszymi zespołami z pozostałych regionów niczym równy z równym. I wtedy doszło do najbardziej zaskakującego transferu ostatnich lat Rasmus "Caps" Winther opuścił Fnatic, aby dołączyć do G2. Oczywiście nie był to najprostszy ruch, gdyż zespół ani myślał żegnać się z Luką "Perkzem" Perkoviciem, dlatego też Chorwat postanowił zmienić funkcję w formacji i grać jako botlaner. Nie zamierzano także przedłużać kontraktu z Kimem "Wadidem" Bae-jinem, który ewidentnie zawodził, a na jego miejsce zakontraktowano Mihaela "Mikyxa" Mehlego. Prawdopodobnie najlepiej obsadzona formacja w historii Europy składająca się z samych gwiazd nie mogła sobie przecież radzić gorzej od poprzedniego składu.

Wbrew opiniom mówiącym, że Perkz nie nadaje się na marksmana, a Caps w G2 nie będzie tak wydajny, jak we Fnatic, zespół Jankosa absolutnie zdominował europejskie rozgrywki. Zresztą absolutnie zdominował to bardzo mało powiedziane, patrząc na czas, w jakim G2 zdeklasowało Origen w finale LEC. Nieprzewidywalny styl gry, częste drużynowe rotacje oraz podejmowani bohaterowie, którymi mógł zagrać dosłownie każdy w zespole, to tylko mała część zalet tak genialnie zbudowanego zespołu. Nic więc dziwnego, że już podczas Mid-Season Invitational 2019 G2 ograło SK Telecom T1 w półfinale, a następnie znokautowało Team Liquid w niebywale szybkiej serii. Od tamtej chwili Jankos i reszta zostali okrzyknięci mianem głównych faworytów Worlds i łatka ta trzymała się ich do końca fazy grupowej tego turnieju.

Dlaczego do końca fazy grupowej? A no dlatego, że miłośnicy LoL-a po obejrzeniu meczów z pierwszego tygodnia fazy grupowej oczekiwali od G2 wyniku 6-0 w zestawieniu A, ale na sam koniec zmagań G2 dwukrotnie zostało rozbite przez koreańskie Griffin, awansując tym samym z drugiego miejsca. To właśnie wtedy pojawiły się pierwsze głosy mówiące, że G2 jednak nie jest aż tak silne oraz że formacja Jankosa nie da sobie rady w play-offach. Szybko okazało się jednak, że porażki z Griffin były tylko potknięciem, którego Jankos i jego koledzy potrzebowali, aby dostrzec popełniane przez siebie błędy. Z każdym kolejnym tygodniem G2 stawało się coraz silniejsze, wobec czego dwie reprezentujące Koreę Południową drużyny nie były w stanie zatrzymać mistrzów LEC na drodze do finału Worlds. Nie dało rady DAMWON Gaming, nie dało rady również mocarne SK Telecom T1 z Lee "Fakerem" Sang-hyeokiem na czele, lecz czy podobnie będzie z FunPlus Phoenix? Tego dowiemy się już w najbliższą niedzielę.

Polskojęzyczną transmisję z tego spotkania będzie można śledzić na kanale Polsat Games, a po więcej informacji zapraszamy do naszej relacji tekstowej: