Jak na grę, która zdaniem wielu umiera, to do Counter-Strike'a powraca zaskakująco dużo uznanych marek. Kilka tygodni temu na scenie ponownie pojawiło się przecież Evil Geniuses, a rychły powrót zapowiedziało także Dignitas. Od pewnego czasu jasnym było też, że drugą próbę zawojowania gry studia Valve podejmie 100 Thieves, które w przeszłości było już obecne w CS:GO, ale przez całe półtora miesiąca i nie zdążyło rozegrać ani jednego meczu. Cóż, przygoda z brazylijskim składem była dla popularnych Złodziei wielkim rozczarowaniem, ale teraz wszystko wskazuje na to, że będzie lepiej.

Tym razem formacja Matthew "Nadeshota" Haaga, zamiast na krnąbrnych Latynosów, postawiła na sprawdzony zespół z Australii rodem. I to zespół nie byle jaki, bo łupem 100T padli gracze związani dotychczas z Renegades, którzy, jeśli wierzyć plotkom, mieli w sumie kosztować około 2,2 miliona dolarów. Dużo to czy mało? Zdania są podzielone, a w sieci pojawiły się nawet stwierdzenia, że to właśnie poprzedni pracodawca zawodników wyszedł na tym wszystkim najlepiej, zgarniając niemałe przecież pieniądze za ekipę, która prawdopodobnie powyżej pewnego poziomu już skoczy. I chociaż jest w tym po części prawda, to zastanówmy się, jakie inne alternatywy miało 100 Thieves?

No nie miało ich zbyt wiele. Dotychczas Renegades znajdowało się na siódmym miejscu w rankingu HLTV, więc teoretycznie lepszym rozwiązaniem było sięgnięcie po kogoś, kto został sklasyfikowany wyżej. Evil Geniuses? Nie do wyjścia. Astralis? To samo. Team Liqud, Fnatic, Team Vitality także. Z kolei AVANGAR nie wpisywało się raczej w profil składu, który Nadeshot i spółka chcieli pozyskać. Oczywiście inną opcją było stworzenie czegoś zupełnie nowego, tak jak zamierza to podobno zrobić OG, ale tutaj rodzi się inny problem. Tworzenie drużyny od podstaw to zawsze loteria, a w tym wypadku loteria bardzo kosztowna, bo przecież 100T musiałoby najpierw wykupić wszystkie osoby, na które zagięłoby parol, a potem zagwarantować im odpowiednie kontrakty. Masa pieniędzy, które mogą pójść w błoto, bo przecież nikt nie powiedział, że zespół złożony z uznanych nazwisk musi z miejsca odpalić i czarować.

Zatem i tak źle, i tak niedobrze. Wobec tego trudno nie uznać, że amerykańska organizacja dokonała wyboru najlepszego z możliwych, a te 2,2 miliona wcale nie muszą być kwotą wygórowaną. Nowe nabytki to przecież półfinaliści ostatniego Majora, którzy mogą być już pewni gry na Majorze następnym. Ponadto podopieczni Aleksandara "kassada" Trifunovicia znaleźli się też tuż za podium ostatnich dwóch edycji StarSeries i-League. Oczywiście było też trochę gorszych wyników czy nawet rozczarowań, ale nie ulega wątpliwości, że ex-Renegaci to jedna z pewniejszych w tym momencie opcji – przez cały dotychczasowy rok utrzymywali się przecież w czołowej dwudziestce rankingu HLTV, a przez mniej więcej jego połowę byli w top 10. Pokażcie mi inny zespół, który 100 Thieves mogło zaangażować za podobne pieniądze, a który gwarantowałby taką stabilizację.

A przecież dziś stabilizacja to w esporcie towar deficytowy. Tymczasem nowy skład Nadeshota gra ze sobą już od ponad roku i nie zanosi się, by prędko miało się w nim coś zmienić. Tym bardziej że nowy pracodawca to przecież nowy impuls, który może nie wywinduje piątki z Antypodów na sam szczyt, ale na pewno pomoże jej się utrzymać w czołówce. Pierwszy test już za kilka dni w Pekinie przy okazji Intel Extreme Masters Beijing-Haidian 2019. Będzie to też pierwsza okazja, by włożyć kolejny argument w ręce zwolenników lub też przeciwników omawianego powyżej ruchu. Zaś już po turnieju na nowo pewnie rozpocznie się dyskusja – czy Złodzieje okradli Renegatów z dobrego zespołów, czy też sami tym razem pozwolili się okraść.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn