Od początku sezonu trzeciego Korea Południowa była wzorem dla każdego regionu na świecie. To tam rozgrywano perfekcyjną, wykalkulowaną Ligę Legend, która przez kilka dobrych lat była zdecydowanie najlepsza pod względem poziomu sportowego. Jak jednak wiadomo, ostatnie dwa sezony to w skrócie znaczące zmiany w tempie gry, dużo łatwiejsze snowballowanie i większa wartość wczesnej fazy meczu.

To właśnie od początku 2018 roku Korea zaczęła się gubić. Poświęciłem temu przed rokiem cały tekst, w którym podsumowałem przesłanki mówiące o słabości LCK i wypunktowałem ignorancję ze strony tamtejszych sztabów przygotowawczych. Teraz stoimy w tym samym miejscu niecałe 400 dni później i w zasadzie sytuacja jest identyczna. Po raz kolejny Korea nie zrobiła nic, aby dorównać swoim przeciwnikom z Europy czy Chin.

O ile poprzedni rok można usprawiedliwić tym, że na mistrzostwa świata nie pojechała najmocniejsza możliwa reprezentacja (czyli np. Griffin), a kt Rolster przegrało z ostatecznymi triumfatorami 2:3 w ćwierćfinale, tak w tym sezonie takie wymówki niestety nie przejdą. SK Telecom T1 było uważane za jednego z trzech głównych faworytów do zwycięstwa (wraz z G2 Esports oraz FunPlus Phoenix), a zawodnicy Griffin i DAMWON Gaming mieli być czarnymi końmi rozgrywek. Większość uważała, że reprezentacja LCK na tegorocznych Worldsach jest najmocniejsza. Dodatkowo do gry wracał sam Faker, który również stawiany był na pierwszym miejscu w wielu tier listach ekspertów. To on miał być najbardziej wszechstronnym graczem na tych mistrzostwach i to on miał swoimi ruchami na mapie ograć wszystkich przeciwnych midlanerów. Jak się jednak okazało, Caps oraz Doinb całkowicie przyćmili koreańską gwiazdę.

Dlaczego jednak stało się to, co się stało? Czemu Korea straciła dwóch swoich reprezentantów już podczas ćwierćfinałów, a SKT mimo czterech wygranych early game'ów nie było w stanie domknąć gier z mistrzami Europy? Skoro wczesna faza gry jest tak ważna, to przecież SKT powinno zmiażdżyć graczy ze Starego Kontynentu. Efekt był wręcz przeciwny. G2 okazało się absolutnym pogromcą koreańskich formacji, eliminując dwie z nich w fazie pucharowej.

Ku zaskoczeniu wszystkich, jak już wcześniej wspomniałem, nie były to zwycięstwa wypracowane dobrym early gamem. G2 Esports ograło Koreańczyków tym, w czym Koreańczycy przez lata byli najlepsi. Wydaje mi się, że seria pomiędzy mistrzami LCK oraz LEC udowodniła, że wymówki w stylu "meta nam nie pasuje" powinny odejść do lamusa. To właśnie w kontrolowanej grze i późniejszych teamfightach Europejczycy zaprezentowali się lepiej. Mimo ogromnych strat we wczesnych fazach gry, to G2 wiedziało kiedy należy podjąć walkę, a kiedy nie, dzięki czemu ostatecznie triumfowało.

Skoro Koreańczycy już nie są najlepsi w tym, w czym byli najlepsi, to ewidentnie coś w przygotowaniach poszło nie tak. Po zeszłym sezonie można było stwierdzić, że LCK grało swoje i nie przystosowało się do obowiązującej w innych regionach mety, która była po prostu lepsza. Teraz jednak sądzę, że Korea ćwiczyła zagrywki z innych regionów aż za bardzo. Ogromne skupienie na wczesnej fazie rozgrywki poskutkowało tym, że Korea znacznie traciła do rywali w późniejszych fazach gry. Dodatkowo nieustanne wybieranie Renektona i Elise lub Taliyah podczas pierwszych rotacji ostatecznie okazało się tragicznym w skutkach błędem, gdyż po prostu przeciwny toplaner łatwo outscale'ował Krokodyla.

Wydaje mi się, że przez to wszystko Koreańczycy zapomnieli o tym, że jeżeli chodzi o spokojną i wolną Ligę Legend, inne drużyny też zaczęły się rozwijać. Być może formacje z LCK stwierdziły, że opanowały ten styl gry do perfekcji i już nie muszą poświęcać mu znaczącej ilości czasu. Być może trenerzy zbytnio forsowali kompozycje mające wygrać już na początku, kiedy podczas Worldsów raczej faworyzowane były te skupione na późniejszych teamfightach. Być może Griffin byłoby w stanie pokazać nam szczyt swoich możliwości, ale tego nie zrobiło przez afery z trenerem?

Możemy jedynie gdybać. Jedno jest pewne – o ile tamten rok można jeszcze nazwać wypadkiem przy pracy, tak dwa lata bez międzynarodowego triumfu powinny być znaczącym sygnałem, że coś jest po prostu nie tak. Być może menadżerowie drużyn już się obudzili, gdyż T1 sprowadziło do drużyny nowego trenera, mistrza świata z 2018 roku, czyli Kima "Kima" Jeong-soo. W ubiegłym roku trenował on także DAMWON Gaming, czyli zespół oparty na młodzikach, który awansował na mistrzostwa świata. Być może odświeży on nieco T1 i zapoczątkuje rewolucję koreańskiej Ligi Legend, która z nastawieniem tamtejszych graczy i sztabów szkoleniowych prędzej czy później musi nastąpić. Nie można przecież udawać, że jest się najlepszym, kiedy tak nie jest.