28 stycznia 2018 roku zawodnicy Cloud9 odwracali losy starcia na Inferno, które było decydującą mapą finału ELEAGUE Major w Bostonie. Szmat czasu temu, prawda? Od pierwszego tak dużego sukcesu nie tylko w historii Chmurek, ale i całej północnoamerykańskiej sceny, zmieniło się naprawdę wiele.

Niecałe dwa lata później w składzie organizacji nie ma już żadnego członka zwycięskiej piątki. Ostatni z nich, Timothy "autimatic" Ta, w zeszłym tygodniu został wytransferowany do Gen.G Esports, podobnie zresztą jak dwóch innych zawodników oraz asystent trenera. Cloud9 zostało rozebrane od stóp do głów i na swoim pokładzie ma już tylko Oscara "mixwella" Cañellasa, który być może akurat nie otrzymał żadnych intratnych propozycji. Nie jest to pierwszy bolesny upadek jednej z najbardziej rozpoznawalnych formacji za oceanem, natomiast nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek znajdowała się ona w tak beznadziejnym położeniu.

Gdy w życiu doświadczamy autentycznie trudnych sytuacji, często na poprawę humoru mówimy sobie w duchu, że może być już tylko lepiej. Jeśli chodzi o Chmurki, to wcale nie byłbym tego taki pewien, gdyż osoby odpowiedzialne za dywizję CS:GO już niejednokrotnie pokazały, że decyzje pozbawione sensu są ich specjalnością. Nie mamy pomysłu na kolejny skład zespołu? Świetnie się składa, bo teraz nie ma już żadnych przeciwwskazań, by zakręcić kołem fortuny i na podstawie wyników losowania dobrać pięciu przypadkowych graczy. Wybaczcie tę szczyptę ironii, ale, prawdę mówiąc, właśnie tak z boku postrzegałem proces budowania sukcesywnych zestawień C9.

Na litość boską, jeśli nie mamy pełnego przekonania co do kierunku, który chcielibyśmy obrać w przyszłości, to może sygnał, by na chwilę się zatrzymać? Działacze Chmurek za nadrzędny cel obrali sobie zachowywanie ciągłości i dopiero pod koniec roku doszli do wniosku, że przyszedł czas na burzę mózgów trwającą dłużej niż kilka dni. Wyobraźmy sobie, że gdyby Cloud9 nie zakontraktowało czterech nowych graczy w lipcu oraz spokojnie poczekało do pomajorowej szufli, to bez żadnych przeszkód mogłoby włączyć się do licytacji w sprawie wykupu dywizji NRG Esports czy Renegades. Jack Etienne i jego współpracownicy raczej nie muszą patrzeć na każdą wydawaną złotów... dolara.

To, co dzieje się dookoła C9, przestało już kogokolwiek śmieszyć, a zwłaszcza oddanych sympatyków drużyny. Wydawać by się mogło, że organizacja ma zapisany pewnego rodzaju gen wygrywania w każdym tytule, do którego zdecyduje się wtrącić swoje trzy grosze. Tak jest chociażby w League of Legends (półfinał Worlds 2018) czy Rocket League (triumf w szóstym sezonie RLCS), tak też było kiedyś w strzelance od Valve. Maryla Rodowicz w jednej ze swoich kultowych piosenek śpiewała, że wydarzenia z dawnych czasów już nie wrócą i zniknęły gdzieś za nami. Nie chciałbym być złym prorokiem, lecz na ten moment nie wyobrażam sobie świata, w którym Chmurki znów liczyłyby się na międzynarodowej scenie CS:GO.

Co nie zmienia faktu, że wciąż mogą odzyskać godność, na przykład poprzez zwrócenie się do reprezentantów ATK. Nie jest to może ekipa z najwyższej światowej półki (obecnie dziewiętnasta na świecie), gwarantująca walkę o trofea podczas najważniejszych imprez w roku. Ma za to jedną cechę, której nie miała żadna tegoroczna piątka C9 – jest pełnoprawną formacją, a nie zlepkiem. Ricky "floppy" Kemery oraz kompani swoją wartość udowodnili podczas finałów 10. sezonu ESL Pro League, gdzie utarli nosa North czy G2 Esports. Do okolic czerwca będzie to najlepsza "gotowa" drużyna, o jaką mógłby postarać się Jack Etienne.

Tylko co wtedy zrobić z mixwellem? ATK ma już snajpera i nie sądzę, by zespół chciał żegnać się z jednym ze swoich kolegów tylko po to, by zmienić pracodawcę. Sytuacja Cloud9 jest nie do pozazdroszczenia. Nawarzyliście sobie piwa, to teraz je wypijcie aż do dna.


Wszystkie felietony z cyklu „QuickScope” można znaleźć pod tym adresem. Kolejny tekst już w następną środę w godzinach wieczornych.

Śledź autora tekstu na Twitterze – Tomek Jóźwik