Dwanaście miesięcy temu Virtus.pro zdecydowało się na gruntowną przebudowę swojego ówczesnego składu CS:GO. Do zespołu dołączyło trzech nowych graczy, którzy wraz z Michałem "snatchiem" Rudzkim oraz Michałem "MICHU" Müllerem mieli przywrócić formacji dawny blask. Plan ten niestety spalił jednak na panewce – dziś polskiego Virtus.pro już nie ma. O decyzji rosyjskiej organizacji porozmawialiśmy z Romanem Dvoryankinem, menedżerem generalnym VP, który podsumował także swoją przygodę w esporcie i całą współpracę z biało-czerwonymi.


Marcin Gabren: Co czułeś, gdy w poniedziałek Virtus.pro pożegnało się ze swoim polskim zespołem CS:GO i od razu zaprezentowało nowy skład?

Roman Dvoryankin: Czułem, że to koniec pewnej epoki. Spędziłem oczywiście dużo czasu z chłopakami, choć z dawnego składu pozostali tylko Snax i kuben. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia. Odkąd rozstaliśmy się z TaZem prawie dwa lata temu, w styczniu 2018 roku, spróbowaliśmy prawie wszystkiego. Gdyby wziąć pod uwagę wszystkich polskich zawodników, na papierze mieliśmy jeden z najlepszych składów, jeśli nie najlepszy. Po prostu wydaje się, że ta współpraca przestała działać. Podjęliśmy smutną, ale potrzebną decyzję. Niestety musieliśmy to zrobić.

Koniec polskiego Virtus.pro zbiega się z końcem twojej przygody w organizacji. Jak będziesz wspominał ten okres? 

Dla mnie było to niesamowite doświadczenie. Niektóre chwile na pewno zapamiętam na zawsze. Trzeba jednak przyznać, że na scenie Doty i jeszcze kilku innych tytułów radziliśmy sobie lepiej niż w CS:GO. Zdecydowanie czuję pewną odpowiedzialność za sytuację, w jakiej się teraz znajdujemy. Jednocześnie jeśli spojrzymy na to, gdzie są teraz gracze Złotej Piątki, to nie jest tak, że nas opuścili i nagle ich kariery znów nabrały tempa. Nie wygląda to tak, że jakoś ich ograniczaliśmy. Myślę, że rozstanie się było naturalną koleją rzeczy.

Kiedyś już o tym wspominałem – żałuję, że tak późno rozpoczęliśmy zmiany, wprowadzając MICHA do zespołu dopiero w lutym 2018. Żałuję, że nie ściągnęliśmy większej liczby młodszych graczy i minął kolejny rok, zanim pożegnaliśmy się z pashą i NEO. Myślę, że gdybyśmy rozstali się wcześniej, mogłoby to wyjść na dobre dla obu stron. Zbyt długo trzymaliśmy się poprzedniego składu i skończyło się tak, jak się skończyło.

Jaki sukces najbardziej zapadł ci w pamięć?

Dobre pytanie. Pierwszy triumf, który przychodzi mi na myśl, to DreamHack Masters Las Vegas. Ze względu na różnicę czasu między Vegas i Moskwą świetnie pamiętam oglądanie spotkań do późnej nocy. Po obietnicy, jaką TaZ złożył po porażce w finale Majora, pokonanie Astralis w półfinale było zwycięstwem nie do zapomnienia. Gdyby miał jednak wskazać coś jeszcze, to naprawdę przyjemnie było wygrać Polską Ligę Esportową. Nie był to co prawda turniej z kategorii najbardziej prestiżowych, ale tak czy inaczej bardzo cieszyłem się wygraną chłopaków. 

Myślę, że każdy zdaje sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach przegraliśmy naprawdę wiele finałów – dwa razy na V4, IEM w Szanghaju, dwa finały EPICENTER, ESL One New York i jeszcze Major w Atlancie. To oczywiście były smutne doświadczenia, ale powstały one dzięki wielu wygranym meczom, które wprowadziły nas do tych finałów; chodzi np. o grę przeciwko North w Atlancie czy tą z SK na ESL One New York 2016. Posiadam więc wiele naprawdę przyjemnych wspomnień. 

A która porażka była najbardziej bolesna – w którymś z finałów czy może w eliminacjach do Minorów?

Dla mnie porażki w eliminacjach do Minorów nie były zbyt bolesne. Zaraz po rozstaniu się z byalim i transferze Vegiego wyznaczyłem drużynie cele na maj i czerwiec w postaci doskonalenia gry, które miało przynieść dobre wyniki. W czerwcu byliśmy jedynym polskim zespołem, który dotarł do zamkniętych kwalifikacji do Minora, wygraliśmy PLE, uplasowaliśmy się na drugim miejscu w ESL MP. Te rezultaty spełniały nasze wymagania. Brak awansu na Minora wliczyliśmy w koszty, bo to wciąż był przecież nowy zespoł.

Zawsze przykro jest przegrać w finale, ale ja wybrałbym ELEAGUE Majora, którego zakończyliśmy z bilansem 0-3 w fazie grupowej i po którym mieliśmy zastąpić TaZa nowym graczem. Pewnego wieczoru zebraliśmy się w restauracji w Atlancie i poinformowaliśmy Wiktora o podjętej decyzji. Łzy pojawiły się wówczas w oczach naprawdę wielu osób, więc właśnie wtedy przeżyłem jeden z najtrudniejszych momentów podczas współpracy z polską drużyną.

Przez długi czas VP było symbolem stabilności, ale na przestrzeni ostatnich dwóch lat waszych barw broniło aż 11 graczy. Której zmiany było najtrudniej ci dokonać? Czy którejś z nich żałujesz?

Zwróć uwagę na kontekst każdej z naszych zmian. Pomyśl o MICHU i TaZie – wtedy MICHU był oczywiście najbardziej obiecującym młodym graczem, który w Kinguin stale pokazywał się z dobrej strony, znał naszych graczy, w przeszłości wspomagał VP w roli zmiennika. Wyglądało to więc na logiczny ruch, a na przestrzeni dwóch lat spędzonych razem z nami MICHU był jednym z najbardziej solidnych, stabilnych, efektywnych i zaangażowanych graczy w zespole.

Kilka miesięcy później mousesports przedstawiło nam ofertę za Snaxa. Kieruję się bardzo prostymi zasadami – nie chcę ograniczać graczy, trzymać ich zamkniętych w klatce. Zaoferowano nam dobre pieniądze, a Janusz uznał, że musi spróbować, więc odpowiedziałem: “Zróbmy to, utrzymajmy dobre relacje”. Jego miejsce zajął snatchie, dzięki któremu AGO osiągało wówczas tak dobre wyniki. Zastępowaliśmy Snaxa nowym Snaxem, więc to był kolejny logiczny wybór.

Daliśmy szansę morelzowi, ale nie wyszło, podobnie zresztą, jak i w przypadku TOAO oraz OKOLICIOUZA. Gdy pozyskaliśmy Vegiego, PACT również odnosił pewne sukcesy, więc oprócz niego testowaliśmy jeszcze Sobola oraz Sidneya. Patrząc na sytuację wszystkie te zmiany miały sens. morelz od samego początku był tylko testowany i choć nie wyszło to tak, jak chcieliśmy, to i dla nas, i dla niego było to dobre doświadczenie. Rozstawanie się z graczami zawsze było jednak rzeczą trudną, a szczególnie wtedy, gdy chodziło o NEO oraz pashę. 

Możesz zdradzić coś na temat ruchów transferowych, do których ostatecznie nie doszło? Mówiło się m.in. o potencjalnym transferze GruBego z AGO Esports.

Oczywiście rozważaliśmy wiele opcji. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale niektóre transfery pozostały tylko w obrębie plotek, niektórych nie chcieli gracze, a niektórych organizacja, która czasami nie była równiez w stanie po prostu dogadać się z inną formacją. Naturalną częścią esportu są rozmowy, czasami poważne, czasami nie.

Jak w ogóle wyglądał proces przeprowadzenia roszad kadrowych? Ty tylko akceptowałeś lub odrzucałeś pomysły zawodników i trenera czy miałeś na nie większy wpływ?

Zawsze istnieje równowaga. Oczywiście nie mogę przyjść do graczy i powiedzieć: “Ściągnijmy snatchiego, przeczytałem na polskiej stronie, że świetnie wkomponuje się w nasz zespół, zróbmy to”. Nie, to tak nie działa. Regularnie rozmawiam z graczami i trenerem, więc pierwszą konwersację na temat przyszłości TaZa przeprowadziliśmy już na ESL One New York 2017, cztery miesiące przed rzeczywistą zmianą. Potem długo rozmawiałem z zawodnikami, na osobności i w grupie, by ich zrozumieć. Gdy zdałem sobie sprawę, że do roszady dojdzie bez względu na wszystko, zaakceptowałem ją, ale miałem prawo powiedzieć nie. Czy kontynuowaliby wspólną grę, gdybym tak zrobił? Pewnie nie.

Czasami chodzi też o pieniądze. Choć byliśmy w stanie wykupić wielu świetnych graczy, to nasza kieszeń nie jest bez dna.

Z jednym graczy pożegnaliśmy się natomiast tylko dlatego, że ja podjąłem taką decyzję ze względów niezwiązanych z grą. Proces zmian zawsze jest więc połączeniem kilku czynników.

Dlaczego po tych wszystkich zmianach nie udało się odbudować waszej potęgi? W teorii niektórym powstałym składom przecież niczego nie brakowało.

Gdy jakikolwiek zespół nie osiąga sukcesów, istnieje połączenie odpowiedzialności. Chodzi mi to, że my, jako organizacja i jako ja osobiście, nie stworzyliśmy środowiska, w którym gracze mogliby pokazać swoje najlepsze oblicze. To moja wina, ale z drugiej strony każdy zna przykłady ekip, które podpisały okropne umowy, nie miały bootcampów z prawdziwego zdarzenia, a i tak były w stanie osiągnąć dobry poziom. Czasami zawodnicy mogą osiągać sukcesy bez sprzyjających temu warunków, czasami dobre warunki nie gwarantują też sukcesów. Uważam, że nasi gracze, albo przynajmniej część z nich, mogli zrobić więcej. My jako organizacja też na pewno mogliśmy zrobić więcej, jeśli chodzi o stworzenie atmosfery, która by inspirowała i jednoczyła zespół. Tak się nie stało i wszyscy znamy tego rezultat.

Kiedy i w jakich okolicznościach zapadła decyzja o ostatecznym rozstaniu się z polskim składem CS:GO? 

Jak się zapewne domyślasz, organizacje i gracze cały czas analizują inne opcje, więc już od dłuższego czasu kontaktowaliśmy się z AVANGAR w formie nieoficjalnych zapytań, oczywiście podobnie rzecz miała się z innymi formacjami. Mogę tylko powiedzieć, że szczegółowe negocjacje trwały kilka tygodni. Wszystko, co działo się wcześniej, było tylko nieformalną komunikacją podobną do każdych trwających rozmów z innymi ekipami.

Dlaczego najpierw przedłużyliście umowy z Polakami na 2020 rok, a ostatecznie ściągnęliście w swoje szeregi skład AVANGAR?

To bardzo proste. Wtedy negocjacje z AVANGAR były jeszcze bardzo odległe od sfinalizowania. Bardzo prawdopodobne było, że nie skończą się tak, jak się skończyły. W takim przypadku trzymalibyśmy się polskiego składu, choć może dokonaliśmy pewnych zmian. To właśnie mówiłem chłopakom. Wyszło jednak inaczej.

Czy polscy gracze wciąż są związani z VP?

Obecnie znajdują się na ławce rezerwowych, a my rozmawiamy z pewnymi organizacjami, badając opcję graczy. Zobaczymy, jak to się skończy. 

A czy w przeszłości VP było już kiedyś bliskie pożegnania się z polską sceną?

Nie.

Jakie relacje zbudowałeś z Polakami na przestrzeni wspólnie spędzonego czasu? Możesz powiedzieć, że przynajmniej z niektórymi z nich łączy cię przyjaźń?

Jestem przekonany, że w Virtus.pro zawsze byłem otwarty i szczery. Zawsze starałem się dotrzymać danego słowa i zawsze na pierwszym miejscu stawiałem interesy graczy. W VP tworzymy warunki do tego, by zawodnicy mogli grać na swoim najwyższym poziomie, ale mówimy im wprost, że oczekujemy wyników. Jeśli dzieje się coś złego, to nie powinno się niczego ukrywać i szczerze mogę powiedzieć, że tego się trzymałem. 

Wczoraj rozmawiałem na przykład z pashą, bo polubiłem jego relacje na Instagramie, na których karmi Negeva. Po prostu pogadaliśmy sobie i było naprawdę przyjemnie. Szczerze mówiąc rozumiem też decyzję Wiktora, z którym nie rozmawiałem od momentu jego rozstania się z VP – jest mi jednak trochę smutno z tego powodu. Kilka miesięcy temu uciąłem sobie jeszcze miłą pogawędkę z Filipem podczas berlińskiego Majora, ale ja jestem w Moskwie, a oni w Polsce i to wprowadza pewne ograniczenia. Uważam jednak, że łączą nas dobre relacje. Oczywiście wszystkim życzę jak najlepszej przyszłości i na pewno będę śledził ich poczynania.

Już na koniec – czego nauczyły cię ponad trzy lata spędzone w esporcie?

Bardzo podobał mi się ten okres; to było niesamowite doświadczenie, za które jestem naprawdę wdzięczny Antonowi, ówczesnemu właścicielowi VP, który sprowadził mnie na pokład. To był dla mnie niesamowity czas. Niewiele wiedziałem o esporcie, kiedy dołączyłem do Virtus.pro w sierpniu 2016 roku, ale teraz myślę, że branża ma przed sobą świetlaną przyszłość. To fantastyczne, że mniejsze kraje – takie jak Ukraina czy Polska – mają fenomenalne sceny, graczy i społeczności. Jedną z rzeczy, które naprawdę mi się podobały, było to, jak bardzo społeczność jest zawsze zaangażowana, jak bardzo jest aktywna. W esporcie musisz też być ciągle bardzo skoncentrowany, nie możesz opowiadać głupot, bo każdy cię przejrzy. Musisz być otwarty i szczery. A ja to bardzo lubię.


Śledź rozmówcę na Twitterze – Roman Dvoryankin
Śledź autora wywiadu na Twitterze – Marcin Gabren