Prośby, modły i groźby wreszcie zostały wysłuchane, a Valve postanowiło zabrać się za skostniały system Legend, który w obecnych realiach był kompletnie niepraktyczny. Ile to razy pomstowaliśmy na ekipy z CIS albo zespoły pokroju BIG, które korzystając z farta, zapewniały sobie przepustkę na kolejnego Majora CS:GO, mimo że między jedną a drugą imprezą nie grały już nic? Działo się tak nie bez powodu, bo dotychczasowy format był zwyczajnie popsuty, ale na całe szczęście ktoś postanowił w końcu coś z tym zrobić. I chociaż nie jest to rozwiązanie idealne, to na pewno lepsze od tego, co Gabe Newell i spółka fundowali nam dotychczas.

No bo dotychczas było tak – byłeś np. zespołem z regionu CIS, który wcale wielu mocnych formacji nie posiada. Potem awansowałeś na Majora, przebrnąłeś przez Fazę Nowych Pretendentów, gdzie poziom nie jest wcale taki wysoki, a potem jakimś cudem wygrałeś jeden mecz w Fazie Nowych Legend. I voilà – przez kolejne miesiące mogłeś nie robić nic, nigdzie nie grać, na żadnych turniejach lanowych ani w ligach internetowych, a i tak na kolejnego Majora pojechałeś. Przecież w dokładnie taki sposób funkcjonował Vega Squadron czy też Quantum Bellator Fire/Winstrike Team. Drużyny te osiągały ogromny, jak na swój poziom, sukces, a potem słuch o nich ginął, bo albo nigdzie nie próbowały się dostać, albo nigdzie dostać się nie potrafiły, będąc zwyczajnie za słabe. I nawet jeśli na przestrzeni kilku miesięcy dzielących jednego Majora od drugiego pojawił się jakiś zespół, który mógł te wyżej wspomniane przeżuć, a potem wypluć i przy tym nawet nie popić, to i tak nie miało to znaczenia – one awans już miały, a on awans ten musiał sobie dopiero wywalczyć.

Teraz jednak nie wystarczy być kurą, która mimo ślepoty trafiła na ziarno. Valve wprowadzając zmiany, próbuje sprawić, by faktycznie bezpośrednią promocję na Majora otrzymywali tylko najlepsi z najlepszych. Z tego powodu najpewniej otrzymamy coś w stylu Dota Pro Circuit, tylko w wersji mini. Niemniej zamiast pięciu Majorów i pięciu Minorów mamy tutaj jednego Majora oraz dwa następujące po nim turnieje, podczas których zdobywać będzie można punkty rankingowe. I to dopiero owy ranking przesądzi o tym, kto będzie Legendą, kto Pretendentem, a kto zasłużenie będzie bić się o awans poprzez eliminacje. Wszystko to wygląda zdecydowanie sprawiedliwiej i promuje najlepsze drużyny, które przecież na tego typu imprezie powinny wystąpić. O ile lubimy historie Kopciuszków, którzy wbrew wszelkiej logice stawiają opór potężnym, tak robi się mniej przyjemnie, gdy owy Kopciuszek okazuje się faktycznie brzydką siostrą Kopciuszka i rujnuje całe zawody, obniżając ich poziom i stając się dostarczycielem punktów.

Takich sytuacji ma nie być i możemy spodziewać się, że to dopiero jeden z kroków na drodze do całkowitej zmiany tego, co nazywamy dziś Majorem. Bo Valve w swoich modyfikacjach jest niezwykle zachowawcze i ostrożne niczym średnio wprawny saper na polu minowym. Ewolucja jest, ale w tempie ślimaczym. Niemniej nadal się ruszamy, a nie stoimy w miejscu, a to już coś. I przede wszystkim poruszymy się w, zdaje się, dobrym kierunku. Już teraz dostajemy system Legend, którego potrzebowaliśmy i na jaki zasługujemy. Dzięki Valve, chociaż długo przyszło nam czekać.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn