Kilka dni temu Together Esports zniknęło z mapy polskich organizacji esportowych, jednakże bynajmniej nie oznaczało to końca działalności tego klubu. Otóż później okazało się, że Together zmienia się w H34T Esports, którego współwłaścicielami stali się bracia Marcin oraz Dawid Malczyńscy – znani YouTuberzy posiadający już niemalże dwa miliony subskrybentów. Dlaczego zdecydowali się zainwestować w esport? Dlaczego akurat w Together Esports? Czym będą kierować się w swojej organizacji esportowej? Jak będzie wyglądać finansowanie drużyn? O tym oraz o wielu innych aspektach dotyczących H34T porozmawialiśmy z Marcinem Malczyńskim.


Daniel Kasprzycki: Znika Together Esports, pojawia się H34T Esports, a wraz z nim bracia Malczyńscy, których dotychczas na scenie esportowej raczej próżno było szukać. Skąd pomysł na zainwestowanie swojego czasu i pieniędzy akurat w esport?

Marcin Malczyński: Co prawda tylko Dawida brakowało do tej pory w esporcie, bo ja próbowałem swoich sił jakieś osiem lat temu. Próbowałem wówczas stworzyć pewien projekt, który miał zrzeszać graczy na zasadzie akademii. Wedle mojego ówczesnego zamysłu lepsi zawodnicy mieli szkolić tych nieco słabszych, łącząc ich w drużyny i próbując ich rozwijać. Niemniej pomysł spalił na panewce z wielu powodów. Oprócz tego próbowałem wtedy swoich sił jako gracz, obijałem się po polskich miksach, bo wtedy nie można było nazywać takich zlepków pełnoprawnymi drużynami. Można więc powiedzieć, że byłem w tym od początków sceny, ale od pewnego momentu przestałem aktywnie w niej uczestniczyć.

Skąd pomysł na inwestycję w esport? Od jakiegoś czasu bacznie obserwowałem polską scenę i pewnym momencie napisał do mnie Maks, czyli właściciel Together Esports, pytając, czy nie chciałbym zostać sponsorem jego organizacji. Odmówiłem z dwóch powodów. Pierwszym z nich było to, że nie chciałem być tylko sponsorem, który daje pieniądze, oczekuje jeszcze większych zwrotów i zgarnia zyski, nie robiąc przy tym absolutnie nic. Chciałem zaangażować się mocno w ten projekt, załatwiać wiele rzeczy – być częścią życia organizacji. Drugim natomiast było to, że miałem inne plany na biznes przed koronawirusową kwarantanną, ale wyszło jak wyszło. Postanowiłem zatem odezwać się do Maksa raz jeszcze i ponownie przegadać sprawę współpracy przy organizacji esportowej.

YouTuberzy, którzy mogą pochwalić się widownią rzędu 2 milionów subskrybentów, zakładają domy, a ty i twój brat idziecie w zupełnie inną stronę. To chyba dosyć niecodzienny wybór?

Wiadomo, że otwieranie domów Ekipy i tego typu inicjatywy to jest pomysł na ich rozwój i ja nie wykluczam, że czegoś takiego w przyszłości nie zrobię. Jednakże w pewnym momencie zacząłem czuć, że bardzo mało rzeczy daje mi radość w życiu, a esport od dawna był moją pasją. Dlatego właśnie zdecydowałem się pójść w tym kierunku i muszę przyznać, że niebywale jaram się tym tematem. Ekipy ekipami, domy domami, ale trzeba też czasem zatrzymać się na chwilę i zastanowić, co tak naprawdę daje ci przyjemność i jest twoją pasją. Wchodząc w esport, zakładam, że przez pierwsze dwa lata będzie więcej strat niż zysków, więcej dokładania i szukania sponsorów niż jakichkolwiek pieniędzy, które moglibyśmy z tego wyciągnąć. Nie ma tutaj zatem żadnego parcia na łatwy zarobek, bo esport na pewno nie należy do takiego rodzaju biznesu.

Zdecydowanie nie, ale na razie zostańmy przy twojej przeszłości i aktywnym uczestnictwie w życiu esportowym. Wspomniałeś na początku, że dawniej błąkałeś się po polskich miksach, rozumiem zatem, że chodził o CS-a?

Użyłem takiego słowa, które wiąże się w zasadzie tylko z jedną grą (śmiech). Chodziło mi raczej o sklejki, a więc o League of Legends.

Dlatego tak dobrze znasz się z MOLSIM? W tamtych czasach on sam częściej był widywany w turniejach LoL-a niż CS-a.

Michała znam dlatego, że mieszkamy obok siebie. Tak naprawdę MOLSI jest moim przyjacielem z życia rzeczywistego, a nie tego wirtualnego. Niejednokrotnie przychodził do mnie na wagary, żeby pograć w CS-a albo w LoL-a. Mieszkaliśmy całe dzieciństwo obok siebie i głównie zadawał się z moim bratem, przez którego się poznaliśmy.

Twój brat z kolei nieraz pogrywał z MOLSIM w LoL-a.

Tak, Dawid też jest związany bardziej z LoL-em, chociaż nie ukrywam, że miał pewien okres, kiedy poświęcał więcej czasu CS-owi. Wkręcił się na chwilę, ale potem mieliśmy więcej obowiązków i niestety nie mieliśmy czasu. Wybierając z dwóch gier, w które miał chęci grać, ostatecznie wolał produkcję Riotu. Widziałem też, że próbował VALORANTA i Teamfight Tactics.

Wspominałeś o pasji do esportu i zaciekawieniu światem elektronicznej rywalizacji. Regularnie oglądasz zmagania w LoL-a?

Ostatnio, kiedy zacząłem mieć nieco więcej czasu dla siebie, to faktycznie trochę bardziej się tym zainteresowałem i oglądam niektóre spotkania. Jednakże na przestrzeni ostatnich dwóch lub trzech lat raczej śledziłem to po prostu, przyglądając się wynikom i nie oglądając meczów na żywo. Czasu nie było aż tak dużo, żeby siedzieć i analizować sytuacje na polskiej czy europejskiej scenie na bieżąco, ale jak najbardziej interesowałem się tematem. Od sezonu trzeciego do szóstego byłem kompletnie poza esportem i zupełnie nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się na scenie. Dopiero po tym czasie coś znów zaczęło do mnie docierać i spojrzałem na esport z zaciekawieniem raz jeszcze.

Dlaczego w ogóle padło na Together? Chyba nie dlatego, że właściciel jest z Wrocławia i tylko on odezwał się do was w sprawie zostania sponsorem organizacji. Musiało być coś jeszcze.

Rozmawialiśmy jeszcze z dwiema organizacjami, ale Together jest z mojego miasta, czyli Wrocławia i w tym mieście, a nawet na całym Dolnym Śląsku, nie ma jeszcze dużej organizacji esportowej i stwierdziłem, że to najwyższy czas. Chcieliśmy założyć coś własnego, ale czas nam na to nie pozwolił. Swoją część, czyli pozyskiwanie sponsorów i tak dalej, jesteśmy w stanie robić, ale jeśli chodzi o wykonywanie pozostałych czynności związanych z życiem i prowadzeniem organizacji, zwyczajnie nie mielibyśmy czasu. Dlatego też na rękę było nam wejście w spółkę z chłopakami z Wrocławia, założenie czegoś nowego i podjęcie współpracy jako współwłaściciele. Było Together, które miało jakieś podwaliny, ale brakowało mu sponsorów i medialności. My zapewniamy im to, czego oni potrzebowali, a oni zapewniają mi to, czego ja potrzebuję. Wzajemnie się uzupełniamy i fajnie się to wszystko zazębia, więc to był naturalny wybór. Nie chciałem uderzać do innych organizacji, gdzie byłbym jednym z piętnastu udziałowców i nie będę miał żadnego wpływu na to, jak będzie ona prowadzona. Tutaj z kolei będę faktycznie mógł decydować, w jakim kierunku pójdzie nasza organizacja, jak będziemy prowadzić graczy, jaki mamy plan na rozwój itd. Chciałem zrobić to troszkę inaczej niż wszystkie organizacje do tej pory i stwierdziłem, że założymy coś nowego, własnego.

Wiele osób z pewnością będzie myśleć, że dajecie organizacji tylko swoje twarze i rozgłos, podczas gdy prowadzeniem wszystkich działań nadal zajmować będzie się stary zarząd Together. Jak to naprawdę wygląda?

Oj nie, to tak nie wygląda i nie będzie wyglądało. Jestem tego zdania, że jeśli chcesz, aby coś było dobrze zrobione, to albo musisz zrobić to sam, albo musisz przypilnować, żeby ktoś zrobił to tak, by było dobrze. W momencie, gdy wybieraliśmy graczy do Ultraligi, to potrafiłem siedzieć do czwartej w nocy, obserwowałem ich i rozmawiałem z nimi. Ogarniałem naprawdę wiele rzeczy – kontakty, koszulki, logotypy i wiele innych spraw. Zdecydowanie nie było tak, że wszedłem, dałem im swoją twarz i pieniądze, mówiąc, żeby robili swoje. Nie wydaje mi się, żeby jakikolwiek inny właściciel organizacji był aż tak zaangażowany, jak my jesteśmy.

Kolejną interesującą sprawą jest sama nazwa. Mówisz, że sporo czasu poświeciliście na kwestie wizualne i ogólny odbiór nowego tworu. Dlaczego akurat H34T? Jest to jakieś odwzorowanie waszych charakterów?

Po pierwsze logotyp miał troszkę kojarzyć się ze starą wersją, która reprezentowała Together. W tamtym logotypie widzieliśmy dwie osoby trzymające się za ręce, które przypominały płomień. Stwierdziłem, że motyw płomienia jest całkiem interesujący i nie chcemy go zmieniać, dlatego odświeżyliśmy go nieco, aby był nieco ciekawszy. Oprócz tego sam płomień był stylizowany na podstawie literki H, co można zobaczyć, gdy bliżej się przyjrzymy. Nazwą ostatecznie zostało H34T pisane właśnie w takim cybernetycznym dialekcie. Wydaje mi się, że nazwa przykuwa uwagę i może faktycznie ma ona pewien związek z naszymi charakterami. Chcemy rozżarzyć polską scenę. Mamy plan na to, by wcisnąć do obiegu nowych, świeżych zawodników. Może będziemy powodem, dla którego ta scena zapłonie na nowo. Wszystko ma tutaj sens i nie ukrywam, że poświęciliśmy na to sporo czasu.

Pozyskiwanie i pomaganie młodym, perspektywicznym zawodnikom to jedna z waszych głównych wartości, które będą wam towarzyszyć na dłuższą metę? Czym macie zamiar kierować się już na początku współpracy?

Jesteśmy świadomi tego, że budując zespół potrzeba czasu. Są organizacje, które w trakcie jednego sezonu zmieniają swój skład co chwilę, bo coś nie pasuje. A najbardziej kuriozalne są sytuacje, w których te same organizacje zatrudniają zawodników na czas turnieju promocyjnego, byle tylko utrzymać się w lidze. I potem ta historia niestety się powtarza. Ja jednak jestem zdania, że jest wielu młodych i utalentowanych zawodników na polskiej scenie, którzy po prostu potrzebują tego, by ktoś się nimi zajął i poprowadził ich na dobre tory. Czasami trwa to dłużej, czasem krócej, ale koniec końców wydaje mi się, że gdyby Polacy nie mieli problemów z kłótliwością i wybujałym ego, to bylibyśmy jeszcze większą potęgą esportową niż teraz. Zawsze byłem tego świadomy, nawet te dziewięć lat temu, gdy chciałem stworzyć projekt, o którym wspominałem. Kompleksy graczy niestety wciąż są widoczne. Sądzę, że jeśli wystarczająco wcześnie zajmiesz się młodym graczem, to nie będzie szans na to, że nauczy się tych złych nawyków. Biorąc za wyznacznik popularny model z CS-a – dwóch doświadczonych zawodników i trzech młodzików – jest większa szansa, że ta bariera poziomu z czasem będzie się zacierać, a wszyscy na tym zyskają. Młodzi wymuszą na starszych pracę nad refleksem, który z wiekiem się pogarsza, a starsi przekażą młodym doświadczenie i taka machina świetnie radzi sobie w esporcie.

Zmartwiło mnie natomiast to, że odszedłem z League of Legends osiem lat temu, a po moim powrocie nadal widzę 70% tych samych zawodników. Wydaje mi się, że w polskim esporcie jest sporo klik lub grup, które wzajemnie się polecają i powodują, że na scenie mamy zastój.

W rozmowie z naszym serwisem potwierdził tę tezę chociażby Bullet, który długi czas nie mógł znaleźć dla siebie dobrego zespołu na polskiej scenie, mimo że za granicą radził sobie świetnie.

Od początku podchodziłem do tego w zupełnie inny sposób niż przedstawione powyżej praktyki. Mówiłem do moich graczy i trenerów, że nie interesuje mnie to, kto i kogo lubi, bo przerabiałem to już wiele razy. Jeżeli ktoś chce pograć sobie z kolegami, to może to robić w sklejkach bez przyszłości, natomiast jeśli te osoby chcą grać nawet z nieznanymi sobie do tej pory graczami po to, by zbudować wspólnie możliwie jak najlepszą drużynę, to w H34T będą mile widziane. Kolesiostwo i granie z kolegami jest fajne, ale pewnego poziomu nie przeskoczysz. Skoro z danymi graczami nie potrafisz rozwinąć się bardziej, to jaki jest sens kontynuowania takiego układu? Zmiany są potrzebne, mimo że tego nie chcesz lub może ucierpieć na tym twój kolega. Takie jest życie.

Planujecie jakieś konkretne działania rozwoju organizacji jako marki na polskiej scenie? Nie ukrywam, że do tej pory Together nie było szczególnie rozpoznawalnym klubem, mimo że istniał ponad rok.

Oczywiście. Pozyskaliśmy sponsora tytularnego, który jest dużą firmą komputerową. Poza tym po raz pierwszy w historii Together, a teraz już H34T będzie w Ultralidze. Wydaje mi się, że takie działanie promocyjne już na początku działania organizacji jest naprawdę solidne. Reklama, którą oferuje Polsat i same rozgrywki, z pewnością pomoże nam rozwinąć się jeszcze bardziej.

Jest jeszcze ktoś oprócz Komputronika?

Sponsorów mamy tak naprawdę kilku, jednakże są to bardziej współprace partnerskie, a nie wrzucanie suchych pieniędzy. Będziemy mieć opiekę dietetyczną dla graczy, bo wiemy doskonale, jak złe odżywianie się wpływa na koncentrację i ogólne samopoczucie, a co za tym idzie także na efektywność treningów oraz występy w oficjalnych meczach. Jeśli zjesz spory obiad zawierający ogrom węglowodanów, to naturalne jest, że później jesteś strasznie zmęczony i nie skupiasz się na grze tak, jak powinieneś. Sporo osób o tym nie wie, ale każdy, kto jest czynnym sportowcem, zauważa, że odpowiednia dieta sprawia ogromną różnicę, jeśli chodzi o późniejsze wyniki sportowe.

Poza tym gracze mogą liczyć na opiekę psychologa. Jednakże nie będzie to współpraca, która zaczyna działać tylko wtedy, gdy już masz problem i potrzebujesz wsparcia. Nasz psycholog będzie zajmował się drużyną przez cały czas, aby poznać profile osobowości każdego zawodnika. Mamy wielu młodych graczy, którzy mają jakieś problemy i złe zachowania, o których mogą nie wiedzieć, ale one wyjdą na jaw w trakcie meczów. Dla mnie podpisanie kontraktu z zawodnikiem nie równa się z odpowiednim zajmowaniem się jego rozwojem. W momencie podpisania umowy gracz staje się jakby nie patrzeć twoim pracownikiem i jeżeli chcesz, żeby twoja firma działała najlepiej, to musisz zapewnić swojemu pracownikowi możliwie najlepsze warunki, aby czuł się dobrze.

Wracając jeszcze na chwilę do rozwoju organizacji jako marki, mogę powiedzieć, że promocja na pewno będzie duża. Już teraz jest spora, bo zasięgi Twittera, Instagrama czy Facebooka organizacji podwoiły, czy nawet potroiły się w momencie, gdy opublikowaliśmy informacje o naszej współpracy, a przecież był to dopiero pierwszy dzień. Sami w sobie jako bracia Malczyńscy jesteśmy jakimś rodzajem reklamy dla organizacji. Dodatkowo bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie wiadomości od ludzi z branży esportowej, którzy cieszą się z naszego wejścia w esport, gdyż zapewnimy więcej widzów, a co za tym idzie także i sponsorów. Miejmy zatem nadzieję, że esport będzie się dzięki nam jeszcze bardziej rozwijał i wyjdą z tego same korzyści.

Zamierzacie mocno promować swoją organizację na swoich osobistych, bardziej związanych ze swoją marka, kanałach społecznościowych? Czy może chcecie odseparować te dwie sprawy i nie podejmować tego typu działań?

Tak, wypuściliśmy informacje na temat stworzenia organizacji esportowej również na swoje kanały. Wydaje mi się, że jako właściciele mamy obecnie największe zasięgi ze wszystkich drużyn w Ultralidze czy też CS-owym środowisku i postaramy się, aby przełożyć to również na te zasięgi drużynowe.

Czy już na tym etapie macie jakichkolwiek sponsorów, którzy wspierają właśnie H34T, a nie braci Malczyńskich? Nie obawiacie się, że ci sponsorzy będą przychodzić właśnie dla was, a nie po to, by zaistnieć w esporcie?

Jest kilku, którzy myślą o esporcie, ale oczywiście jest masa sponsorów, którzy myślą głównie o nas. Dla nas, tak czy inaczej, jest to spory plus i my, wchodząc w esport, zakładaliśmy, że będziemy wykorzystywać nasze twarze i social media tak, aby nie wkładać w tę organizację tak dużo własnych pieniędzy. Pozyskujemy kolejnych sponsorów przez nasze działania marketingowe, przez co jesteśmy w stanie finansować całą organizację i utrzymać naszą działalność na wysokim poziomie pod względem jakości przez dłuższy czas.

Nie chcę mówić po imioniach, bo to jednak moi znajomi, ale zrobili taki błąd, że wpakowali w organizację esportową swoje pieniądze na start, masę pieniędzy. Jednakże kiedy to nie wypaliło, tracili chęci i koniec końców musieli pożegnać się z niektórymi dywizjami, zostawić jedną i kontynuować to na mniejszą skalę. I wcale im się nie dziwię, bo mi również nie chciałoby się brnąć w to dalej, jeśli przynosiłoby to tylko straty finansowe. My mamy jednak zupełnie inny model marketingowy i nie chcemy inwestować ogromnych kwot we wszystko na raz. Zaczynamy od jednej drużyny, potem poprawiamy następne i sprawdzamy, jak to idzie. Jeśli wszystko będzie wychodziło dobrze, to zwiększymy budżet, odłożymy pieniądze i zainwestujemy wszystko, co zarobimy przez pierwsze pół roku, w organizację i zawodników. Każdy chciałby zainwestować i zarobić setki tysięcy złotych, ale nie można oczekiwać, że nowa drużyna będzie osiągać niebywałe sukcesy już na samym początku, na wszystko trzeba czasu.

H34T to w tym momencie dywizje LoL-a, CS:GO, FIFY i Simracingu. Czy utrzymanie tylu graczy i innych osób związanych z danymi sekcjami jest bardzo bolesne pod względem finansowym? A może obecne umowy sponsorskie pozwalają wam utrzymać się bez większych problemów?

My weszliśmy w spółkę, gdy budowaliśmy drużynę League of Legends. Chłopaki z Together Esports już wcześniej mieli dywizję Simracingu, CS-a oraz FIFY, jednakże w przypadku zawodników dwóch ostatnich wymienionych sekcji raczej mamy do czynienia ze wciąż budującymi swoją markę graczami, którzy najpewniej nie generują tak dużych kosztów, jak jakieś AVEZ. To nadal mocni i perspektywiczni zawodnicy, ale dopiero budują swoją markę esportową i nie mają sukcesów na swoim koncie, więc raczej utrzymanie pozostałych dywizji nie wygląda źle pod względem finansowym. Najbardziej kosztowną dywizją w naszym przypadku jest League of Legends, nie ma co ukrywać. Jednakże sponsorzy regulują te wydatki na tyle, że jesteśmy dosyć mocno zabezpieczeni. Mieliśmy plan, by wejść w esport od razu, patrząc naprzód. Nie chcieliśmy zainwestować i po jednym rozegranym splicie znaleźć się w ciemnej dupie, zastanawiając się, co my teraz zrobimy. Od początku mieliśmy plan, by wejść w esport na dłużej, a nie na jeden sezon. Chcemy działać długoterminowo, a nie robić to na wariackich papierach.

Właściciel jednej z polskich organizacji esportowych powiedział kiedyś, że esport to tak naprawdę zabawa dla bogatych ludzi. Myślisz, że H34T w którymś momencie będzie w stanie przynosić zyski, a nie kurczyć wasze środki na koncie?

Zacznę od tego, że nie chcemy zamykać się tylko na polskich graczy. Jeżeli pojawią się sukcesy i nowi sponsorzy, to być może zainwestujemy również w zagranicznych zawodników, którzy będą radzić sobie dużo lepiej. I ja wiem, że polski esport obawia się tego typu ruchów, wyliczając kolejne wymówki na ten temat. Mam jednak wrażenie, że to duży błąd, gdyż ciągłe czekanie na to sprawi, że ten problem nie zniknie. I patrząc przez pryzmat tego, jaki budujemy model naszej drużyny, mam wrażenie, że na dłuższą metę organizacja może przynieść więcej zysków niż kosztów. Osobiście mam taki cel, żeby rozwinąć polską scenę i pokazać, że nie mamy się czego wstydzić na arenie międzynarodowej oraz pod względem budowania mieszanych zespołów. Chcę przetrzeć szlak, który do tej pory był pomijany i nie ukrywam, że zbudowanie międzynarodowego zespołu również jest jednym z moich celów.

Wspomniałeś wcześniej o znajomych, którzy kiedyś zainwestowali w organizację esportową. Zapytam zatem wprost. Rozmawiałeś kiedykolwiek z Nitrozyniakiem na temat prowadzenia organizacji? W końcu to on razem z Isamu są prekursorami YouTuberów inwestujących w esport.

Isamu jest jednym z moich prawdziwych przyjaciół poznanych poprzez YouTube. Rozmawiałem z nim na temat organizacji esportowej i słyszałem wiele rzeczy na ten temat. Nie chcę potwierdzać, czy chodziło o nich, bo raczej każdy wie, jak było. Szymon przestrzegał mnie przed wieloma sprawami i to właśnie dlatego zdecydowaliśmy się zastosować taki, a nie inny model biznesowy. Aby móc zoptymalizować to wszystko staramy się wkładać jak najmniej swoich pieniędzy i pozyskiwać jak najwięcej sponsorów, którzy są zainteresowani esportem oraz naszymi zasięgami. Mamy tutaj o wiele większe pole do popisu, gdyż możemy zaoferować sponsorom milionowe zasięgi, wobec czego te kwoty finansowania są jednak dużo większe niż w przypadku umów z polskimi organizacjami esportowymi. Jeżeli chodzi o Nitrozyniaka, to nie miałem jeszcze okazji porozmawiać z nim na temat organizacji esportowej, ale miał odezwać się w tej sprawie – być może zapomniał.

W swoim długim tweecie opowiedziałeś o tym, że prób rozpoczęcia tej przygody z esportem było już kilka na przestrzeni ostatnich kilku lat. Możesz powiedzieć coś więcej na ich temat?

Opowiadałem trochę na temat projektu zrzeszającego zawodników, ale nie wspominałem o tym, że takich prób było co najmniej sześć lub siedem. Za każdym razem kończyło się tak samo – wrzucałem ogłoszenie, zbierałem graczy, dzieliliśmy się na grupy, pograliśmy parę dni i zaczynały się kłótnie, a zainteresowani zaczęli znikać i przestawali się odzywać. Chęci zawsze były, ale wystarczało ich na parę dni. Potem wychodziło, że jeden nie lubi drugiego, tamten nie będzie grał z tamtym i cóż, nie dało się obejść tych blokad polskich graczy. To samo zresztą było na wysokim poziomie, zanim pojawiły się profesjonalne turnieje na polskiej scenie i grało się wyłącznie Go4LoL-e na platformie ESL. Tam zdarzało mi się grać w zespołach z zawodnikami, którzy teraz rywalizują w Ultralidze. Miałem przygodę w zespole z Tabasko, który grał wtedy jeszcze na midzie. Były także epizody gry z Buntownikiem, Xilajonem i tak dalej.

Mowa o najlepszej Ashe na świecie?

Tak (śmiech). Swoją drogą Xilajon jest moim sąsiadem. Generalnie przewinęło się bardzo dużo osób. Często w drużynach był ten problem, który pojawia się do dziś, a mianowicie chodzi o to kolesiostwo i blokady typu: "nie lubię go, nie będę z nim grać". Teraz również mamy pewne grupki, które trzymają się razem i zawsze ktoś jest gorszy. Z perspektywy czasu boli mnie trochę to, że wtedy obracałem się wśród takich, a nie innych zawodników. Mogłem przenieść się na EUW i próbować swoich sił w innym środowisku, wtedy moja kariera esportowa mogłaby przybrać zupełnie inny kierunek. Mimo wszystko pogodziłem się z tym już i kiedy zauważyłem już, że nie mam szans na profesjonalną grę, to próbowałem organizować te projekty, ale sam wiesz, jak wychodziło.

Jest szansa, żeby ta niechęć do poszczególnych graczy na scenie LoL-a w końcu zniknęła?

Tak, bo w końcu pojawia się coś, czemu ludzie są bardziej wierni niż wspólne obgadywanie innych – czyli sponsorzy oraz pieniądze. Gracze są wierniejsi pieniądzom, dzięki którym mogą się rozwijać jako ludzie oraz jako zawodnicy i wolą się na tym skupić, a nie na przesiadywaniu na TeamSpeaku i gadaniu o głupotach. Jeśli masz do wyboru zarobić fajne pieniądze, osiągnąć coś i się rozwinąć albo posiedzieć na TS-ie z kolegą, to wybierasz to pierwsze. A przynajmniej taką mam nadzieję.

Sądzisz, że to lekceważące podejście i problemy z wybujałym ego graczy uległy zmianom? Mam tutaj na myśli zwłaszcza tych młodych zawodników, którzy na profesjonalnej scenie stawiają pierwsze kroki.

W jakimś stopniu już to przeszło. Znając scenę od podszewki, zdawałem sobie sprawę z tego, że każda umowa z zawodnikiem musi mieć punkty, które przewidują kary umowne. To jest absolutna kontra na problemy z ego. Wiadomo, że tego typu kary nie będą stosowane błyskawicznie, kiedy tylko ktoś przeklnie na Twitterze. Będziemy starać się rozmawiać z zawodnikami i stosować system ostrzeżeń, a jeśli ktoś notorycznie będzie łamać te zasady, to wtedy będziemy stosować kary umowne. W takiej sytuacji zawodnik traci nasz czas i zwyczajnie marnuje miejsce dla potencjalnie lepszej osoby, która marzy o tym, żeby być na tej samej pozycji. Mimo wszystko kary to nie jedyna motywacja obecnych graczy. Mam wrażenie, że ludzie zmienili już swoje podejście i wolą spróbować się rozwinąć pod okiem organizacji i powalczyć o swoją karierę nawet kosztem swojego ego.

Planujecie zatem edukować swoich zawodników na temat tego, co warto publikować w mediach społecznościowych?

Wiesz, po pierwsze niektórzy z tych zawodników dopiero zaczynają swoją przygodę z profesjonalnym graniem, a po drugie jest to marka naszej drużyny. To wciąż młodzi gracze, którzy zaczynają budować swoją indywidualną markę i w momencie, w którym zrobią coś, co wyklucza ich z jakichkolwiek współprac, to jest już krótka piłka. Potem bardzo trudno jest odbudować sobie dobry wizerunek. Mieliśmy zatem kilka rozmów z graczami na temat social media. Oczywiście nie mówimy im, co mają mówić, ale raczej jak mają mówić i jak mają zachowywać się podczas wywiadów. Rozmawiamy z nimi bardziej pedagogicznie, gdyż chcemy, żeby wyciągnęli wnioski i nie popełniali błędów w przyszłości. Nie podchodzimy do tematu w stylu: "jeszcze raz tak zrobisz i wylatujesz". Pod tym względem trzeba obchodzić się z nimi jak z dziećmi, trzeba usiąść, wytłumaczyć i tyle. Zdajemy sobie sprawę z tego, że gracze to nie maszyny, tylko ludzie, których rozwój jest dla nas kluczowy.

Mamy taki model budżetu, że jesteśmy w stanie utrzymać się przez naprawdę długi czas, nie generując wielkich przychodów, ale dzięki temu możemy sobie pozwolić na to, żeby edukować naszych graczy i pozwolić im na swobodny, długotrwały rozwój pod wieloma względami pod okiem specjalistów.

Jak bardzo jesteś zaangażowany emocjonalnie w ten projekt? Słyszałem w kuluarach, że potrafisz przebywać z zawodnikami na teamspeaku podczas ich treningów, aby przysłuchiwać się ich działaniom.

Oj tak byczku. Teraz właśnie trwają scrimy mojej drużyny i mnie nie ma, ale normalnie jestem na każdym scrimie. Na początku, przy wyborze zawodników, nawet nieco za bardzo zaangażowałem się w to emocjonalnie i koniec końców odsunąłem się troszkę od tego. Byłem przyczyną pewnych błędów komunikacyjnych między graczami. Nie było to coś bardzo negatywnego, ale ktoś tam poczuł się urażony, że nie dostał odpowiedzi wcześniej czy później, więc wziąłem to na siebie i przeprosiłem ich osobiście.

Zaangażowanie jest u mnie bardzo duże. Gdybym tego nie czuł, to bym się w ogóle za to nie zabierał, bo – jak powiedziałem na samym początku – w pewnym momencie życia jest już bardzo mało rzeczy, których jeszcze nie spróbowałeś i mało rzeczy, które cię jarają i dają motywację, a dla mnie esport jest jedną z nich. Gdyby było inaczej, to bym się tego nie dotykał. Są po prostu rzeczy, które trzeba w życiu robić z myślą o sobie. Nie widziałem właściciela AGO, żeby biegał i robił takie rzeczy, jak ja. Żeby nie było, AGO to po prostu pierwsza organizacja, która przyszła mi do głowy, bez urazy.

Treningi, w których uczestniczysz, wyglądają tak, jak sobie wyobrażałeś, czy jest coś, co cię zaskoczyło?

Za moich czasów nie było kogoś takiego jak trener, nie było też analityków. My sami musieliśmy oglądać, robić jakieś taktyki, albo podpatrywać od ludzi z LCS i tak dalej. Teraz to się tak rozwinęło, że treningi wyglądają podobnie pod względem grania, ale świadomość graczy jest dużo większa i trenerzy oraz analitycy robią mega robotę. To nie jest łatwe, bo przecież trzeba świetnie znać tę grę, potrafić wyłapywać odpowiednie elementy i jeszcze starać się robić ciągły progres, a to nie jest proste, gdy ma się pięciu zawodników, a każdy mecz jest totalnie inny. Szansa na to, ze pewna sytuacja powtórzy się w jakiejkolwiek innej grze w takich samych okolicznościach jest bardzo mała, więc musi być sporo improwizowania i wdrażania swoich pomysłów, które trzeba zgrywać z czasem. To się na pewno zmieniło, to mnie w pewnym stopniu zaskoczyło.

Skoro przyglądasz się tym scrimom i sam grałeś na dość wysokim poziomie, to co sądzisz o waszych zespołach, które będą uczestniczyły zarówno w Ultralidze, jak i w drugiej dywizji? Czy jest szansa, żeby młodzi zawodnicy zawojowali tę scenę?

Gdyby nie było takiej szansy, to inaczej bym na to patrzył. Wydaje mi się, że jest. Sądzę, że dużo osób skreśla tych młodych graczy. Sporo jest tier list graczy, ale odnoszę wrażenie, że one tworzone są często albo na podstawie całej kariery zawodnika, albo przez pryzmat tego, jakie miejsce zajęła jego drużyna. Na papierze może być wszystko. W trakcie gry może wyjść coś zupełnie innego. Najlepszym przykładem jest SK PRIME z Niemiec, które było hype'owane, które miało z łatwością wejść do EU Masters, a skończyło na ostatnim miejscu. Ja wierzę w moich zawodników, widzę jak stają się lepsi. Najważniejsze, żeby oni zobaczyli, jak to wygląda, z czym to się je i żeby progresowali. Nie jest przecież powiedziane, że będą totalną klapą w tym sezonie. Może się okazać, że będą grali dobrze i skończą na 5-6. miejscu i to nie musi być powód, żeby wyrzucać cały skład i robić go od początku, bo jeżeli oni będą grali ze sobą tyle czasu i będzie widać poprawę, to możemy wziąć tych samych graczy na kolejny sezon i wtedy to będzie zupełnie inna bajka. Nad pewnymi aspektami trzeba pracować dłużej niż miesiąc czy dwa i jeżeli zauważymy, że jest szansa, żeby to miało ręce i nogi, to będziemy to kontynuować. Działa to też w drugą stronę. Jeśli zobaczymy, że ktoś odstaje i sobie nie radzi pomimo naszego wsparcia, to albo pójdzie do drugiej drużyny, albo rozważymy inne rozwiązanie. Są przecież momenty, że ktoś nie chce, nie stara się lub po prostu nie jest w stanie przeskoczyć pewnych granic. Jeśli ósmy rok z rzędu grasz tak samo, to jest mała szansa, że w dziewiątym pójdzie ci znacznie lepiej.

Czy założyliście sobie jakieś konkretne cele? Nie mam tu na myśli wyłącznie drużyny LoL-a, ale też o organizacji samej w sobie.

W Ultralidze chcemy po pierwsze pokazać się z dobrej strony, a po drugie budować skład i wiązać z nim nadzieje, żeby to nie był skład na jeden sezon. Organizację chcemy budować na graczach, którzy są perspektywiczni.

Chcecie być kuźnią młodych talentów.

Troszeczkę tak i chcemy zobaczyć, czy mieszanie graczy doświadczonych z młodymi jest efektywnym modelem w każdej płaszczyźnie i dyscyplinie, czy tylko w szczególnych przypadkach. Będziemy chcieli mocniej rozwinąć inne dywizje. Nie wiem, czy to sprawi, że niektóre sobie całkowicie odpuścimy i skupmy się np. na dwóch, trzech czy maksymalnie czterech w tym roku. Wtedy łatwiej będzie ocenić, które faktycznie są perspektywiczne, które esportowe rejony jesteśmy w stanie wzmocnić, a które lepiej odpuścić. Pierwsze pół roku będzie dla nas bardzo obrazotwórcze.