Czwartek. Wieczór. Siedzisz sobie wpatrzony w ekran z myślą, że nic się już dziś nie wydarzy, bo i niby co miałoby? Ciepła kawa paruje obok, odmierzając czas do momentu, aż ją wypijesz i pójdziesz spać. I nagle spada na ciebie jak grom z jasnego nieba – na początku nie wiesz co, myślisz, że to jakiś dowcip, błąd może. Jesteś zaskoczony i z tego zaskoczenia próbujesz odpędzić demony, które najwyraźniej chcą zawładnąć twoim życiem, bo przecież w normalnej rzeczywistości takie rzeczy się nie dzieją...
No dobra, trochę popłynąłem, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie był zaskoczony, gdy jego oczom ukazał się pisany wielkimi zgłoskami komunikat "KUBEN TRENEREM ENVY". Amerykańska organizacja postawiła bowiem na konkretną przebudowę i dobrze, bo projekt w dotychczasowym kształcie zdawał się nie rokować zbyt dobrze. Ale że postawi na polskiego trenera – to było zaskoczenie. Tym bardziej że kuben zdawał się nieco wypaść z esportowej karuzeli. Wszak od pożegnania z Virtus.pro minęło długie osiem miesięcy i w tym czasie media nie zasypywały nas wcale plotkami na temat potencjalnych przyszłych pracodawców członka Złotej Piątki. W eterze była cisza przerwana tylko wywiadem dla HLTV oraz występem w roli eksperta podczas polskiej transmisji z IEM Katowice 2020. Trudno było więc nie odnieść wrażenia, że o kubenie-trenerze nieco zapomniano.
Ale najwyraźniej nie zapomniano do końca, czego następstwa widzimy teraz. No dobrze, ale jak ocenić ten ruch? Gdy cofniemy się pamięcią do czasów, gdy Virtus.pro występowało jeszcze z biało-czerwoną flagą, to przypomnijmy sobie, że Gurczyński był chyba jednym z najczęściej krytykowanych członków formacji. Owszem, był szkoleniowcem, więc to on jako mózg ekipy odpowiadał za wyniki. Toteż wielu podważało jego umiejętności i w niczym nie pomógł fakt, że po całkowitym rozpadzie pierwszego składu rosyjscy włodarze zaufali mu ponownie, powierzając misję współtworzenia składu drugiego. Trzeba jednak przyznać, że wynikami kuben rzeczywiście się nie bronił.
Z drugiej strony żaden z byłych Virtusów nigdy nie skrytykował swojego trenera – ba, nierzadko w jego kierunku padały komplementy. I nie mówię tu o sytuacji, gdy gracze byli jeszcze zakontraktowani przez organizację i zwyczajnie nie wypadało źle wypowiadać się na temat kogoś, z kimś się współpracuje. Nawet gdy drogi VP się rozeszły, na temat Gurczyńskiego można było usłyszeć raczej dobre rzeczy. Zresztą gdyby 32-latek faktycznie był taki fatalny w tym co robi, to MICHU, który współpracował z nim przez dwa lata, raczej by go do Envy nie polecił. A nie ulega wątpliwości, że młody strzelec na pewno do angażu polskiego trenera rękę przyłożył.
Może więc ten kuben wcale nie jest taki zły, jak go malują? Prawda zapewne leży pośrodku, bo o ile nie można powiedzieć, że Gurczyński żadnych błędów nie popełnił (bo kto ich nie popełnia), tak kreowanie go na głównego winowajcę destrukcji polskiego Virtus.pro wydaje się być sporą przesadą. Problem, który trawił tamten zespół (a może raczej problemy) wydawał się o wiele bardziej złożony i ograniczanie go do tylko jednego czynnika wydaje się być niedopowiedzeniem na tyle rażącym, że wartym skorygowania.
Jednocześnie można założyć tezę, że jeżeli Polakowi nie wyjdzie w Envy, to o kolejny taki angaż będzie mu niezwykle trudno. Jest to więc stąpanie po naprawdę cienkim lodzie, bo dziś Envy to projekt niepewny z zaledwie trzema graczami w składzie – tak, trzema, bo trudno mi liczyć 29-letniego LEGIJĘ, który wydaje się tylko opcją tymczasową do momentu, aż uda się znaleźć wartościowe wzmocnienie. Tak czy inaczej, zespół niemal zaczyna od nowa i ten proces potrwa jeszcze wiele miesięcy. Ekipę w jej właściwym składzie zobaczymy prawdopodobnie dopiero w styczniu i dopiero od tego momentu, gdy wszystko się unormuje, będzie można powiedzieć "sprawdzam". Każda próba wcześniejszego wyciągania wniosków nie będzie mieć większego sensu.
Nie ulega wątpliwości, że przed kubenem spore wyzwanie. Prawdopodobnie największe od czasów próby dźwignięcia starego Virtus.pro – wtedy poniekąd się udało, bo przecież NEO, TaZ i spółka jeszcze przez jakiś czas znajdowali się w czołówce, a przez chwilę okupowali nawet fotel lidera rankingu HLTV. Ale teraz realia się zmieniły, bo Gurczyński nie będzie miał przed sobą dobrze sobie znanych kumpli z czasów wspólnych występów, nie będzie miał też możliwości komunikowania się po polsku. Niemniej między VP a Envy jest jedna zasadnicza różnica, gdyż tym razem polski szkoleniowiec otrzyma rzeczy niemniej cenne – czas i brak presji. Przynajmniej na razie.