ESL każdego roku organizuje mistrzowskie turnieje dla różnych krajów i regionów. Ale co ciekawe, Polska jest tutaj pod pewnymi względami wyjątkowa. Spójrzmy na Beneluks – w mistrzowskiej ekipie dwóch obcokrajowców. Niemcy? Dwóch obcokrajowców. Włochy? Trzech obcokrajowców. Hiszpania? Jeden obcokrajowiec. Szwajcaria? Dwóch obcokrajowców. Wielka Brytania? Tak samo. I mówimy tutaj tylko o zwycięzcach ostatnich edycji rozgrywek. A jak to wyglądało u nas? Mistrzowski skład x-komu AGO – pięciu Polaków. Co więcej, pośród pozostałej siódemki uczestników również można było uświadczyć osoby legitymujące się paszportem z białym orłem w koronie. Skąd ta niechęć do sięgania po zawodników spoza kraju? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie, chociaż już teraz można stwierdzić, że historia nie zachęca do tego typu eksperymentów.

Dawne próby nieudane

Pierwszym, co rzuca się na myśl, gdy pomyślimy o stranierich w polskich składach, jest przykład Teamu Kinguin. Włodarze organizacji od zawsze mieli ambicje międzynarodowe, ale kolejne krajowe roszady nie potrafiły tych ambicji zaspokoić. Toteż pod koniec 2017 roku podjęto decyzję o zaangażowaniu dwóch portugalskich strzelców – Christophera "MUTiRiSA" Fernandesa oraz niezwykle utytułowanego Ricardo "foxa" Pacheco. Dwójka z Półwyspu Iberyjskiego wskoczyła do zespołu w miejsce Grzegorza "SZPERA" Dziamałka i Kacpra "kap3ra" Słomy, ale oczekiwanych sukcesów nie przyniosła, w efekcie czego już po nieco ponad dwóch miesiącach w TK jej nie było. – W momencie, gdy odszedłem z Kinguin, graliśmy z dwoma Portugalczykami – z foxem i MUTiRiSEM. Próba połączenia takich osób to był jeden z gorszych pomysłów, z jakim miałem styczność w mojej karierze. Musieliśmy nagle zmienić język komunikacji, gdy my tak naprawdę nie mówiliśmy po angielsku zbyt dobrze. Rozumieliśmy się, ale na pewno nie byliśmy drużyną. Raczej osobami, które wchodziły i coś tam dukały po angielsku do siebie. Nie mówię, że wszyscy tak robili, ale bariera językowa była bardzo duża, zwłaszcza jeśli mieliśmy żyć razem jako zespół – tłumaczył nam w marcu 2019 roku kulisy tamtej współpracy Michał „MICHU” Müller. No cóż, gołym okiem widać więc, że to nie mogło się udać.

Kilka miesięcy później jednak na podobny ruch zdecydowało się PRIDE. To znaczy, podobny, bo Orły także zaangażowały obcokrajowców, chociaż tutaj cały schemat był nieco inny. Organizacja przejęła bowiem już istniejący skład, który współtworzyli dwaj Bułgarzy, Ivan "Rock1nG" Stratiev i Nikola "nk4y" Radushev – Była to już gotowa drużyna, jak dobrze pamiętam utworzona przez cranka. Skład zapowiadał się obiecująco, dlatego postanowiliśmy podjąć współpracę. Kontrakt wstępnie podpisaliśmy na czas trwania ESL Mistrzostw Polski z możliwością przedłużenia. Wyniki nie były satysfakcjonujące zarówno dla nas, jak i samych graczy, więc nasze drogi się po prostu rozeszły – wspomina tamten epizod właściciel PRIDE, Piotr "neqs" Lipski. A wyniki faktycznie prezentowały się słabo, aczkolwiek i tak polsko-bułgarskiej ekipie zabrakło naprawdę niewiele, by awansować do ćwierćfinału. Finalnie zajęła ona siódme miejsce, tracąc do szóstego Teamu Preparation zaledwie trzy punkty. Kto więc wie, jakby potoczyły się losy formacji, gdyby to jednak ona dostała się do play-offów? A tak gracze pożegnali się z organizacją, a ta kilka miesięcy później pożegnała się ze sceną Counter-Strike'a.

Potem długo nikt (ciekawe dlaczego) nie próbował postawić na graczy z zagranicy i dopiero w 2019 roku wyłamało się AVEZ Esport. Niemniej Ośmiornice borykały się wówczas z tak dużymi problemami ze skompletowaniem drużyny, że takie eksperymenty nikogo raczej nie zaskoczyły. – Gdzieś w tamtym czasie rodziła się koncepcja dotycząca składu CS:GO w 2020 roku. Inicjatywa pojawiła się ze strony zawodników i nie mieliśmy nic przeciwko testowaniu nowych rozwiązań – przyznał nam koordynujący działania AVEZ Adam "destru" Gil. I cóż, z boku wyglądało na to, że efekty są wcale obiecujące, bo wspierana przez wspomnianego wcześniej nk4y'ego oraz Caspera "Celrate'a" Andersena ekipa najpierw sięgnęła po triumf w grupie profesjonalnej Polskiej Ligi Esportowej, a potem znalazła się tuż za podium grupy mistrzowskiej. Mimo obiecującego startu projekt jednak porzucono. – Po lipcowych finałach PLE stwierdziliśmy, że to nie zagra. I podobnie jak w przypadku iHG było tutaj wiele czynników, które zaważyły o szukaniu jednak polskiej piątki zawodników – komunikacja, transfery, bootcampy. Wtedy też nie było COVID-u, więc więcej spraw przebiegało standardowo, stacjonarnie – stwierdził destru.

Możliwości na przyszłość

I na dobrą sprawę na tym moglibyśmy zakończyć tę wyliczankę. Jak zostało wspomniane, w ostatnim sezonie ESL Mistrzostw Polski każda z ośmiu uczestniczących drużyn składała się wyłącznie z Polaków. Oczywiście patriotyzm każe nam domniemywać, że to dobrze, ale czy na pewno? Czy w przypadku braków na jakiejś pozycji, zamiast gimnastykować się z szukaniem na siłę zawodników, którzy ewidentnie nie osiągnęli jeszcze wymagającego poziomu, nie powinniśmy poszukać kandydatów w krajach ościennych? Mówię o "krajach ościennych", bo w wypadku np. Czech czy Słowacji bariera językowa powinna być teoretycznie mniejsza niż w przypadku, dajmy na to, Niemiec czy Włoch. Ale nadal może wystąpić i być problemem. – Jednym z powodów, dla których nie sięga się po graczy spoza Polski, jest bariera językowa. Chodzi też o dogadywanie się podczas samej rozgrywki, bo w CS-ie komunikacja jest czasami chaotyczna. Zawodnicy posługujący się językiem ojczystym mają o wiele większy komfort gry – zauważył neqs. Nieco inaczej na problem patrzy jednak Gil: – Kiedyś powiedziałbym, że nie mamy przelotu do zagranicznych scen, a znajomość między zawodnikami jest znikoma. Relacje wypracowywało się przecież na turniejach, na których bywało raptem kilka drużyn. Dziś mamy wszelkiego rodzaju FPL-e, zawodnicy się znają, ale mam wrażenie, że mimo tego i tak z tego nie korzystają. Chyba po prostu trudno im wyrwać się z tego środowiska, kiedy już raz się w nie wpadnie. W ciągu dnia treningi, wieczorem TS-ik i wspólne gierki w inne tytuły. Jeśli ktoś chciałby tworzyć międzynarodowy skład, musiałby się na tym focusować od samego początku, omijając nieco polską scenę.

Taki rozwój rodzimego podwórka wydaje się być sporym marnotrawstwem istniejącego obok potencjału. Wiem, że funkcjonuje u nas przeświadczenie o ogromnej liczbie talentów, które tylko czekają na odkrycie, ale nie oszukujmy się – od wielu lat nie przekłada się to na osiągane sukcesy. Co więcej, strzelcy, którym przypięto łatkę ogromnych talentów, najczęściej przepadają pośród ligowej szarzyzny, a my wciąż wyglądamy za potencjalnymi następcami TaZa i NEO. Czy więc poświęcenie większej liczby środków na przyjrzenie się rynkowi przygranicznemu i zaangażowanie młodych talentów właśnie z tamtych regionów byłoby złym pomysłem? I bynajmniej nie chodzi tutaj o zatrudnianie tylko obcokrajowców, ale o tworzenie naszym talentom odpowiednich warunków do rywalizacji i rozwoju u boku równie utalentowanych kolegów. Czy w przypadku braku odpowiedniego, dajmy na to, entry fraggera, nie lepiej byłoby spróbować poszukać takiego np. na Słowacji albo Litwie? Kraje z Europy Środkowej i znad Bałtyku też mają się czym pochwalić jeśli chodzi o talenty – wszak w ostatnich latach to właśnie stamtąd wyszli tacy gracze, jak Robin "ropz" Kool, Aurimas "Bymas" Pipiras czy też Helvijs "broky" Saukants. Wiadomo, że nie każdy Estończyk musi być kolejnym ropzem, ale kto wie? W grę wchodzą też potencjalne wynagrodzenia i opłaty transferowe, ale tutaj pozostają dwie kwestie. Po pierwsze, nasza scena pod kątem funkcjonujących organizacji czy też podejmowanych współprac wydaje się być jedną z bardziej rozbudowanych w regionie, a to teoretycznie oznacza, że polskie organizacje powinny być w stanie opłacić transfer czy wynagrodzenie gracza z Czech czy Słowacji. Z drugiej strony, bo to przecież tylko moje gdybanie, nawet gdyby koszty przeprowadzenia takiego transferu przerastały możliwości ekip z Polski, to przecież nadal pozostaje wspomniany przez destru FPL czy inne tego typu inicjatywy, gdzie wiele talentów tylko czeka na swoją szansę na profesjonalną karierę.

Chciałoby się więc rzec "do dzieła!". –  Myślę, że to kwestia czasu jak w naszym kraju powstaną składy międzynarodowe. Świetnie to działa w League of Legends, więc i tutaj miałoby to sens – zapewnił nas neqs. Obyś miał rację, Piotrze!

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn