Ostatnie dni na scenie Counter-Strike'a bynajmniej nie stały pod znakiem fantastycznych akcji, które będą bić rekordy wyświetleń YouTube'a. To znaczy, być może takie akcje były, ale raczej nie na nie zwracano uwagę. To, co zaprzątało myśli kibiców, graczy i w ogóle całej społeczności, działo się poza serwerem. Oto bowiem wybuchła afera, której skutków jeszcze nie znamy, a która może wpłynąć na wiele szkoleniowych karier.

O błędzie związanym z poruszaniem się kamery trenera słyszało już zapewne wielu z was. Gdy jednak istnienie owego buga wyszło na jaw, nikt chyba nie spodziewał się, że następstwa będą tak znaczące. A tymczasem już trzech szkoleniowców zostało na okres od 6 do 24 miesięcy zawieszonych przez ESL – wśród nich znajdziemy m.in. HUNDENA, który przecież dopiero co mógł świętować ze swoimi podopiecznymi z Heroic triumf podczas ESL One Cologne 2020. A to miał być dopiero wierzchołek góry lodowej, bo zapowiedziano przeglądanie kolejnych demek, by znaleźć dowody na wykorzystywanie exploitu istniejącego w grze już od kilku lat! W tej sytuacji kilku winnych postanowiło uprzedzić ewentualny ruch esportowej centrali, samemu przyznając się do niecnych czynów. Oczywiście owi winni wyrażali od razu skruchę, zapewniając o wstydzie i smutku, jaki czują z powodu swojego zachowania.

I to właśnie owy smutek budzi we mnie największy... nie wiem, niesmak. Niesmak spowodowany faktem, że gdyby nie praca Michała Słowińskiego i innych, którzy przyczynili się do ujawnienia sprawy, prawdopodobnie żadnych oświadczeń, wyznań żalu za grzech itp. by nie było. Bo przecież o istnieniu błędu, o który się tutaj rozchodzi, wiadomo było od dawna. Co więcej, wiedziało o nim wielu ludzi zaangażowanych obecnie w działalność sceny, ale nikt nie uznał za zasadne wystąpić przed szereg do momentu, gdy groźba kary stała się realna. Ani Faruk "pita" Pita, Allan "Rejin" Petersen, ani nikt inny nie przyznał się wcześniej, a przecież mówimy w ich wypadku o wydarzeniach sprzed mniej więcej dwóch lat. A to daje prawa, by podejrzewać, że owy wstyd, do jakiego przyznają się winni, nie jest wstydem z powodu zrobienia czegoś złego. To bardziej wstyd, bo dali się złapać albo prawdopodobnie dadzą się złapać. Nie widzę w tym szczerości.

Smutna konkluzja jest taka, że dziś nie możemy być pewni, które wyniki z minionych lat były efektem tego, że ktoś faktycznie był lepszy, a w jakim stopniu były skutkiem nieuczciwych działań. Nie wiemy, czy nasz ulubiony zespół wygrywał dzięki geniuszowi swojego trenera, czy też dzięki jego "pomocy", ale nie takiej, jakby się można tego spodziewać. Na koniec nie wiemy też, którzy gracze wiedzieli o tym, co się dzieje, ale także nic z tym nie zrobili. Bo trudno wierzyć, że szkoleniowcy posiadający taki zasób informacji, jaki dawała odpowiednio umiejscowiona kamera, nie dzielili się nim ze swoimi podopiecznymi. A jeżeli faktycznie tak było, to czy ci podopieczni nie są w całej sprawie niemniej winni niż trenerzy? Cóż.

Jedno jest pewne – czekają nas teraz niepewne czasy. Aż przypomina się okres, gdy w polskiej piłce wybuchła afera korupcyjna i wtedy też każdy patrzył na każdego podejrzliwie, bo przecież nie było wiadomo, kto jutro zostanie zgarnięty do wrocławskiej prokuratury w kajdankach. Dziś natomiast nie wiemy, jak długo trupy będą wypadać z szaf i kto jeszcze padnie ofiarą "nadgorliwych" adminów. Najsmutniejsze jest to, że pewnie nie wszystkich uda się wyłapać i nie wszyscy też uznają za zasadne samemu się przyznać. A my już zawsze będziemy mieć z tyłu głowy, że drużyna, której kibicowaliśmy, wygrała/przegrała w nie do końca sportowy sposób. Cóż, smutne czasy nastały, które przelatane będą nie do końca szczerym żalem.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn