To był dobry rok – to zdanie, które w kontekście kończącego się 2020 praktycznie nie pada, ale patrząc z perspektywy fana polskiego LoL-a, trudno się z nim nie zgodzić.

Polska scena jeszcze nigdy nie była tak silna. Silna nie tylko mocą poszczególnych zawodników występujących w Ultralidze, ale przede wszystkim potężna zespołowo, co udowodniły świetne występy AGO ROGUE i K1ck Neosurf w obu tegorocznych edycjach European Masters.

Dzięki nim przestaliśmy w końcu żyć wspomnieniami o potężnym Illuminar Gaming z ery Mateusza „Kikisa” Szkudlarka i Fryderyka „Veggiego” Kozioła, a na naszych oczach dojrzało nowe pokolenie graczy. Graczy, którzy poważnie mogą myśleć o zawojowaniu największej europejskiej sceny. Nagle zaczęły podnosić się głosy, że Polska jest w stanie regularnie nawiązywać rywalizację z najlepszymi drużynami z Niemiec, Francji czy Hiszpanii, a oczekiwania wobec rodzimych ekip wzrosły. I choć bardzo chciałbym, byśmy nadal żyli tym pięknym snem, to obawiam się, że nasza bańka może dość szybko prysnąć, a zbliżający się split wiosenny niechybnie rozczaruje wielu fanów polskiej sceny, którzy mieli wobec niej wygórowane oczekiwania.

QUIZ:
Co Ty wiesz o Ultralidze?

Coś się kończy, coś się zaczyna

Zakończony niedawno sezon uważam za punkt kulminacyjny całego projektu Ultraligi, rozpoczętego pod koniec 2018 roku. Na początku wszyscy badaliśmy grunt – poczynając od organizatorów, poprzez zespoły i graczy, na widzach kończąc. Uczyliśmy się tego nowego produktu, który po chwili oczarował nas swoim rozmachem i oprawą. Ultraligowe pojedynki szybko stały się częścią rodzimego esportowego krajobrazu, a w tym samym czasie tworzone były struktury, pojawiały się nowe projekty – szliśmy do przodu.

Te dwa lata pracy przyniosły efekty. Nauczyliśmy się, co działa, a co nie, odkryliśmy, jak powinno się pracować z zawodnikami i jak prowadzić media społecznościowe (choć patrząc po niektórych organizacjach – nadal jest to czarna magia). Wykreowane zostały nowe gwiazdy i pojawiły się młode talenty, które po niezłych występach w Polsce wyruszają w świat. Teraz, kiedy cały ten długi proces się zakończył, naszą scenę czeka delikatny reset.

Zacznijmy od fundamentów

W nowym roku przede wszystkim potrzebujemy dobrych zawodników i rzetelnych organizacji. Brzmi to trywialnie, ale jeśli popatrzymy na dostępnych na rynku graczy, to nie jest to obrazek napawający optymizmem. Wielu zawodników ze słabszych ultraligowych formacji (a nawet kilku z poziomu jeszcze niższego niż UL) zamiast szukać dla siebie drużyny w Polsce, wybiera kierunek zagraniczny, a starsi gracze nie zawsze chętnie wracają do kraju – w pierwszej kolejności starają się o angaż w LFL czy Prime League.

Brakuje też wielu stabilnych organizacji – Komputronik H34T nagle pojawiło się i nagle zniknęło, Gentlemen's Gaming niby jest, a jakby go nie było, devils.one przed chwilą zamykało dywizję LoL-a, po czym teraz znowu ją otwiera... Zaledwie połowa stawki, czyli Illuminar, AGO, K1ck i Pompa, to pewniaki.

Bez pieniędzy ani rusz

Wyżej opisany problem nie istniałby (a przynajmniej nie byłby tak dotkliwy), gdyby polska scena miała nieco więcej funduszy. Nadmiar pieniędzy w esporcie nigdy nie przyprawiał Polaków o ból głowy, a praktycznie w każdym sezonie kontrowersje wywołują kwestie rozliczeń materialnych (sprawa z niesławnym Indictive chyba nadal nie została rozwiązana, a o darmowym składzie Piratów z zeszłego splitu już chyba każdy zdążył się wypowiedzieć). Nie tylko pomogłoby to w kształceniu nowych zawodników (poprzez inwestowanie w sztab szkoleniowy), ale też podniosło atrakcyjność ligi w oczach starszych graczy, dla których gra za 500 czy 1000 złotych miesięcznie po prostu mija się z celem.

Problem polega na tym, że dla wielu inwestorów esport to nadal niepewny grunt, a w czasach koronawirusa ryzykowne inwestycje są ostatnią rzeczą, którą chcesz robić jako osoba prowadząca biznes (szerzej na ten temat mówili właściciele największych polskich organizacji w siódmym odcinku programu Polski Młyn).

Z tego też powodu jesteśmy zdani na pastwę losu – liczymy na to, że uda zebrać się tych kilkunastu czy kilkudziesięciu zawodników, którzy okażą się mieć spory potencjał i będzie ich można niewielkim kosztem rozwinąć. I choć ostatnio młodzi i utalentowani gracze z Polski pojawiają się dość regularnie, to nie możemy liczyć na to, że zawsze tak będzie.

Polski finał EU Masters? Może innym razem

Nie miejmy więc gigantycznych oczekiwań wobec najlepszych drużyn piątego sezonu UL. O powtórzenie sukcesu z EU Masters będzie niezwykle trudno z uwagi na niesłychanie wysoki poziom francuskich drużyn i rzekome osłabienia kadrowe topowych polskich organizacji. Jak co roku, wiosna powinna być okresem przejściowym, podczas którego drużyny będą powoli się zgrywać, a pełnię ich potencjału zobaczymy dopiero po pewnym czasie. W nadchodzącym splicie spodziewajmy się też wielu debiutantów. Choć oficjalnie składy nie zostały jeszcze ogłoszone, to z kuluarowych doniesień wynika, że miejsce w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej znaleźli zawodnicy, którzy do tej pory występowali jedynie w drugiej dywizji UL lub Lidze Grimorr.

Nie bądźmy więc zdziwieni, jeśli poziom naszej ligi delikatnie spadnie – to normalne, kiedy trzeba na nowo stawiać fundamenty. Uczmy się też na własnych błędach, bo już nie raz bardzo szybko skreślaliśmy poszczególnych zawodników czy organizacje, które później wbrew wszystkim osiągały sukcesy. Każdy split pisze swoje własne historie, a ich głównymi bohaterami nierzadko są ci, o których nie myślimy w pierwszej kolejności. Kto wie, może podobnie będzie i tym razem.