Grudzień to piękny miesiąc, w którym jednak mało się dzieje w esporcie. Nic dziwnego, wszak niemalże wszystkie rozgrywki, a przynajmniej te najważniejsze, są obecnie w środku przerwy międzysezonowej. Dzisiaj znamy już większość składów, które wystąpią w kolejnym sezonie profesjonalnego League of Legends w Europie, Ameryce Północnej czy dalekiej Azji. Podobna sytuacja była dwanaście miesięcy temu, kiedy okienko transferowe dobiegało powoli końca. Czas zatem zacząć podsumowywać to, co działo się w minionym sezonie. Na początek skupmy się na najgorszych transferach.
Nieudany powrót greckiego herosa
W 2016 roku europejska scena LoL-a zatrzymała się na sekundę, jako że jeden z jej ulubieńców musiał ją niechybnie opuścić. Konstantinos-Napoleon "FORG1VEN" Tzortzio wezwany został do obowiązkowej służby wojskowej i wstąpił do niej wraz z początkiem wiosennej rundy sezonu 2016. 2020 rok miał być wielkim powrotem greckiej gwiazdy, która zresztą sama zapowiadała to wydarzenie niemalże jak zmartwychwstanie Boga. FORG1VEN miał to do siebie, że zawsze lubił się arogancko wypowiadać, ale co ważniejsze, potrafił obronić swoje stanowisko. Zapowiedź powrotu była więc jak najbardziej w jego stylu.
Na usługi Tzortzio skusiło się FC Schalke 04, które po utracie strzelca miało wakat na dolnej alejce. Tak więc podpis został złożony i fani niemieckiej organizacji jak i samego Greka czekali na start sezonu. Ten faktycznie wystartował, a jego początek w wykonaniu Schalke 04 można nazwać jednym z największych falstartów w historii Europy. Zespół przegrał pierwsze sześć gier, po czym zdecydował się na posadzenie FORG1VENA na ławce. – Schalke nie chce wystawiać składu, który byłby w stanie powalczyć o zwycięstwa – pisał gracz w swoim mocno wyśmianym przez społeczeństwo oświadczeniu. Na ławce przesiedział do minionego miesiąca, kiedy to rozstał się ze swoim dotychczasowym pracodawcą.
Niesamowite zmarnowanie wspaniałego talentu
Wspomniana powyżej luka w szeregach Schalke przed startem minionego sezonu była spowodowana odejściem Elias "Upseta" Lippa. Niemiec został ściągnięty do Origen, które szykowało coś w rodzaju kolejnego superteamu. Przecież poza samym strzelcem w jego szeregach znaleźli się także Barney "Alphari" Morris, jeden z najlepszych toplanerów Europy, czy Andrei "Xerxe" Dragomir, leśnik, który dopiero co poprowadził Splyce do ćwierćfinału Mistrzostw Świata.
Niemniej najjaśniejszym diamentem nowej piątki miał być właśnie Upset. 20-latek był wówczas po dwuletniej przygodzie w Schalke, gdzie zebrał masę doświadczenia i prędko wyrobił sobie renomę jako jeden z najbardziej obiecujących AD Carry Starego Kontynentu. Naturalny następca Martina "Rekklesa" Larssona i Luki "Perkza" Perkovicia. Potrzeba było jedynie środowiska, z którym może on powalczyć o puchary i będziemy mieli kolejnego strzelca światowej klasy.
Zapowiadało się wyśmienicie, a skończyło horrendalnie. Origen najpierw zaliczyło czwarte miejsce podczas wiosennej rundy LEC, przegrywając w ostatecznym starciu z G2 Esports, które finalnie sięgnęło po trofeum. Organizacja broniła swoich graczy, zapowiadając, że ci "wrócą silniejsi". Nie wrócili. W letniej edycji europejskich rozgrywek Upset i spółka skończyli na ostatniej pozycji, osiągając historycznie najgorszy wynik dla organizacji.
Zadanie: przełamać klątwę Teamu Liquid
Dla czołowych europejskich czy amerykańskich organizacji głównym celem zawsze będą Mistrzostwa Świata i osiągnięcie na nich zadowalającego rezultatu. Do takowych z pewnością należą Fnatic i Team Liquid. Nic więc dziwnego, że po niespełnieniu oczekiwań zdecydowały się one na zmiany i to na tej samej pozycji. Do Los Angeles przyleciał Mads "Broxah Brock-Pedersen, który opuścił szeregi pomarańczowo-czarnych i miał naprawić problem Koni. Czyli zmienić pasywny styl gry Liquid na bardziej agresywny.
Niefortunnie dla fanów amerykańskiego zespołu, ten plan nie został zrealizowany. Wszystko zaczęło się od problemów z wizą. Następnie przyszła niełatwa aklimatyzacja, w wyniku czego ekipa Broxaha nie dostała się nawet do fazy pucharowej Spring Splitu LCS. Fani byli w szoku, bo któż spodziewał się, że formacja, która przez ostatnie cztery splity triumfowała w NA, nagle odpadnie z walki o mistrzostwo jeszcze przed startem play-offów?
Po małych roszadach zespół podniósł się z kolan, ale nie na tyle, żeby pozytywnie zaskoczyć. Worlds 2020 zakończył na etapie grup. Co ciekawsze, po raz trzeci z rzędu zrobił to z rezultatem 3-3. A sam Broxah, tak jak miał być głównym silnikiem Liquid, skończył bardziej (znowu) jako pasywny dżungler. Dlatego też w 2021 roku będzie szukał szczęścia w barwach Counter Logic Gaming.
Na ratunek tonącemu TSM-owi
W 2018 roku TSM po raz pierwszy w swojej historii nie poleciał na Mistrzostwa Świata. Nie udało mu się również dostać na kolejną edycję. Nic więc dziwnego, że Andy "Reginald" Dinh nieustępliwie szukał rozwiązań, które pomogłyby jego organizacji nie tyle wrócić na Worlds, ile odzyskać tron Ameryki Północnej. Jednym z pomysłów było ściągnięcie ćwierćfinalisty dopiero co zakończonych MŚ w Europie, Kaspera "Kobbe'ego" Kobberupa.
Duńczyk miał za sobą cztery lata w Splyce, gdzie wyrósł na jedną z europejskich gwiazd. Przez ten czas nie udało mu się jednak sięgnąć po trofeum, a apetyt ciągle rósł. Gracz zdecydował się sięgnąć po pierwsze z nich w TSM-ie, organizacji znanej niegdyś jako król LCS. Przywrócenie jej dawnej chwały, odzyskanie tronu i poprowadzenie jej na Worlds? To byłoby osiągnięcie, które otwierałoby drogę do zostania legendą drużyny
No cóż, życie często płata nam figle i nie inaczej było w tym przypadku. Kobbe kompletnie nie potrafił odnaleźć się w czarno-białym trykocie. Zresztą nie tylko on, wszak cały skład wyglądał na mało zgrany. Sztab szkoleniowy nie potrafił znaleźć rozwiązania na problemy trapiące zespół, przez co TSM skończył wiosenną rundę LCS poza podium, a Duńczyk prędko wrócił do domu. – Kiedy wysiadłem z samolotu, czułem się niesamowicie. Wyszedłem z tej gównianej sytuacji. To świetne uczucie wrócić – mówił Kobbe dla Inven Global.
Zespół złożony z przypadkowych gwiazd, podejście 319
Evil Geniuses to jedna z największych organizacji esportowych w Ameryce Północnej. Po pięciu latach rozłąki z LCS zdecydowała się ona wrócić do ligi i chciała to zrobić z wielkim hukiem, od razu rywalizując o trofea. Włodarze zamierzali to zrealizować, rekrutując masę znanych nazwisk. Mowa tutaj między innymi o Danielu "Jiizuke" di Mauro czy Dennisie "Svenskerenie" Johnsenie, który miał za sobą świetny Summer Split – został on zresztą nagrodzony tytułem MVP. Poza tym dodano obiecującego toplanera, byłego mistrza świata i wspierającego z czołowej formacji z ligi i można walczyć o podium.
Niefortunnie dla fanów organizacji, w profesjonalnym LoL-u świetny skład "na papierze" nie gwarantuje sukcesu. Do tego potrzeba jeszcze treningów, odpowiedniego zgrania, synergii, świetnej komunikacji, dobrego sztabu szkoleniowego i szeregu innych rzeczy. Nie wiem, co konkretnie zawiodło, ale kilka rzeczy musiało. Zespół zaczął obiecująco, podobnie do Origen, zaliczając swój pierwszy split po powrocie do udanych, plasując się na trzecim miejscu. Sprawa wyglądała jednak zupełnie inaczej już kilka miesięcy później, gdzie podczas lata EG zajęli tylko szóste miejsce. Każdy z podstawowej piątki formacji może też zaliczyć 2020 rok jako zjazd w swojej karierze. Powrót z impetem w czystej formie.
Nieudana próba przedłużenia dynastii
Kiedy wygrywa się Mistrzostwa Świata w League of Legends, celem na przyszły sezon z automatu staje się obrona tytułu. Do tej pory udało się to zaledwie jednej organizacji – SK Telecom T1. Nic więc dziwnego, że jest ona nazywana legendarną. Przed takim zadaniem w tym roku stanęło FunPlus Phoenix. Prawdopodobnie każdy fan LoL-a ze Starego Kontynentu pamięta finał z Paryża, w którym to Chińczycy przejechali się po G2 Esports jak walec.
W celu podtrzymania formy i obrony tytułu świeżo upieczeni mistrzowie świata ściągnęli w swoje szeregi Kima "Khana" Dong-ha z T1, który na zmianę grał z Kimem "GimGoonem" Han-Saemem. Nowo sprowadzony Koreańczyk posiadał niemałą renomę na azjatyckiej scenie. Została ona jednak naruszona w minionym sezonie tak jak zresztą cała forma FPX. Zespół nie zdołał się nawet dostać na tegoroczne MŚ, więc szanse na ponowne sięgnięcie po Puchar Przywoływacza zostały tuż przed startem turnieju zniwelowane do zera. Wielki transfer w Państwie Środka okazał się klapą, a sam Khan zdecydował się niedawno wrócić do Korei.
* W artykule wykorzystano zdjęcia należące do Riot Games.