Według raportu Newzoo w tym roku dochód esportu ma przekroczyć miliard dolarów. Z powiększaniem się branży równoznaczne jest powstawanie nowych stanowisk pracy. Dla tych, którzy pragną się do niej dostać powstał właśnie Esports Certification Institute. Jego celem ma być pomaganie osobom w zdobyciu stanowiska pracy w sportach elektronicznych.
– ECI to organizacja użytku publicznego stworzona z myślą o sprzyjaniu profesjonalizmowi, promowaniu merytokracji, a także zwiększeniu różnorodności w esporcie. ECI powstało w celu dania nowej szansy osobom, które pragną stać się częścią branży – możemy przeczytać w ogłoszeniu organizacji w mediach społecznościowych. Według niej istnieje ogromna bariera wejścia do esportu, za co odpowiedzialne są dwa aspekty: masa chętnych, których umiejętności trudno jest sprawdzić oraz brak możliwości zweryfikowania wiedzy i umiejętności danej persony.
Jak instytut ma ułatwić uzyskanie pracy w esporcie? Chętni, płacąc 400 dolarów, będą mogli podejść do testu, który sprawdzi ich wiedzę o branży. Jeśli zaliczą egzamin, to otrzymają certyfikat, którego posiadanie ma być żywym dowodem na to, że jej właściciel nadaje się do pracy w ekosystemie sportów elektronicznych.
Wśród założycieli m.in. ocelote
W celu zaradzenia problemowi ECI zwołało radę złożoną z osobistości, których doświadczenie w esporcie można nazwać naprawdę pokaźnym. Znajdziemy w niej CEO G2 Esports, Evil Geniuses czy Gen.G, czyli kolejno Carlosa "ocelote'a" Rodrigueza, Nicole LaPointe Jameson i Chrisa Parka. Esports Certification Institute tworzy też były profesjonalny gracz, a obecnie współzałożyciel Pipeline – Stephen Ellis, występujący niegdyś pod pseudonimem Snoopeh.
Pierwsze słowa krytyki
Idea jest szlachetna, bowiem jest to jeden z pierwszych takich tworów na rynku. Samo wykonanie pozostawia jednak sporo do życzenia. Niemalże natychmiastowo po ogłoszeniu w mediach społecznościowych pojawiły się głosy krytyki wobec ECI, mówiące, że zamiast ułatwiać jednostkom wejście do branży, organizacja jeszcze bardziej to blokuje, pobierając za to niemałe pieniądze.
Opinie tego typu zaczynają wystawiać także włodarze niektórych firm operujących w esporcie. – To nie ma sensu. Co takiego mogłoby być na tym egzaminie, co sprawiłoby, że ja, CEO organizacji, dochodzę do wniosku, że osoba z tym certyfikatem jest bardziej wykwalifikowana od kogoś innego? Poza tym porównywanie tego do egzaminów CPA... po prostu przestańcie – napisał Brian Anderson, Co-CEO północnoamerykańskiego beastcoast.
– Wygląda to na niepoprawny sposób działania, który jeszcze bardziej utrudnia ludziom wejście do esportu, poprzez stawianie pracy za certyfikatem kosztującym 400 dolarów, co jest zupełnie przeciwne misji organizacji. Poza tym lista osób, z której złożona jest rada, robi wrażenie, więc to wszystko jest po prostu zagadkowe – dodała Eefje "Sjokz" Depoortere.
Absurdalne pytania
Skoro dokument wystawiany przez ECI ma świadczyć o tym, że dana osoba posiada odpowiednie umiejętności i wiedzę, by pracować w esporcie, to warto przyjrzeć się też pytaniom egzaminacyjnym. Oto jedno z nich:
Czterdzieści procent pracowników w organizacji esportowych zdało egzamin ECI. Wśród pracowników, którzy go nie zdali, 32 z nich ma czarne włosy, a 16 nie. Ilu pracowników ma organizacja esportowa?
Dodatkowy komentarz raczej jest zbędny. Przykłady innych pytań znajdziecie w poście Joe Pokrzywy pod tym adresem.