Szczerze wierzę w to, że 2021 przetrze za oceanem szlaki, pokaże, że można i trzeba podejmować ryzykowne decyzje, by osiągać sukcesy. Na papierze jest bowiem wszystko – utytułowane gwiazdy, zdolna młodzież, rzetelni szkoleniowcy. Jeżeli nie teraz, to chyba już nigdy.

Tak zakończyłem swój tekst poświęcony amerykańskiej scenie League of Legends, który ukazał się na początku stycznia bieżącego roku. Od tego czasu minęło już prawie sześć miesięcy i choć wciąż jest zbyt wcześnie, by rozliczać Amerykę z sensowności poczynionych niedawno zmian, to pomyślałem, że warto zerknąć za wielką wodę i sprawdzić, w jaką stronę idą projekty, które zeszłej zimy przeprowadziły restrukturyzację i z dużymi nadziejami wkroczyły w 2021 rok.

Co słychać u mistrzów?

Zacznijmy więc od suchych faktów. Zgodnie z oczekiwaniami sporej części kibiców, do miana najlepszej amerykańskiej drużyny urosło Cloud9, które po zajęciu "zaledwie" drugiego miejsca w turnieju Lock-In, dobrze przepracowało pierwszą połowę roku i dość gładko przejechało się po rywalach w zastępującym play-offy Mid Season Showdown. Dzięki temu drużyna Luki “Perkza” Perkovića miała okazję zaprezentować swoje umiejętności w Mid-Season Invitational, turnieju, w którym udział biorą mistrzowie wszystkich regionów na esportowej mapie świata. 

Występ na MSI trudno jednak jednoznacznie ocenić. Przedostatnie miejsce w fazie Rumble i brak awansu do fazy pucharowej fanów amerykańskiego LoL-a z pewnością cieszyć nie mogą, ale pojedyncze zwycięstwa z Royal Never Give Up, MAD Lions czy DWG KIA i kilka naprawdę zaciętych pojedynków z mocniejszymi rywalami nie pozwalają też absolutnie skreślać reprezentantów League of Legends Championship Series. Na końcowy wynik w dużym stopniu wpływ miał też brak stabilności formy wśród graczy C9. Perkz i spółka jednego dnia potrafili wygrać z RNG, by kilka godzin później uznać wyższość australijskiego Pentanet.GG. 

Finalnie w opinii społeczności najlepsza drużyna Ameryki wróciła do domu na tarczy, do tego ze sporą liczbą problemów do przepracowania. Niedawno też gruchnęła wiadomość o tym, że miejsce Jespera "Zvena" Svenningsena na pozycji strzelca zajmie Calvin "K1ng" Truong, co może być kolejną przeszkodą na drodze do odbudowania pozycji regionu na tle ekip z Chin, Europy czy Korei, bo po raz kolejny trzeba będzie uczyć się schematów gry, współpracy, komunikacji etc. 

fot. Riot Games

Nie samym Cloud9 człowiek żyje

A co z innymi zespołami? Cóż, tutaj również sytuacja jest niejasna. Rozgrywki ligowe ruszają dziś w nocy, a do opinii publicznej nie przedostały się jeszcze informacje dotyczące składów startujących drużyn. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy więc założyć, że rotacji kadrowych nie będzie zbyt wiele (a przynajmniej tych głośnych), co jest naprawdę dobrą wiadomością. Czemu? 

Przede wszystkim pokazuje to, że włodarze amerykańskich organizacji obdarzyli swoich podopiecznych zaufaniem (bądź też nie mieli środków lub chęci, by więcej inwestować). W większości przypadków nie można budować zespołu zupełnie od podstaw i z miejsca oczekiwać olśniewających rezultatów. Split wiosenny nie dla każdej organizacji był czasem owocnym, ale w trakcie minionych rozgrywek na własne oczy widzieliśmy rozwój drużyn takich jak 100 Thieves, Dignitas, Evil Geniuses czy nawet TSM, które przystąpiło do ligi po gruntownej przebudowie zespołu League of Legends. Oczywiście nie mówię, że wyżej wymienione ekipy z miejsca przystąpią do rywalizacji o pierwsze miejsce w tabeli, ale zdrowa rywalizacja na stosunkowo wysokim poziomie jest czymś, co chcieliśmy i nadal chcemy oglądać w LCS. 

Czy Liquid wróci na tron?

A skoro mowa o walce o pierwsze miejsce, to nie sposób nie wspomnieć tu o Teamie Liquid. Mimo dobrego początku roku TL dwukrotnie uległ C9 w serii BO5 w Mid-Season Cupie i split wiosenny zakończył bez wymiernego sukcesu sportowego. Dla drużyny Barneya "Alphariego" Morrisa musiał być to spory cios. Wielkie przedsezonowe oczekiwania nie zostały spełnione i pozostaje mieć nadzieję, że porażka podziała na TL motywująco i nie podetnie utalentowanym zawodnikom skrzydeł. Szczególnie że w obliczu kontrowersyjnego transferu w wykonaniu Cloud9, to Koniki stały się dla wielu kandydatem do stanięcia na najwyższym stopniu podium. 

fot. Riot Games/David Lee

Wiele hałasu o nic

Wygląda więc na to, że po upływie pół roku od rewolucji na amerykańskiej scenie LoL-a zmieniło się… niewiele. Nadal reprezentacja LCS na międzynarodowej scenie wypadła poniżej oczekiwań, ale z pewnością na drobny plusik można dopisać pojedyncze udane występy. Szkoda, że nie mieliśmy okazji zobaczyć konfrontacji TSM czy Liquid z drużynami z innych zakątków świata, bo wyciąganie wniosków obejmujących cały region na podstawie gry jednej drużyny jest po prostu niesprawiedliwe.

Jeśli chodzi o rywalizację w regionie, to sześć najmocniejszych ekip grubą kreską oddzieliło się od reszty stawki i nie zapowiada się, żeby cokolwiek miało ulec zmianie. Ostateczny werdykt dotyczący LCS wydamy więc pod koniec roku, po obejrzeniu Mistrzostw Świata w League of Legends i zakończeniu sezonu letniego. Jako wieloletni amator sceny amerykańskiej nadal trzymam kciuki za rozwój regionu, ale jak na razie huczne zapowiedzi i oczekiwania przegrywają w konfrontacji z brutalną rzeczywistością.