Nie jest łatwo być fanem Europy podczas tegorocznych Mistrzostw Świata League of Legends. Reprezentanci naszego regionu do tej pory zanotowali zaledwie dwa zwycięstwa i aż siedem porażek – tyle samo, ile wyśmiewane przez wszystkich drużyny z Ameryki Północnej. A to wszystko na własnym gruncie, na Islandii, w obrębie serwera EU West...
Takie i podobne opinie oraz narzekania od wczoraj zaczęły zasypywać wszelkiej maści media społecznościowe. Fani League of Legends European Championship nie bez powodu wyrażają publicznie swoją frustrację, bo po sukcesach rodzimych drużyn na kilku ostatnich Worldsach oczekiwania były dość wysoko zawieszone. I choć niekorzystny bilans reprezentantów LEC kłuje ego europejskiego kibica, to po nieco głębszym przeanalizowaniu całej sytuacji trudno oprzeć się wrażeniu, że… niespecjalnie powinno nas to dziwić.
fot. Riot Games/Lance Skundrich |
Skazani na porażkę?
Zacznijmy od “okoliczności łagodzących”. Nie da się ukryć, że zarówno Rogue, jak i Fnatic, padły ofiarą czynników, na które nie miały większego wpływu. Łotrzyki drugi rok z rzędu trafiły do grupy z mistrzami Korei i wicemistrzami Chin (dziękujemy za losowanie, panie Jankos), a Fnatic na chwilę przed startem turnieju straciło swojego kluczowego zawodnika, Eliasa “Upseta” Lippa. Oczywiście, wiadomo, że sport to sport, a w nim wszystko może się wydarzyć, ale w zaistniałej sytuacji już przed pierwszym meczem nie sposób było wierzyć w ogromny sukces obu ekip. Na dobrą sprawę jedyną drużyną, do której faktycznie można mieć żal, jest MAD Lions, które przed startem Mistrzostw przez wielu było typowane jako faworyt do wyjścia z grupy z pierwszego miejsca. Niestety, występy Lwów były zwyczajnie rozczarowujące i choć w każdym meczu emocji nie brakowało, to od dwukrotnych mistrzów regionu oczekiwano więcej, niż zaciekłej walki z Team Liquid, czy kilku przebłysków w starciu z LNG.
Jednak jeżeli czegoś nauczyły nas ostatnie dwa splity, to tego, że nigdy nie powinniśmy skreślać MAD przed końcowym gwizdkiem. Przed podopiecznymi Jamesa “Maca” McCormacka jeszcze trzy spotkania, a w nich wiele może się wydarzyć. Jeśli nasi reprezentanci faktycznie wrócą na tarczy (czyt. nie awansują z grupy) można będzie bić na alarm, jednak dopóki to się nie stanie, musimy wstrzymać się od jednoznacznych wyroków.
Młode wilki dochodzą do głosu
Nie można też przejść obojętnie obok faktu, że w Europie nastąpiło potężne przetasowanie sił. W wyniku słabości G2 Esports do głosu doszły inne organizacje i mniej doświadczeni zawodnicy, dla których tegoroczne Worldsy to debiutanckie doświadczenie. Adam “Adam” Maanane, Louis “BEAN” Schmitz, Adrian “Trymbi” Trybus i Javier "Elyoya" Batalla po raz pierwszy występują na Mistrzostwach Świata, a w ich otoczeniu nie brakuje zawodników, którzy dopiero drugi raz w życiu pokazują się na imprezie takiego kalibru. Brak doświadczenia nie raz już podcinał skrzydła pozornie silnym ekipom, i choć trudno ocenić, na ile jest to problemem w tym przypadku, na pewno miałbym to z tyłu głowy, biorąc się za rozliczanie turnieju.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Metowy miszmasz
Kolejna sprawa to meta, która powoli zaczyna się krystalizować. Osobiście jestem ogromnym przeciwnikiem dużych zmian wprowadzanych w tzw. “patchach Worldsowych”, które, gwarantując świetne widowisko, są zarazem potężną kłodą rzucona pod nogi uczestnikom turnieju, którzy przy okrojonym czasie muszą wybadać, jakie postacie, jakie tendencje draftowe i jaki styl gry będą optymalne. Niestety, riotowy zespół balansujący po raz kolejny wszedł do tej samej rzeki i w aktualizacji 11.19 zaimplementował szereg zmian, które daleko wykraczają poza subtelne wyważenie siły bohaterów i przedmiotów.
To, jak dużym problemem dla niektórych zespołów potrafi być gwałtowna zmiana mety, pokazał przypadek G2 Esports na Worlds 2020. Drużyna Marcina “Jankosa” Jankowskiego przez długi czas nie mogła zaadaptować się do mety farmiących dżunglerów i przez większość mistrzostw szamotała się, próbując pogodzić nowe trendy ze swoimi starymi nawykami. Efekt? Problemy z utrzymaniem stabilnej formy już na etapie grup i błyskawiczny stomp od DAMWON w półfinale.
Stare demony wracają
Mam wrażenie, że w tym roku podobna sytuacja dotknęła Fnatic. Nie dość, że preferowany przez nich w lecie styl gry przestał być aż tak skuteczny, to jeszcze niemal na każdej roli nastąpiło przewartościowanie siły bohaterów, w wyniku czego gracze Czarno-Pomarańczowych znaleźli się w dość niekomfortowej sytuacji. Najczęściej, bo aż dwunastokrotnie pickowany w LEC-u przez Adama Renekton jest praktycznie niegrywalny, a na obecnych metowych wyborach Maanane ma niemal zerowe ogranie w środowisku profesjonalnym. Podobnie w dżungli. Viego, na którym sukcesy święcił Garbiel “Bwipo” Rau stracił sporo mocy, a do puli dostępnych leśników dosypano chociażby Talona, Qyianę czy Zeda. O sytuacji na bocie nawet nie będę wspominał.
Podobne kłopoty odnotować możemy w szeregach MAD Lions, o czym w jednym z wywiadów wspominał Elyoya. Według słów Hiszpana Lwy potrzebują jeszcze trochę czasu na scenie, by odpowiednio przeczytać metę. Problem w tym, że już teraz MAD musi borykać się z ciężarem dwóch porażek, przez co o awans do kolejnego etapu może być piekielnie trudno, szczególnie w tak wyrównanej grupie.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Co dalej?
Jeżeli rozbijemy problemy Europy na czynniki pierwsze, to w izolacji nie wydają się być one przeszkodami nie do pokonania. Kłopot w tym, że wszystkie one nawarstwiają się na siebie, a błyskawiczna formuła Worldsów nie sprzyja temu, by choć na chwilę przystanąć i znaleźć na nie rozwiązanie. Obawiam się, że może nie starczyć czasu, by znaleźć remedium, a my możemy być świadkami najgorszego występu Europy na Worldsach od lat. Czy to powód do smutku? Chwilowo pewnie tak, choć pamiętajmy, że zebranego przez młodych Europejczyków doświadczenia nie sposób zastąpić niczym innym, co daje nadzieję na pomyślną przyszłość. Przede wszystkim jednak pamiętajmy – przed nami jeszcze cała druga połowa grupowych pojedynków. A jak uczy nas historia, a konkretnie run Fnatic na Worlds 2017 – nawet startując z wynikiem 0:3, można wyjść do fazy play-off. Może nie wszystko jeszcze stracone.
Po więcej informacji dotyczących tegorocznej edycji mistrzostw świata zapraszamy do naszej relacji tekstowej: