Dziś świat Runeterry to już nie tylko League of Legends. Od LoL-a oczywiście się zaczęło, ale potem imperium Riot Games stopniowo rozrastało się i wyszło nawet poza ramy gamingowego świata. Aczkolwiek ten tekst nie będzie dotyczyć, skądinąd świetnego, serialu Arcane. Nie będzie on również traktować o Legends of Runeterra czy też Teamfight Tactics, bo obie te gry ukazały się już dość dawno temu. Zamiast tego opowiem wam historię o miłości i stracie. O bólu i gniewie. O tęsknocie i obsesji. Opowiem wam o Zniszczonym Królu.

O królu, który przywołał Zniszczenie

Owy Zniszczony Król jeszcze przed wydarzeniami z czasów fabuły Ruined King nosił imię Viego. Panował nad włościami, których nazwa została zapomniana przez setki lat, ale nadal pamięta się o miłości, jaką darzyli się on oraz wybranka jego serca, Isolde. Niemniej o ile Viego dbał o swoją miłość, tak o podległe sobie królestwo już niekoniecznie. Jego rządy na tyle nie podobały się mieszkańcom jego kraju, że ostatecznie zawiązano przeciwko niemu spisek. Pech jednak chciał, że ostatecznie zatruta strzała przeznaczona władcy dosięgła królowej. Ta z każdym kolejnym dniem coraz bardziej podupadała na zdrowiu, a królewscy medycy nie potrafili jej pomóc. W związku z tym po całym świecie rozesłano posłańców, by ci odnaleźli znaną z legend cudowną wyspę i jej życiodajną wodę. Co więcej, jedna z podkomendnych Viego ostatecznie do owej wyspy dotarła i ruszyła do ojczyzny, by przynieść dobre wieści. Niestety jeszcze przed jej powrotem Isolde zmarła, a jej mąż popadł w obłęd.

Nie zważając na nic, zabrał ciało żony i wraz z nim ruszył w kierunku Błogosławionych Wysp. Smutek tak opanował jego serce, że ten nie zważał na odmowę jej mieszkańców, którzy zastrzegli, iż zmarłej nie da się już pomóc. Ostatecznie doszło do rzezi, a mieszkańcy wyspy zostali wybici przez podkomendnych króla. Viego natomiast, bez względu na wszystko dokoła, umieścił ciało żony w cudownej wodzie. Ta jednak przemieniła się w widmo, po czym pochwyciła magiczny miecz władcy i przebiła nim jego serce. Zetknięcie wody i ostrza spowodowało natomiast potężny magiczny wybuch, który sprowadził na cały świat przekleństwo znane później jako Zrujnowanie. Viego został natomiast zaklęty w swoim mieczu, gdzie przez setki lat czekał na oswobodzenie, by móc odnaleźć swoją ukochaną. Wieleset lat później Thresh, obecnie demon, a w przeszłości ten, który zdradził mieszkańców Błogosławionych Wysp, postanowił przy pomocy Gangplanka uwolnić Zniszczonego Króla i wydać świat na łaskę jego obłąkania.

Nawiązania do klasyki

Tak w naprawdę wielkim skrócie prezentuje się fabuła Ruined King. I spokojnie, nie ma tutaj żadnych spoilerów, bo większości rzeczy dowiadujemy się już z intro, które wita nas po uruchomieniu gry, a pozostałe możemy wyczytać m.in. z notatek znalezionych w świecie Ruined King: A League of Legends Story. Zresztą, historia Viego i jego wybranki nie jest niczym nowym – całą historię poznaliśmy już rok temu, gdy Zrujnowany Król pojawił się w LoL-u jako grywalna postać. Ale nie o LoL-u miało tutaj być, a o nowej produkcji wydanej pod szyldem Riot Forge, czyli oddziału Riot Games zajmującego się publikowaniem innych gier firmy. W tym wypadku za całość odpowiedzialne było studio Airship Syndicate, które posiada doświadczenie w tworzeniu RPG-ów w klasycznym, izometrycznym ujęciu. I także czymś takim jest właśnie Ruined King, chociaż warto też nadmienić, że nie mamy co spodziewać się tutaj stopnia skomplikowania porównywalnego do klasycznych Falloutów czy chociażby Pillars of Eternity.

Podobny jest za to sposób poruszania się po świecie. Przemieszczać naszych bohaterów możemy bowiem zarówno za pomocą kliknięć myszy, wskazując im miejsce, do którego mają się udać, jak i po prostu prowadząc ich strzałkami z klawiatury. A właśnie, skoro o bohaterach mowa – w trakcie całej przygody do naszej dyspozycji będzie sześciu protagonistów, jednakże jednocześnie będziemy mogli korzystać z pomocy tylko trójki z nich. Jest to o tyle istotne, że każda z nich różni się zasobem umiejętności i o ile jedna postać przyda się jako healer, tak inna sprawdzi się jako typowy DPS, którego zadaniem będzie zadawanie jak największej liczby obrażeń. Także tutaj twórcy postawili na doskonale znane fanom uniwersum osobowości. Do naszej dyspozycji będą więc poszukująca własnych przodków Ahri, poczciwy Braum, pełna wątpliwości Illaoi, arogancka Miss Fortune, tajemniczy Pyke, a także ukrywający wielki ból Yasuo. Każdego z bohaterów spotkamy w innym momencie jego podróży, niemniej los związany z Gangplankiem, Threshem i Viego ostatecznie i tak skrzyżuje ich drogi.

Skoro mówimy tutaj o grze z gatunku Role Playing Game, to nie mogło oczywiście zabraknąć rozwoju postaci. Tutaj więc również jest obecny, aczkolwiek przeprowadzamy go w sposób nieco inny. Mianowicie punkty zyskiwane za awans na kolejny poziom wydajemy nie na statystyki, a na umiejętności. Te bowiem mają trzy stadia i wydając jeden punkt doświadczenia możemy wejść na wyższy pułap, wpływając tym samym na dany skill. I tak możemy np. zwiększyć zadawane obrażenia, poprawić szansę na trafienie krytyczne, ale też dodać szansę na wywołanie u przeciwnika krwawienia. Jeżeli natomiast zależy nam stricte na poprawie cyferek, jakimi opisana jest nasza postać, to tego dokonujemy albo wchodząc na wyższy level, albo za pomocą wyposażenia. Zmieniając broń, noszony pierścień i amulet czy odzienie modyfikujemy siłę ataku, jak i liczbę punktów zdrowia czy odporność na obrażenia fizyczne i magiczne. Co istotne, przedmioty tego typu oznaczone są trzema kolorami: zielonym, niebieskim i fioletowym, gdzie te ostatnie są najrzadsze i najpotężniejsze.

Istnieje kilka dróg, by owe itemy zdobywać. Główną są oczywiście walki, o których nieco więcej za chwilę. Na koniec każdego wygranego starcia otrzymujemy bowiem nie tylko sztuki złota, ale także i przedmioty możliwe do wykorzystania. Najczęściej będą to rzeczy niebieskie, ale nie zawsze, bo zdarzy się też, że z przeciwników wypadnie coś cenniejszego. Aczkolwiek większą na to szansę mamy przy okazji walk z bossami. Ci są potężniejsi, ale dzięki temu gwarantują cenniejsze nagrody. Jeżeli natomiast na gwałt potrzebujemy czegoś, co np. zwiększy naszą siłę ataku albo wartość obrony, możemy udać się do jednego z obecnych na mapach kupców. Ci sprzedadzą nam gotowe już pierścienie, amulety czy elementy ubioru, chociaż to będzie wiązać się z koniecznością rozstania się z gotówką. Posiadane przedmioty możemy też ulepszać poprzez np. dodawanie do nich dodatkowych efektów lub też zwiększanie poziomu ich rzadkości – do tego jednak potrzebować będziemy odpowiednich surowców.

Jest LoL, muszą być i aleje

Na osobne omówienie zasługuje walka, czyli crème de la crème całej gry. W tym wypadku Airship Syndicate postawiło na system znany z jRPG-ów, w którym uczestnicy starcia nie poruszają się po żadnej planszy, a po prostu stoją naprzeciwko siebie, po kolei wykonując swoje akcje. Na kolejność mają wpływ oczywiście statystyki, ale nie tylko. Tak czy inaczej, każda z postaci w trakcie swojego ruchu może wykonać jedną akcję. I mowa tutaj nie tylko o zadaniu ciosu, ale też np. o wykorzystaniu jednej z posiadanych mikstur na sobie czy sojuszniku lub też użyciu umiejętności leczącej bądź gwarantującej ochronę przed obrażeniami. A właśnie, umiejętności! Skoro już o nich mowa, to nie można nie wspomnieć, że te podzielone zostały na dwa rodzaje, z czego jedne mają charakter natychmiastowy, drugie zaś są mocniejsze, ale ich wyprowadzenie wymaga chwili. I tutaj w grę wchodzi aspekt taktyczny, bo o ile wszystkie skille natychmiastowe zadawane są na alei równowagi, tak te drugie możemy użyć na jeden z trzech sposobów.

Sposobów związanych bezpośrednio właśnie z owymi alejami. Otóż do wyboru mamy trzy – aleję szybkości, aleję równowagi oraz aleję mocy. Na tej pierwszej ruch wykonywany jest najszybciej, ale jednocześnie jego efekt jest najsłabszy. I analogicznie na alei numer trzy użycie akcji trwa najdłużej, ale gwarantuje też najpotężniejsze następstwa. Także sami musimy zdecydować, czy wolimy np. by nasza postać najpierw przyjęła obrażenia, by potem mogła uderzyć mocniej, czy też chcemy wyprzedzić przeciwnika i trafić go jako pierwsi. Czasami jednak wybór alei może być poniekąd narzucony, bo mocniejsi rywale mogą na wybrane przez siebie aleje nakładać dodatkowe efekty w postaci np. zatrucia, które otrzyma nasz bohater, jeżeli zakończy swój ruch we wskazanym obszarze. Gdy dodamy do tego fakt, że niektóre umiejętności czy to ofensywne, czy defensywne, mają charakter obszarowy, to wychodzi na to, że w trakcie potyczek otrzymujemy naprawdę spore pole do popisu z uwagi na mnogość rozwiązań.

A na tym przecież nie koniec. W trakcie walk zarówno my, jak i nasi przeciwnicy możemy nakładać na siebie i na przeciwną stronę mające swoje następstwa stany. Przy dużej liczbie punktów przerażenia dochodzi do zadającej obszarowe obrażenia eksplozji, natomiast przy odpowiedniej ilości ładunków wstrząsu postać zostaje ogłuszona. Dodatkowo niektórzy oponenci potrafią bronić się przed ciosami zadawanymi z określonych alei, co znowu wymusza na nas większą elastyczność niż tylko wybieranie najpotężniejszych ciosów i spamowanie nimi aż do końca. W krytycznych momentach możemy również wykorzystać superumiejętność, której pasek ładuje się wraz z postępami starcia. Jak sama nazwa wskazuje, mamy tutaj do czynienia z naprawdę potężnym skillem, który wielokrotnie może ratować nam skórę. I który, co istotne, dostępny jest w kilku wariantach odrębnych dla każdej postaci. Owe warianty uwarunkowane są stopniem naładowania wspomnianego paska.

Wrażenia z rozgrywki? Mieszane

Jak się więc w ogóle w Ruined King gra? Ano gra się raczej przyjemnie, chociaż trudno też nazwać rozgrywkę szczególnie angażującą. Tak naprawdę najciekawsze momenty dotyczą wstawek fabularnych i mówię to jako osoba, która praktycznie w ogóle nie zna LoL-owego lore. Ruined King robi mu zdecydowanie dobrą reklamę, bo świat przedstawiony został w taki sposób, że aż poczułem chęć, by zapoznać się z nim szerzej. Problem w tym, że to nie fabuła jest główną osią zabawy, a walki. Walki, które z początku również wyglądają ciekawie. Jak wspomniałem, wykorzystanie trzech alei nadaje wszystkiemu bardziej taktycznego wymiaru i wymaga większego zastanowienia. Niestety tylko do czasu. Chociaż nie jestem weteranem tego typu produkcji, to wybrałem drugi najwyższy poziom trudności. I szczerze mówiąc gdzieś po 1/3 gry, gdy moje postacie i posiadane przez nie przedmioty były już dość mocne, większość starć była banalnie prosta. Jedynie potężni bossowie z liczbą punktów zdrowia liczoną w dziesiątkach tysięcy potrafili mnie zabić. Inni natomiast mogli tylko bezradnie odturlać się z pola walki.

W efekcie po pewnym czasie wdarło się w to wszystko pewne znużenie, gdy znowu musiałem oczyszczać lokację z mobków niestanowiących dla mojej drużyny żadnego wyzwania, by tylko dotrzeć do miejsca, którego oczekiwano ode mnie w ramach questu. A właśnie, questy. Te poboczne, chociaż mają typowy dla gier RPG charakter "przynieś, podaj, pozamiataj", były dość przyjemne. Niestety side questów jest tutaj zaskakująco niewiele. Ale może to i lepiej, bo dziennik zadań jest kompletnie nieintuicyjny. Nie da się posortować misji pod kątem np. stopnia trudności (bo ten w ogóle nie jest oznaczony) albo chociażby z uwagi na miejsce ich wykonania. Tak więc musimy samodzielnie sprawdzić, gdzie konkretnie zaprowadzi nas dane wyzwanie, by wybrać akurat to, które znajduje się w obszarze, w którym jesteśmy. Czasami zdarzało mi się nawet, że mapa w zły sposób wskazywała obszar, do którego powinienem się udać, by coś zrobić. Nie było to oczywiście częste, ale jednocześnie bardzo uprzykrzało zabawę.

Ogólnie zresztą widać, że Ruined King, mimo wsparcia wielkiej marki, bynajmniej nie było produkcją wysokobudżetową. Co prawda ujęcia z głównej kamery w rzucie izometrycznym mają swój urok, bo lokacje, szczególnie te miejskie, po których się poruszamy, wyglądają naprawdę ładnie, a jednocześnie zachowują znaną z pierwowzoru stylistkę. Niemniej, gdy np. podczas używania umiejętności specjalnych w trakcie walk pojawia się przybliżenie na nasze postacie, to w oczy zaczyna rzucać się mała szczegółowość modeli i ogólna niska jakość tekstur. Budżetowość gry widać także po tym, że nagrania do dialogów wykonano tylko do rozmów fabularnych, które mają zresztą charakter statycznych plansz. Natomiast dialogi prowadzone już podczas samej rozgrywki przybierają formę wyłącznie tekstową. Szkoda, bo przy takim zapleczu, jakie posiada Riot Games, można było oczekiwać jednak pełnego udźwiękowienia i włożenia nieco większego wysiłku w cutscenki.

Nie ustrzeżono się również innych błędów. Większość z nich była jednak raczej błaha. Ot raz podczas walki wskrzeszony przeciwnik z jakiegoś powodu był niewidoczny, innym zaś razem zebrany przeze mnie skarb oznaczony był na mapie jako nadal czekający na zdobycie. Zdarzyło się również tak, że udało mi się trafić do lokacji, do której teoretycznie w tamtym momencie gry nie powinienem wejść, przez co podczas dialogów obecna była postać, której... nie było jeszcze w mojej drużynie. Niemniej największym doświadczonym przeze mnie problemem było zawieszenie się starcia. Moi bohaterowie wykonali bowiem swoje ruchy i przyszła pora na akcję oponentów, ale ci z jakiegoś powodu tylko stali i czekali. Nie wiadomo na co, być może był to element wojny psychologicznej. Tak czy inaczej, niczego nie dały żadne próby ucieczki czy naciskanie losowych klawiszy. Pomógł dopiero restart gry, którego następstwem była utrata sporej części niezapisanego progresu. Na szczęście coś takiego przydarzyło mi się tylko raz.

I tylko potencjału żal

Czytając powyższe zdania można odnieść wrażenie, że Ruined King jest grą złą. A bynajmniej tak nie jest. Na pewno nie jest to produkcja wybitna, a osoby, które na tego typu tytułach zjadły zęby, mogą się nudzić, skoro nawet taki laik jak ja nie miał większych problemów na jednym z najwyższych poziomów trudności. Jeżeli jednak wcale niewygórowany poziom trudności nie stanowi dla was problemu, to powinniście się dobrze bawić. Twór studia Airship Syndicate potrafi wciągnąć, zwłaszcza gdy roztacza przed nami zawiłości świata Runeterry, prezentując nam smutną historię Zniszczonego Króla oraz sześciu bohaterów, którzy postanowili go powstrzymać. Szkoda tylko, że tych momentów fabularnych jest tak mało, bo w wielu chwilach gra zmienia się w serię bliźniaczo podobnych do siebie starć z falami takich samych wrogów, przez co dostrzeżenie tych najbardziej wartościowych elementów może być utrudnione.

Ja ostatecznie spędziłem przy Ruined King około 50 godzin, wykonując wszystkie zadania główne i poboczne, a przy okazji eliminując też wszystkich poszukiwanych listem gończym i odpuszczając jedynie zadania związane z łowieniem ryb. Jak na grę RPG jest to naprawdę przyzwoity wynik, ale w tym wszystkim brakowało trochę treści i głębi. Grając w ten tytuł chciałbym uwierzyć, że naprawdę poruszam się po żywym wycinku Runeterry, w którym mogę napotkać interesujące postacie. Niemniej takiego wrażenia nie miałem. A szkoda, bo podstawy były naprawdę dobre i wierzę, że gdyby zaoferowano twórcom większy budżet, to mogłaby wyjść z tego naprawdę udana produkcja, będąca rarytasem nie tylko dla fanów LoL-a, ale też dla osób lubujących się w klasycznych role playach. A tak jest niewykorzystany potencjał, który jednak na pewno przypadnie do gustu tym, którzy mają świra na punkcie League of Legends. Wszyscy inni... Cóż, to zależy od zakresu waszej tolerancji na elementy, które ewidentnie mogły być lepsze niż ostatecznie były. Może przy ewentualnym sequelu się uda.

Śledź autora na Twitterze – Maciej Petryszyn