10. Astralis znów zamyka tabelę LEC
"Odwróć tabelę, Astralis na czele" – tak można by podsumować dokonania tej organizacji od momentu jej dołączenia do LEC w 2021 roku. Choć nie zawsze zajmowała konkretnie ostatnie miejsce, to w ciągu trzech lat nie udało jej się awansować do play-offów ani razu, niezależnie od kalibru graczy zmieniających się z każdym sezonem. Nie inaczej było w tym roku, a przynajmniej tak wynikałoby z finalnej tabeli. Czy to znaczy, że cały projekt po raz kolejny okazał się niewypałem? Niekoniecznie. Fatalny bilans końcowy zupełnie nie odzwierciedla tego, co pokazała ta piątka – a nawet szóstka – na przestrzeni minionych miesięcy. Tegoroczne Astralis naprawdę dało się lubić – w szczególności, gdy do składu dołączył Adam "LIDER" Ilyasov. Jeszcze przed zmianą na środkowej alei zawodnicy duńskiej organizacji pokazywali przebłyski formy, awansując do fazy grupowej i kończąc split zimowy na 6. miejscu.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Norweski midlaner wiosną wzniósł zespół na zupełnie inny poziom. W jego rękach najczęściej oglądaliśmy wybuchowe postacie walczące w zwarciu, z którymi kojarzony był od niepamiętnych czasów, jednak nie ograniczał on pozostałych zawodników, każąc im tańczyć pod swoje dyktando. Zasięgowe wybory w wykonaniu Ilyasova także wypadały całkiem nieźle, co pozwalało Astralis zaskakiwać w drafcie. Odmieniona formacja zakończyła fazę zasadniczą na drugim miejscu z bilansem 6-3. Nie była to oczywiście zasługa jedynie LIDERA – reszta ekipy także prezentowała się znacznie lepiej, a Kasper "Kobbe" Kobberup przypominał siebie ze starych, dobrych czasów w Splyce. Współpraca drużynowa wydawała się w końcu układać i kierować drużynę na właściwe tory.
Miesiąc miodowy zakończył się jednak jeszcze szybciej, niż się rozpoczął. Awans do play-offów ponownie okazał się poza zasięgiem, a prawdziwa weryfikacja miała nadejść dopiero latem. Trzeci split wypadł bowiem w wykonaniu podopiecznych Baltata "AoDa" Alin-Cipriana najgorzej ze wszystkich. Zaledwie trzy zwycięstwa zdobyte w pierwszych tygodniach zakończyły przygodę graczy Astralis w minionym sezonie, plasując ich na 9. miejscu w splicie, a ostatnim w finalnym rozrachunku.
Weteran LEC w roli głównej – Kobbe
Stabilność zdecydowanie nie była mocną stroną zawodników organizacji z Północy. Po imponujących występach niemal zawsze przychodziły te, mówiąc eufemistycznie, wątpliwe. Mimo to znalazł się jeden gracz, którego rzadko można było obwiniać za przegrane mecze. Mowa oczywiście o wspomnianym już reprezentancie dolnej alei – Kobbe'em. Strzelec Astralis niejednokrotnie brał na swoje barki starcia, które ze względu na stan reszty mapy wydawały się być skazane na porażkę. Duet Duńczyka z Lee "JeongHoonem" Jeong-hoonem budził respekt nawet najlepszych rodzimych botlane'ów. Choć dyspozycja Kobberupa i różnica wynikająca z bota nie wystarczyły, aby zapewnić formacji dobre wyniki, to starania weterana League of Legends nie mogły przemknąć w naszym podsumowaniu niezauważone.
Jak więc ocenić miniony sezon w wykonaniu całego Astralis? Większość fanów LEC przed startem rozgrywek spodziewała się oglądać tę formację dokładnie na tym miejscu. Wynik ten natomiast okazał się wypadkową wielu szalonych wydarzeń i niesamowitych transformacji drużyn, które w ciągu dwóch pierwszych splitów prezentowały się znacznie gorzej od niej. Nie można wymazać z pamięci pozytywnych zaskoczeń, których Finn "Finn" Wiestål i spółka dostarczyli nam wiosną. Niemniej jednak pomyłką byłoby zaliczyć ten rok do udanych – co do tego nie ma żadnych wątpliwości.
9. Trudny rok dla Jankosa
Gdy esportowy świat obiegła informacja o dołączeniu Teamu Heretics do LEC, wszyscy byliśmy ciekawi, z jaką siłą wejdzie on na najwyższy szczebel rozgrywek regionu EMEA. Ciekawość ta wystrzeliła w kosmos, gdy okazało się, że pozycję dżunglera objąć ma Marcin "Jankos" Jankowski. TH momentalnie zyskało pokaźną rzeszę fanów – nie tylko z Polski i Hiszpanii. Oczekiwania były spore również ze względu na trenera. Tym został bowiem Peter Dun, znany z ponadprzeciętnych zdolności łowieckich w kontekście młodych talentów. Dobór zawodników wzbudził jednak liczne kontrowersje, a ich głównym obiektem stał się pierwszy w historii transfer z ligi japońskiej.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Mimo wielu wątpliwości, Shunsuke "Evi" Murase wszedł w sezon nie najgorzej. Nic nie zwiastowało trudnych czasów, które miały nadejść dla Heretyków w kolejnych tygodniach. Choć młodzi zawodnicy ze środkowej i dolnej alei miewali słabsze chwile, to zimowa faza zasadnicza przebiegła dość gładko, jak na drużynę zbudowaną kompletnie od zera. Wszystko zaczęło się powoli sypać na etapie grup. Różnice w umiejętnościach indywidualnych między graczami TH a ich rywalami wybrzmiewały coraz mocniej. To poskutkowało szybką eliminacją i jeszcze większą katastrofą w splicie wiosennym. Ekipie polskiego leśnika nie udało się zakwalifikować nawet do top 8, a jej zmagania zakończyły się po pierwszych dziewięciu meczach.
Latem przyszedł zatem czas na przebudowę. Z głównym składem pożegnali się Lee "Ruby" Sol-min oraz Jakob "Jackspektra" Gullvag Kepple. W miejsce tego pierwszego przeszedł prosto z EXCEL ESPORTS MVP zeszłorocznej wiosny – Vincent "Vetheo" Berrié. Na pozycji strzelca pojawił się natomiast zawodnik z akademii i dawny sprzymierzeniec Jankosa z G2 Esports – Victor "Flakked" Lirola Tortosa. "Nowe" Heretics weszło w ostatni split perfekcyjnie, rozpoczynając go trzema zwycięstwami. Następne spotkania nie poszły już tak gładko, jednak dobry start pozwolił formacji rodaka zakończyć fazę zasadniczą na 4. miejscu.
Polski dżungler z dobrym finiszem w LEC, lecz bez szans na Worlds
Na przestrzeni całego sezonu LEC to właśnie Jankos był niewątpliwym filarem całego zespołu. Niezależnie od mety i planu na grę, sojusznicy mogli oczekiwać od niego tytanowych pleców i stalowych nerwów, co zresztą zostało docenione przez ekspertów w letnim głosowaniu na All-Pro Teamy. Otaczany przez gwiazdy i sprowadzany przeważnie do roli zadaniowca w G2 Esports Polak mógł ponownie wybrzmieć na tle mniej doświadczonych kolegów. Ci także zaczynali wyglądać coraz lepiej – po pierwszym przegranym starciu w fazie grupowej nadeszły dwa obiecujące zwycięstwa. Format nie był jednak łaskawy dla drużyn, które w poprzednich splitach nie zdołały zgromadzić wystarczającej liczby punktów. Wszystko sprowadziło się więc do decydującego starcia z Fnatic, które również opuściło swoją grupę z 2. miejsca. Dla obu formacji było to swoiste "być albo nie być" w kontekście awansu do finałów sezonu.
Pierwsza gra dała wiarę zarówno Heretykom, jak i ich fanom. Kolejne trzy doprowadziły jednak do bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Pomimo znaczących zmian wewnątrz drużyny i zakończenia letnich zmagań na czwartym miejscu Jankos i spółka zostali wyeliminowani z walki o Worlds. Z perspektywy dotychczasowych osiągnięć polskiego leśnika końcowy wynik Teamu Heretics można nazwać klapą i rozczarowaniem. Z drugiej strony, zauważalny progres na przestrzeni sezonu pozwala mieć nadzieję, że hiszpańska organizacja wykorzysta solidne fundamenty, aby stworzyć prawdziwego pretendenta do ścisłej topki w 2024 roku. Sytuacja ta daje także pole do rozważań nad obecnym systemem LEC i wagą dwóch pierwszych splitów – ale o tym może innym razem.
8. Vitality, Vitality... co z ciebie wyrośnie?
Wstyd. Żenada. Kompromitacja... Dalszą część zapewne znacie. Kolejny sezon LEC i kolejna próba stworzenia superteamu przez Team Vitality kończy się tragicznie. Mimo wszystko takiej katastrofy chyba jeszcze nie było. Gdy pod koniec ubiegłego roku zaczęły pojawiać się pierwsze plotki o planowanym składzie francuskiej organizacji, trudno było się nie ekscytować. Choć o transferze Zhou "Bo" Yang-Bo wiedzieliśmy już wcześniej, gdyż Pszczoły ściągnęły go w swoje szeregi w połowie poprzedniego sezonu, to z biegiem czasu i kolejnymi podbojami zachodnioeuropejskiego serwera przez chińskiego leśnika wiara w ich tegoroczną iterację rosła. Dokładając do tego dolną aleję z prawdziwego zdarzenia, legendarnego midlanera oraz młodą koreańską gwiazdę na topie można było wierzyć i wymagać.
fot. Riot Games/Wojciech Wandzel |
Na początku wydawało się, że to jest rzeczywiście TEN rok. Vitality zakończyło fazę zasadniczą splitu zimowego na 1. miejscu, tracąc jedynie dwa punkty. Oczekiwania były całkiem uzasadnione i ogromne, a zawód jeszcze większy. Zespół Luki "Perkza" Perkovicia odpadł na etapie grup po spektakularnej porażce przeciwko SK Gaming. Zawodnicy tłumaczyli swoje słabe występy problemami z komunikacją, a fani doszukiwali się problemu na pozycji strzelca. Tu właśnie wybuchła kolejna bomba. Na wiosnę w miejsce Matúsia "Neona" Jakubčíka wszedł były gwiazdor Fnatic – Elias "Upset" Lipp. Ponownie pojawiły się wszechobecne zachwyty, a zespół dostał jeszcze większy kredyt zaufania. Wszystko wydawało się zresztą zmierzać w dobrą stronę. 4. miejsce w fazie zasadniczej oraz 3. w play-offach nie były szczytem marzeń, jednak progres zdawał się być widoczny gołym okiem.
Czy można tu kogokolwiek pochwalić?
Letniego dramatu nie przewidziałby nawet Nostradamus. Poprzednie splity pokazały, że w LEC 2023 niczego nie można być pewnym. Ta niespodzianka przekroczyła jednak najśmielsze oczekiwania i wywróciła wszystkie tier listy do góry nogami. Potężny Team Vitality skończył bowiem z 1... Nie, oczywiście, że nie z 1. miejscem. Z jednym zwycięstwem na swoim koncie. Bilans 1-8 na koniec trzeciego splitu wykluczył Pszczoły z dalszych zmagań, zostawiając ich los w rękach pozostałych drużyn. Top 6 i finały wciąż nie były dla nich zamknięte, gdyby tylko gwiazdy poukładały się we właściwy sposób. A to nie nastąpiło – sezon dla ekipy Perkovicia zakończył się na dobre już po fazie zasadniczej.
Gdyby tylko dało się obwinić konkretnego zawodnika. Znaleźć i wyeliminować przyczynę porażek. W ostatnim tygodniu Bo zastąpił młody polski leśnik z akademii – Kacper "Daglas" Dagiel. To jednak nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, a drużyna wyglądała na podobnie rozbitą, jak wcześniej. Polak pokazał się z dobrej strony, ale reszta Vitality posypała się doszczętnie. Jasne, można by usilnie szukać pozytywów na górnej alei – wczesne etapy gier w wykonaniu Kyeonga "Photona" Gyu-tae bywały obiecujące. Dobre mecze miewał także Upset. W perspektywie całego zespołu nie znaczyło to koniec końców zupełnie nic. 8. miejsce wydawałoby się stawiać francuską organizację w lepszym świetle niż Astralis czy Team Heretics. Trudno jednak mówić o byciu "lepszym" w jakimkolwiek aspekcie, gdy pod uwagę weźmiemy budżet i nazwiska.
7. KOI – od mistrza LEC do króla dziwnych decyzji
Jeśli mielibyśmy po tym sezonie pochwalić za coś KOI, to byłaby to względna stabilność. Hiszpańska organizacja upodobała sobie szczęśliwą siódemkę i dołożyła wszelkich starań, żeby pozostać w okolicach tej lokaty. Cel ten udało jej się spełnić niemal bezbłędnie, poza małym wyjątkiem w zimowych play-offach. Wynik osiągnięty w pierwszym splicie okazał się sufitem nie do przebicia dla formacji, która w zeszłym sezonie – jeszcze jako Rogue – sięgnęła po mistrzostwo LEC. A do żadnych diametralnych zmian od tamtej pory nie doszło. Pierwsze dwie rundy drużyna Ibaia Llanosa rozegrała w czterech piątych zwycięskim składem. Roszada zadziała się jedynie na górnej alei, gdzie zamiast Andreia "Odoamne" Pascua rozgościł się Mathias "Szygenda" Jensen.
fot. Riot Games/Wojciech Wandzel |
Po przeciętnej, a wręcz kiepskiej fazie zasadniczej zakończonej na 7. pozycji z bilansem 4-5, KOI odkupiło się w seriach BO3. Na BO5 nie starczyło już pary – dwie szybkie porażki przeciwko G2 Esports i MAD Lions zwieńczyły zimowy split Karpi i już na wstępie zaburzyły upragniony ład i porządek trzecią lokatą. Sytuacja ta okazała się jednorazowa – ówczesna formacja Adriana "Trymbiego" Trybusa więcej nie zbliżyła się już do podium. Wiosna okazała się powtórką z rozrywki. 7. miejsce, cztery zwycięstwa, pięć porażek. Tym razem jednak wynik z kolejnego etapu nie odbiegł zbyt daleko, gdyż po fazie grupowej KOI wskoczyło zaledwie jedno "oczko" wyżej, nie kwalifikując się do play-offów. Szósta pozycja musiała oburzyć zarząd hiszpańskiej organizacji – doszło bowiem do transferu, który zdecydowanej większości wydał się niesamowicie absurdalny. Polskiego wspierającego zastąpił dotychczasowy zawodnik Fnatic – Henk "Advienne" Reijenga. Sam Trymbi przeszedł zaś do Czarno-Pomarańczowych.
MVP? Larssen – za stabilność cierpliwość
Rotacja na pozycji supporta nie wpłynęła znacząco na formę KOI. Karpie zakończyły fazę zasadniczą po raz trzeci już z wynikiem 4-5, tym razem jednak na 8. lokacie, ledwo awansując do kolejnego etapu. Faza grupowa zresztą nie zmieniła w tym aspekcie nic – dwie porażki z rzędu jedynie utwierdziły ich pozycję. Sytuacja w kwestii finałów sezonu mimo wszystko wydawała się dość bezpieczna. Zagrozić mogło im jedynie EXCEL ESPORTS, które musiało skończyć letnie play-offy LEC na 2. miejscu, aby przegonić ekipę Emila "Larssena" Larssona punktami. A to przecież nie miało prawa się wydarzyć, prawda?
Niespodzianka! Odoamne poprowadził swój nowy zespół niemal na szczyt, tym samym wykluczając starych kumpli z walki o mistrzostwa świata. Tegoroczny rezultat okazał się największą klapą od czasu pierwszego splitu Rogue w LEC wiosną 2019 roku. Choć wewnątrz drużyny rok w rok zachodziły przeróżne zmiany, to konsekwentne wyjazdy na Worlds stały się już tradycją. Jedyną stałą przez te wszystkie lata był szwedzki midlaner, który i w tym sezonie prezentował poziom przekraczający aktualne standardy KOI. Kilka dni temu w mediach społecznościowych pojawiła się nieoficjalna informacja, jakoby Larssen miał przedłużyć kontrakt z organizacją na kolejne cztery lata. Jeśli pogłoska ta się potwierdzi, to nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć środkowemu lepszych rezultatów w kolejnych sezonach – stabilnych, ale tym razem może nieco wyżej.
6. Średniak z plusem, czyli definicja SK Gaming
SK Gaming rozpoczęło sezon od gruntownej przebudowy. Jedynym śladem, który pozostał po zeszłorocznym składzie, był Daniel "Sertuss" Gamani. Skład oparty na niemieckim środkowym i byłym dżunglerze EXCEL ESPORTS, Marku "Markoonie" van Woenselu, uzupełnili Joel "Irrelevant" Scharoll oraz duet z dolnej alejki LDLC OL – Thomas "Exakick" Foucou i Mads "Doss" Schwartz. Fajerwerków nie było, jednak dobra forma leśnika z 2022 roku i jeden z najlepszych botlane'ów w ligach regionalnych potrafiły przyciągnąć widzów przed ekrany już na pierwsze mecze SK.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Pierwszy split przyniósł tej formacji niespodziewany wręcz sukces. Zawodnicy niemieckiej organizacji zakończyli fazę zasadniczą na 3. miejscu i w całkiem niezłym stylu przeszli przez etap grupowy, przegrywając zaledwie jedno BO3 przeciwko KOI. Choć play-offy nie poszły już tak gładko, to Exakick i spółka ulegli dopiero w piątej grze batalii z wicemistrzem zimy – MAD Lions. Nadzieje na rozwój młodych graczy w kolejnych tygodniach były zatem w pełni usprawiedliwione. Zamiast rozwoju dostaliśmy jednak tendencje spadkową. Wiosną z miejsca 3. zrobiło się 5., a zacięta walka w play-offach przeistoczyła się w eliminację z fazy grupowej już po dwóch szybkich seriach. Na tym poziomie SK Gaming miało pozostać już do końca – dwukrotne 6. miejsce w splicie letnim przyniosło ekipie Markoona awans do finałów sezonu, w których przygoda młodej piątki zakończyła się na tej samej lokacie.
Czas docenić Irrelevanta
Region EMEA już od wielu lat nie stoi górną aleją. Jeszcze kilka lat temu zawodnicy tacy jak Martin "Wunder" Hansen czy Gabriel "Bwipo" Rau potrafili stawać do walki ze wschodnimi toplanerami. Dziś jednak na pozycji tej wydaje się panować lekka posucha, dlatego tym bardziej należy docenić tych, którzy potrafią się wyróżnić. A do nich z pewnością należy Irrelevant, który na przestrzeni minionego sezonu zaprezentował się jako jeden z lepszych w całej stawce. Choć na początku serca fanów SK Gaming skradł Exakick, to z czasem blask francuskiego strzelca zaczął lekko przygasać, a ich najjaśniejszy punkt wyklarował się w górnej części mapy. Scharoll nie dbał o to, z kim się mierzy i jaką postacią operuje. Na jego konto w 2023 roku wpadło aż 18 solowych zabójstw.
Czy SK Gaming może być zadowolone z efektów? 6. miejsce w całorocznym zestawieniu brzmi najzwyczajniej w świecie średnio. Nie jest fatalnie, nie jest wybitnie – jest po prostu średnio i tak chyba należy podsumować miniony rok w wykonaniu podopiecznych Simona "Swiffera" Papamarkosa. Brak wielkich nazwisk i inwestowanie w regionalne talenty popłaciły jednak znacznie bardziej niż grube miliony wydane przez Team Vitality. Końcowy rezultat z pewnością nie jest spełnieniem marzeń niemieckiej organizacji, szczególnie po tak udanym starcie. Mimo to fundamenty na przyszły sezon zapowiadają się obiecująco, a dalsze losy młodej krwi będziemy obserwować ze szczerą ciekawością.
5. EXCEL ESPORTS przejmuje schedę po Schalke
W przedsezonowych rankingach EXCEL ESPORTS walczyło o ścisłą topkę LEC. Roszady, które zaszły na pokładzie brytyjskiej organizacji, wydawały się strzałem w dziesiątkę po kilku nieudanych latach na najwyższym szczeblu regionalnych rozgrywek. Weteran górnej alei, który dopiero co wygrał letni split, wiosenny MVP i naprawdę solidny botlane – to miało prawo i to powinno się udać. Dlatego właśnie, zgodnie z tradycją, stało się zupełnie odwrotnie. Trudno rozwodzić się nad przebiegiem dwóch pierwszych splitów w wykonaniu XL, gdyż każdy z nich zakończył się już po dziewięciu spotkaniach. Tragedia z rundy zimowej doprowadziła do dwóch wczesnych zmian. W miejsce Vetheo wszedł z ławki rezerwowych Felix "Abbedagge" Braun, a Raphaëla "Targamasa" Crabbégo zastąpił Dino "LIMIT" Tot. Transfery te, a w szczególności drugi z nich, nie zostały jednak przyjęte z przesadnym entuzjazmem.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Wiosna tylko potwierdziła obawy kibiców – powtórka z rozrywki niemal wykreśliła EXCEL z potencjalnej walki o mistrzostwa świata. Nie było jednak sensu podejmować tematu Worlds w kontekście drużyny, która po raz kolejny znalazła się na samym końcu stawki. Gdy przed splitem letnim pojawiła się informacja o zmianie na pozycji leśnika, nikt nie protestował. Andrei "Xerxe" Dragomir nie pokazał bowiem na Rifcie nic, co przemawiałoby na jego korzyść. Nikt też jednak nie łudził się, że Odoamne i spółka nagle staną się formacją z prawdziwego zdarzenia, która zawalczy o najwyższe cele. Wraz z dołączeniem Lee "Peacha" Min-gyu ekipa Abbedagge dopisała do swojego konta kolejne trzy porażki. Gdy wszyscy machnęli ręką i postawili na niej definitywny krzyżyk, wydarzył się cud. Na sześć pozostałych spotkań fazy zasadniczej XL udało się zwyciężyć w pięciu. Awans do następnego etapu z 3. miejsca miał być dopiero początkiem "miracle runu", niegdyś kojarzonego z FC Schalke 04 Esports.
Bohaterskie solowe alejki i cud na miarę całego LEC
EXCEL ESPORTS przeszło przez fazę grupową jak burza. Choć cały zespół prezentował się wyśmienicie, to reprezentanci solowych alejek przechodzili samych siebie, dominując swoich bezpośrednich rywali niemal w każdym starciu. Dwie wygrane serie z rzędu zagwarantowały podopiecznym Jonasa "Hidona" Vraa lokatę w najlepszej trójce lata, co po wynikach z poprzednich rund już było niesamowitym osiągnięciem. Apetyt natomiast rośnie w miarę jedzenia, a sytuacja w kontekście mistrzostw świata wciąż była daleka od ideału. Zawrotne 10 punktów zdobyte w poprzednich splitach nie pozostawiło formacji rumuńskiego toplanera wiele przestrzeni na błędy. Aby móc zawalczyć o wyjazd na Worlds, zawodnicy musieli uplasować się minimum w top 2. Na ich drodze stały – tylko i aż – G2 Esports oraz Fnatic. XL miało więc dwie szanse. Pierwszej nie udało się wykorzystać, jednak sprowadzenie Samurajów do pełnego BO5 dało nadzieję na sukces w kolejnej serii.
Marzenia ściętej głowy stały się rzeczywistością. Czarno-Pomarańczowi ulegli rywalom po zaledwie czterech grach, a Pascu i spółka dokonali niemożliwego, meldując się w finałach sezonu. Powtórka meczu z G2 w finale nie poszła po ich myśli, ale to nie miało już większego znaczenia. Cel minimum został spełniony, a mistrzostwa świata pozostawały w zasięgu ręki. Start z górnej drabinki stawiał zawodników EXCEL w komfortowej pozycji. Od wyjazdu na najważniejszy turniej dzieliło ich bowiem zwycięstwo zaledwie jednej serii. Na tym jednak miała zakończyć się piękna historia czarnego konia. Szybka i bolesna porażka z MAD Lions zepchnęła ekipę Abbedagge do drabinki przegranych, gdzie czekał ją rewanż z formacją Trymbiego. Tym razem to zespół polskiego wspierającego wyszedł górą, rujnując sny o epickim zwieńczeniu sezonu. Finisz w takim stylu pozostawia za sobą niesmak, to pewne, jednak napisaną przez XL opowieść wspominać będziemy z uśmiechem – nawet pomimo braku happy endu.
4. Crownie i spółka to jedna wielka niewiadoma
Team BDS to formacja, którą trudno zapakować do właściwej szuflady. Na przestrzeni minionego sezonu LEC była drużyna Jakuba "Cinkrofa" Rokickiego dała mnóstwo powodów, by móc w nią uwierzyć i drugie tyle, żeby zwątpić. Wraz z polskim leśnikiem po 2022 roku ze szwajcarską organizacją pożegnał się niemal cały zespół z wyjątkiem Iliasa "nuca" Bizrikena. Do głównego składu powrócił syn marnotrawny – Adam "Adam" Maanane. Promocję z akadamii otrzymali także dżungler i strzelec, a pozycję wspierającego objął Labros "Labrov" Papoutsakis. Nowa piątka na papierze nie robiła wielkiego wrażenia, a oczekiwania względem niej zdecydowanie nie były wygórowane. 5. miejsce w zimowej fazie zasadniczej i zakończenie fazy grupowej na miejscu siódmym nie były ogromnym zaskoczeniem, ani pozytywnym, ani negatywnym. BDS wyglądało co prawda lepiej względem ubiegłego roku, jednak szału nie było.
fot. Riot Games/Wojciech Wandzel |
Wszystko zmieniło się na wiosnę. Po paru tygodniach wspólnych treningów Juš "Crownie" Marušič i spółka zaczęli prezentować się jak jedna z najlepszych drużyn w lidze. Niewątpliwie przyczyniła się do tego słabsza dyspozycja dawnej topki, jednak nawet biorąc ten czynnik pod uwagę, awans do drugiego etapu rozgrywek z 1. lokaty mógł imponować. W seriach BO3 i BO5 BDS nie zwalniało zresztą tempa. Gładki przejazd po SK Gaming, KOI i Vitality utorował podopiecznym Adriena "GotoOne'a" Picarda prostą drogę do finału. Seria dwunastu wygranych została przerwana dopiero przez MAD Lions – w bardzo brutalny sposób. Ekipa Adama była o krok od zwycięstwa i wyjazdu na Mid-Season Invitational, mając 2 punkty przewagi w serii przeciwko Lwom. Te jednak przewrotnie zwyciężyły w trzech kolejnych starciach, odprawiając zawiedzioną formację z kwitkiem (i reverse sweepem).
Wszystko na barkach strzelca
Porażka w finałowym pojedynku nie wpłynęła na zawodników szwajcarskiej organizacji najlepiej. W ostatnim splicie BDS powróciło bowiem do zimowych zwyczajów. Wygrywając z słabszymi i ulegając najlepszym, zespół Marušicia ulokował się w samym środku stawki i tam też pozostał. Solowe alejki i dżungla znacznie obniżyły loty w porównaniu z formą sprzed kilku tygodni. Jedynym światełkiem w tunelu i nadzieją na lepsze jutro wydawał się być właśnie słoweński strzelec. Crownie jako jedyny był w stanie regularnie tworzyć dla siebie przewagi na linii i to od jego dyspozycji zazwyczaj zależały wyniki walk w późniejszych etapach gry. Meta panująca w letnich play-offach i finałach sezonu utrudniła jednak zadanie zarówno jemu, jak i pozostałym botlanerom. Do łask wrócili inicjujący wspierający, a Słoweniec bez tarcz i innych wzmocnień miał ograniczone możliwości czarowania w potyczkach drużynowych, co przełożyło się na gorsze wyniki całego kolektywu.
Pokaźny zbiór punktów za split wiosenny i brak gwałtownych spadków zagwarantowały BDS finały LEC, a w nich start z drabinki wygranych. Pierwszym rywalem ekipy Adama okazało się G2 Esports, zatem spadek do meczu o życie był jedynie kwestią czasu. Tam czekało już SK Gaming, które nie stawiało właściwie żadnego oporu i uległo po zaledwie trzech jednostronnych grach. Labrov i spółka zapewnili sobie tym samym top 4 i walkę o wyjazd na Worlds z Golden Guardians. Ich dalsze losy miało rozstrzygnąć starcie z Fnatic. Ostatecznie to Czarno-Pomarańczowi wyszli górą z zaciętej batalii o bezpośredni awans na mistrzostwa.
Trudno jest dokonać finalnego rozliczenia z tą formacją – 4. lokata i gwarantowany wyjazd do Korei to niezwykle dobry rezultat, którego nie sposób było spodziewać się na początku sezonu. Zabrakło jednak fajerwerków, a nadchodzące starcie z reprezentantem LCS wcale nie wydaje się być oczywistą i łatwą wygraną dla Teamu BDS. Pozostaje jednak mieć nadzieje na powrót do wiosennej formy i dostarczenie fanom powodów do radości raz jeszcze.
3. I znów te przeklęte Lwy na Worldsach
W LEC-u pewne są tylko trzy rzeczy. Chaos, szalone zwroty akcji i MAD Lions z awansem na mistrzostwa świata. Nieważne ile razy powinie im się noga, ile gier z rzędu przegrają i jak nisko upadną. Koniec końców Lwy zawsze znajdą sposób, żeby dostać się na Worlds – i nie inaczej było w tym sezonie. Wahania ich formy na przestrzeni całego roku urosły jednak do rangi absurdu. Ale czego innego można spodziewać się po drużynie z Matyášem "Carzzym" Orságiem i Zdravetsem "Hylissangiem" Galabovem w składzie? Opinie fanów i ekspertów o nowej iteracji MAD były spolaryzowane jak nigdy. I każdy z nich miał trochę racji – wyniki podopiecznych Jamesa "Maca" MacCormacka różniły się w zależności od pogody, pory dnia, układu planet i setek innych, całkowicie losowych czynników.
fot. Riot Games/Kirill Bashkirov |
Perturbacje zaczęły się jednak dopiero wiosną. Zima w wykonaniu zawodników hiszpańskiej organizacji była bowiem niesamowicie stabilna i przekonująca. 2. miejsce na koniec fazy zasadniczej przełożyło się również na 2. lokatę pod koniec play-offów. Nic nie zwiastowało tego, co miało wydarzyć się w kolejnych tygodniach. A co takiego się wydarzyło? Ano, 8. miejsce w splicie wiosennym. Jasne, spadki formy się zdarzają, takie sytuacje obserwujemy niemal w każdym sezonie i każdej lidze.
MAD Lions cudem zakwalifikowali się do fazy grupowej, a w meczu o życie przeciwko Fnatic brakło jednego ataku w ich Nexus, aby pożegnali się z drugą rundą na amen. Czy w takim razie ich przygoda zakończyła się w kolejnym pojedynku? Też nie. Skreślone przez wszystkich Lwy jak gdyby nigdy nic zaczęły od tamtej pory wygrywać wszystkie swoje serie. Po 0:2 w finałowym starciu ich epicka podróż wydawała się zmierzać ku końcowi. "Wydawała" to właściwe słowo – trzy kolejne odsłony zostały zwyciężone przez Galabova i spółkę, którzy sięgnęli po mistrzowski tytuł po najgorszej fazie zasadniczej w historii organizacji.
W kupie siła – razem na dnie i razem na szczycie
Po powrocie z MSI, na którym MAD ponownie wypadło kiepsko, nadeszła kolejna tendencja spadkowa. Mimo niezłego początku Lwy skończyły etap BO1 na 7. miejscu i tym razem nie doczekaliśmy się spektakularnego powrotu. Dwie porażki w fazie grupowej przypieczętowały ich letni split zwieńczony dziewięcioma przegranymi z rzędu. Na próżno szukać było pozytywów – cały zespół grał zdecydowanie poniżej swoich możliwości, a w kuluarach mówiło się o równie fatalnych wynikach scrimów. Formacja Orsága miała jednak zapewnione finały sezonu, zatem eliminacja na tym etapie odesłała ją zaledwie na kilkutygodniowy urlop.
Tak jak wspólnie upadli, tak i wspólnie wstali. Wchodząc po długiej przerwie do starcia z EXCEL, Javier "Elyoya" Batalla i spółka zdecydowanie nie znajdowali się w pozycji faworyta. Czas zadziałał jednak na ich korzyść, a magia przyjaźni znów dała o sobie znać. MAD Lions pokonali rozpędzonego czarnego konia w trzech grach i po kolejnym beznadziejnym splicie zagwarantowali sobie wyjazd na Worlds oraz top 3 sezonu jedną wygraną serią. Choć z meczu na mecz wydawali się wyglądać coraz lepiej, to na kolejnych rywali nie starczyło już sił. Ekipa Hylissanga najpierw uległa byłym i przyszłym mistrzom LEC, aby potem uznać wyższość poprzedniej formacji bułgarskiego wspierającego w niezwykle krwawej i chaotycznej serii.
Wyjątkowo nie podejmiemy się oceny dokonań Lwów. Nie dość, że byłaby równie niestabilna jak ich tegoroczne występy, to i tak nie miałaby ona znaczenia – czegokolwiek byś nie powiedział na ich temat, oni przy najbliższej okazji zrobią wszystko, aby udowodnić, że nie miałeś racji.
2. Czarno-Pomarańczowi dokonali tego, czego EXCEL zrobić nie mogło
Sezon 2023 to prawdopodobnie największy rollercoaster, jakiego doświadczyło Fnatic przez ostatnie 10 lat swojego udziału w LEC/EU LCS. Zamieszanie rozpoczęło się jeszcze na długo przed startem rozgrywek. Gdy pojawiły się pierwsze plotki, że dotychczasowa dolna aleja Czarno-Pomarańczowych ma rozstać się z drużyną, w mediach społecznościowych zawrzało. Jeszcze goręcej zrobiło się w momencie, kiedy internet obiegła informacja o kolejnym już powrocie Martina "Rekklesa" Larssona do brytyjskiej organizacji. Pogłoski okazały się prawdą, a kibice podzielili się na kilka obozów. Fani szwedzkiego "złotego dziecka" piali z zachwytu, zwolennicy Hylissanga wspierającego opłakiwali jego odejście, a pozostali zadawali sobie pytanie: co tu się właściwie wydarzyło?
fot. Riot Games/Kirill Bashkirov |
Legendarny strzelec poprzedni rok spędził w lidze francuskiej, a jego ostatnie występy pozostawiały wiele do życzenia. Na pozycji supporta znalazł się natomiast Rúben "Rhuckz" Barbosa, który zastąpił Galabova w kilku meczach na mistrzostwach świata sezon wcześniej. Trudno było wyobrazić sobie, żeby ci zawodnicy mieli stanowić wzmocnienie dla formacji, w której to właśnie dolna aleja byłagłównym trzonem. Reszta pozycji pozostała nietknięta, choć o "negatywnej synergii" środkowego z leśnikiem mówiło się już od dłuższego czasu.
Nowy botlane nie tylko nie stał się wzmocnieniem, ale diametralnie osłabił cały zespół. W drużynie brakowało silnych alejek – Rekkles z Rhuckzem przegrywali właściwie każde zestawienie, a Wunder również najlepiej czuł się w pojedynkę na spokojnej wyspie. Forma Marka "Humanoida" Brázdy także w niczym nie przypominała tej z mistrzostw świata. Zimowy split okazał się największą porażką w historii organizacji – Fnatic wylądowało na miejscu 9. i zakończyło swoje zmagania już w fazie zasadniczej.
Polsko-koreański botlane przychodzi na ratunek
Pewne było, że bez gruntownych zmian się nie obejdzie. Czarno-Pomarańczowi podziękowali nie tylko swojemu wspierającemu, ale także pożegnali się z duńskim toplanerem. W miejsce Barbosy wszedł Advienne, a Hansena zastąpił zawodnik z akademii – Óscar "Oscarinin" Jiménez. Roszady te nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów. Botlane ponownie nie domagał, a nowy narybek z górnej alei zaliczył fatalne pierwsze tygodnie. Mimo wszystko Fnatic zdołało zakwalifikować się do fazy grupowej. Tam jednak zawodnicy uderzyli głową w sufit, przegrywając dwie pierwsze serie i po raz kolejny zostając z wieloma pytaniami bez odpowiedzi. Tym razem czasu do namysłu mieli nieco więcej, gdyż ze względu na MSI przerwa w rozgrywkach LEC między splitem wiosennym a letnim trwała nieco dłużej.
Myśleli, myśleli, aż wymyślili. Jiménez dostał kolejną szansę, a następne zmiany pojawiły się na bocie. Te mogły napawać optymizmem i szczególnie spodobały się polskim fanom – choć nasz entuzjazm podzielała znaczna większość zagranicznych kibiców. Brytyjska organizacja dokonała wspomnianej już wymiany z KOI i tak oto nowym wspierającym Czarno-Pomarańczowych został Trymbi. Do Polaka dołączył reprezentant Ultraligi wyciągnięty prosto z Zero Tenacity – Oh "Noah" Hyeon-taek. Letnie transfery okazały się być strzałem w dziesiątkę, a odmienione Fnatic weszło w trzeci split z wysokiego C. Odświeżona dolna aleja wyglądała fenomenalnie i szybko zaczęła pojawiać się w dyskusji o najlepszych duetach w regionie. Podczas fazy zasadniczej Trybus i spółka potknęli się ledwo dwa razy, kończąc ją na 2. pozycji, zaraz pod G2 Esports. Aby utrzymać się w grze o mistrzostwa świata musieli jednak powtórzyć ten sukces także w play-offach i zdobyć minimum 3. miejsce.
Turbulencje zwieńczone sukcesem
Pierwsza seria w fazie grupowej nie poszła tak gładko, jak starcia w formacie BO1. Czarno-Pomarańczowi ponieśli porażkę z SK i znaleźli się w miejscu, w którym nie było już przestrzeni na ani jeden błąd. Zawodnicy wyciągnęli jednak wnioski i w kolejnych pojedynkach poradzili sobie bez większych problemów. Eliminując Team Heretics w 1. rundzie play-offów oficjalnie zapewnili sobie udział w finałach sezonu, co przed startem letniego splitu wydawało się niemal tak nieprawdopodobne, jak w przypadku EXCEL. To właśnie zespół Odoamne okazał się katem formacji Humanoida, która ostatecznie zakończyła swoje zmagania na 3. pozycji.
Ze względu na relatywnie słabą sytuację punktową względem innych drużyn, gracze Fnatic wystartowali w finałowych potyczki LEC z dolnej drabinki. Fakt, że ich pierwszym spotkaniem miał być rewanż z XL, stawiał Trymbiego i spółkę w dość trudnym położeniu. Ekipa Abbedagge w starciu z MAD wyglądała jednak znacznie gorzej niż kilka tygodni wcześniej. Po pięciu zaciętych pojedynkach Fnatic szczęśliwie zameldowało się w top 4 sezonu. Wtedy na jaw wyszły kolejne problemy podopiecznych Tomáša "Nightshare'a" Kněžínka. Oscarinin nabawił się kontuzji dłoni, a kołem ratunkowym w pozostałych meczach miał zostać... Wunder.
Wielki powrót Duńczyka do finału LEC
Kontrakt pomiędzy brytyjską organizacją a duńskim toplanerem został rozwiązany kilka miesięcy wcześniej. Wyjątkowe okoliczności i dobre relacje ze starymi kolegami tymczasowo sprowadziły jednak Hansena z powrotem. Nie obyło się bez masy pytań i wątpliwości, zarówno ze strony samego zawodnika, jak i wszystkich dookoła. Wunder miał bowiem półroczną przerwę od profesjonalnej gry i swój wolny czas poświęcał na inne tytuły, z czym nie próbował się nawet kryć. Tygodniowy trening wystarczył jednak, aby pokonać Team BDS. Choć początkowo różnica na górnej alei dawała się we znaki, to z gry na grę toplaner "na zastępstwie" rozkręcał się coraz bardziej. Pod koniec pojedynku i w kolejnych starciach po jego wakacjach od Ligi Legend nie było już śladu.
Druga pełna seria BO5 miała być jedynie rozgrzewką przed... trzecią pełną serią. Fnatic nie miało lekko. Zawodnicy, za każdym razem testowani do granic wytrzymałości, jakimś cudem wychodzili górą w niezwykle napiętych piątych grach. Triumf nad MAD Lions doprowadził do tego, czego fani regionu nie mieli okazji doświadczyć od 2020 roku. Czarno-Pomarańczowi spotkali się w finale LEC z G2 Esports i dopiero tam musieli uznać wyższość przeciwnika. Trymbiemu i spółce udało się wyszarpać zaledwie jedno zwycięstwo w tej najważniejszej serii. Nie umniejsza to jednak ich dokonaniom i transformacji całej drużyny na przestrzeni zaledwie jednego splitu. Choć ostateczne starcie pokazało, że Samuraje nadal są półkę wyżej od reszty, to kibice polskiego wspierającego oraz Fnatic mogą z nadzieją patrzeć w przyszłość i wyczekiwać powrotu Oscarinina, który na mistrzostwach świata ma pojawić się w pełni sił.
1. G2 Esports nie zamierza ustąpić miejsca na tronie LEC
Miniony sezon LEC w wykonaniu Samurajów można by podsumować jednym krótkim zdaniem. Byli, są i prawdopodobnie jeszcze długo będą niekwestionowanym numerem jeden. Królewska organizacja ma bowiem sekretny przepis na sukces, który zdaje się działać niezależnie od okoliczności. Choć dominacja G2 Esports na przestrzeni dwóch poprzednich lat została chwilowo zachwiana, to powrót na sam szczyt okazał się tylko kwestią czasu. Wielkie powroty wydarzyły się także na dolnej alejce. Z drużyną pojednał się były wspierający, będący istotnym elementem najlepszego składu w dziejach Europy – Mihael "Mikyx" Mehle. Do słoweńskiego supporta dołączył jego dawny partner z czasów Misfits – Steven "Hans Sama" Liv. Największe wątpliwości budziła zaś zmiana w lesie. Z zespołem po kilku latach pożegnał się Jankos, co dla wielu było niezrozumiałą decyzją. Nowym dżunglerem G2 został obiecujący młodzik z LDLC OL, znany w lidze francuskiej z agresywnych wyborów i stylu gry – Martin "Yike" Sundelin.
fot. Riot Games/Michał Konkol |
Zarząd po raz kolejny udowodnił jednak, że wie co robi. Choć zimą w fazie zasadniczej Rasmus "Caps" Winther i spółka zajęli "zaledwie" 4. miejsce, to w kolejnych etapach jak zwykle nie mieli sobie równych. Utrata pojedynczych punktów nie miała znaczenia, kiedy wszystkie serie i tak kończyły się zwycięstwem G2 Esports. Po szybkim 3:0 przeciwko MAD Lions podopieczni Dylana Falco zostali pierwszym w historii mistrzem zimowego splitu LEC i pierwszym reprezentantem EMEA na tegorocznym Mid-Season Invitational.
Wiosna potoczyła się nieco gorzej dla ekipy duńskiego midlanera. W fazie grupowej Samurajów dotknęło pierwsze poważniejsze potknięcie. Porażka przeciwko KOI zrzuciła królewską formację do dolnej drabinki. Stamtąd G2 wyszło jednak bez szwanku, po drodze eliminując ekipę Larssena w odwecie. Po kolejnym pojedynku na zawodników hiszpańskiej organizacji czekały jednak wakacje aż do MSI. Szala zwycięstwa w bliskiej serii z MAD ostatecznie przechyliła się na korzyść Lwów, a zespół duńskiego midlanera zakończył split na 4. lokacie.
Mikyx brutalnie szkoli kolegów po fachu
Śródsezonowy turniej międzynarodowy nie okazał się dla Zachodu zbyt owocny. Pora była odbić się więc w rodzimej lidze. W letnim splicie LEC G2 Esports wróciło na właściwe tory, dociskając swoich przeciwników jeszcze mocniej, niż w poprzednich rundach. Pierwsze miejsce w fazie zasadniczej, perfekcyjna faza grupowa i tylko dwa stracone punkty w play-offach – droga do finału wydawała się być dla Samurajów wręcz banalna. Podobnie zresztą, jak ostateczne starcie lata. Mikyx i spółka zmietli z planszy EXCEL ESPORTS, a sam wspierający został wybrany tegorocznym MVP. Było to osiągnięcie o znaczeniu wręcz historycznym – po raz pierwszy od 2015 roku nagroda ta została przyznana zawodnikowi z tej pozycji.
Rozpędzeni mistrzowie lata weszli do finałów sezonu w formie bestii. Żaden z ich rywali nie dostąpił zaszczytu wyrwania z ich rąk więcej niż jednego zwycięstwa. Team BDS, MAD Lions i Fnatic były jedynie pionkami do przesunięcia w drodze po kolejny sukces. G2 Esports zwieńczyło fenomenalny sezon podnosząc puchar w Montpellier przed rozentuzjazmowanym tłumem. Choć do perfekcji brakuje zwycięstwa wiosny, to w 2024 roku nic nie jest wykluczone, a przed nami zbliżające się wielkimi krokami mistrzostwa świata. Samuraje ponownie wchodzą w turniej jako największa nadzieja Zachodu. Bo jak nie oni, to kto?
Po LEC 2023 pozostały już tylko piękne wspomnienia. Przed nami mistrzostwa świata, na których wciąż będziemy mogli kibicować najlepszym formacjom z regionu EMEA. G2 Esports, Fnatic oraz MAD Lions mają już zapewniony udział w głównej fazie, w tym roku rozgrywanej w systemie szwajcarskim. Team BDS czeka natomiast starcie z Golden Guardians w serii kwalifikującej do fazy play-in. Transmisja najprawdopodobniej dostępna będzie również z polskim komentarzem na kanałach Polsat Games w telewizji, na Twitchu oraz w serwisie YouTube.