Cofnijmy się do 1989 roku

Pierwsza odsłona Prince of Persia zadebiutowała 1989 roku. W Polsce panowały wtedy komunizm i Partia. Stany Zjednoczone przyzwyczajały się do tego, że od kilku miesięcy na fotelu Prezydenta nie zasiada już Ronald Reagan. Z kolei rynek gier był wówczas niezmiernie podzielony. Gracze, których było na to oczywiście stać, mogli rotować między takimi platformami, jak Macintosh, Amiga, Atari, NES czy ZX Spectrum. Generalnie, było w czym wybierać i przebierać. Gdzieś tam w tym chaotycznym, podzielonym światku funkcjonowało sobie Brøderbund Software. Wydawca już wtedy miał na swoim koncie 8-bitowe hity w postaci Chopliftera, Lode Runnera oraz Karateki. Ale tak naprawdę dopiero PoP okazał się grą na tyle nieśmiertelną, że wspominana jest ona do dziś. No i pozostaje nieśmiertelna również dzięki kolejnym odsłonom.

Prince of Persia The Lost Crown

Niemniej na przełomie tysiąclecia prawa do marki zyskał Ubisoft. To spod rąk Francuzów, a raczej podległych im studiów wyszła słynna trylogia Piasków Czasu, w skład której wchodzą również Dusza Wojownika i Dwa Trony oraz będące swoistą częścią 1,5 Zapomniane Piaski. W międzyczasie książę zaliczył również romans z cel-shadingiem, a ponadto w mniej lub bardziej udany sposób próbował podbić platformy mobilne. Ale w 2013 roku po premierze The Shadow and the Flame, odsłony na iOS-a i Androida, słuch o PoP-ie zaginął. Co w sumie nie dziwi, bo Ubisoft skupił się na kolejnych odsłonach Assassin’s Creed. O ironio, AC początków miało być tylko dodatkiem do Księcia Persji. Tak czy inaczej, wydawało się, że młodszym graczom przypomni o serii zapowiedziany we wrześniu 2020 roku remake Piasków Czasu. Problem w tym, że już trailer pokazywał, mówiąc lekko, średnią jakość produktu, przez co doszło do resetu, a gra wylądowała w programistycznym piekiełku.

Halo, korona mi zaginęła!

I tutaj pojawia się Prince of Persia: The Lost Crown, czyli po polsku Zaginiona Korona. Tytuł po raz pierwszy został nam zaprezentowany latem 2023 roku i trudno powiedzieć, by odbił się szczególnym echem. W tamtym momencie wszyscy żyli raczej tym, jaki los spotka Sands of Time Remake. I też trudno im się dziwić. Lost Crown na pierwszy rzut oka wyglądał bardziej jak typowa próba dojenia marki niskim kosztem. Porzucenie pełnego 3D na rzecz akcji ukazywanej co prawda w trójwymiarowym środowisku, ale jedynie przy wykorzystaniu poruszania się w dwóch wymiarach, nie brzmiało dobrze. Tak jak i fakt, że tym razem bohaterem nie będzie tytułowy książę, a jeden z członków jego żołnierskiej świty. Jakże jednak się wszyscy pomyliliśmy, ferując przedwcześnie wyroki!

Prince of Persia The Lost Crown

Ale po kolei – zacznijmy od fabuły. W Zaginionej Koronie naszym protagonistą jest Sargon. I nie jest on byle jakim żołdakiem, a członkiem słynnych Nieśmiertelnych! Jest to elitarna grupa, dbająca o bezpieczeństwo Persji oraz władającej nią królowej Thomyris. Kłopot w tym, że pewnego dnia pod nosem swoich obrońców syn królowej, książę Ghassan, zostaje porwany, a następnie zabity. Oskarżony o morderstwo zostaje właśnie Sargon. Przed nim zatem długa walka o oczyszczenie własnego imienia, zmierzenie się z wewnętrznymi demonami i pokonanie tych, którzy go zdradzili. A na końcu docelowo uratowanie Ghassana, który, chociaż faktycznie zginął, to na dobrą sprawę nie do końca. Piaski czasu i te sprawy, sami wiecie.

PoP na nowo

To wszystko prowadzi nas do sytuacji, w której przemierzamy pełne niebezpieczeństw Starożytne Miasto. Miasto, którego ulicami, uliczkami, tunelami i korytarzami podążać będziemy wielokrotnie w tę i z powrotem. Deweloperzy z Ubisoft Montpellier zrezygnowali bowiem ze znanej z trylogii Piasków Czasu formuły zabawy, porzucając ją na rzecz metroidvanii w świecie Prince of Persia. Ta kontrowersyjna decyzja ostatecznie okazała się strzałem w dziesiątkę. The Lost Crown nie tylko nie traci na miodności, ale można powiedzieć, że dzięki pewnemu uproszczeniu zabawy jeszcze jej zyskało. Mimo poruszania się w dwóch wymiarach Sargon kręci salta w powietrzu, biega po ścianach, buja się na wystających poręczach i robi inne rzeczy, których nie powstydziliby się jego poprzednicy.

Prince of Persia The Lost Crown

Sam system walki również nie jest bynajmniej prostacki. Bohater Prince of Persia wyprowadza zarówno słabsze, ale szybsze ataki, jak i te mocniejsze, ale przygotowywane dłużej. Do tego dochodzi możliwość wykonania uniku albo np. odbicia lecącej w naszym kierunku wrażej strzały. Niemniej to dopiero podstawy, bo z biegiem czasu i rozwojem Sargona zyskujemy nowe umiejętności, które wzbogacają nasz arsenał możliwości. Możemy np. "zapisać" w przestrzeni naszą postać, by w odpowiednim momencie teleportować się do miejsca ów zapisu, by kontynuować poruszanie się lub atak. Możemy parować uderzenia, a jeżeli zrobimy to w krytycznym momencie, wyprowadzimy morderczą kontrę. Znaczenie ma też to, czy atakujemy od góry, od dołu czy do przodu. Gdy zagłębić się w system walki, okazuje się, że jest to typowy przykład "easy to learn, hard to master".

Prince of Persia spotyka Metroidvanię

Tak samo wygląda kwestia poruszania się. Jako że jest to metroidvania, to nie od razu mamy dostęp do wszystkiego, co oferuje świat gry. Zamiast tego szczególnie w początkowym okresie bardzo często napotykać będziemy sytuacje, gdy jakieś drzwi będą przed nami zamknięte. Albo też jakaś platforma znajdować się będzie poza naszym zasięgiem. To oczywiście tylko tymczasowa sytuacja – gdy tylko zdobędziemy odpowiednią moc, będziemy mogli ruszyć w niedostępną wcześniej drogę. Na tym polega cały urok tego typu produkcji i twórcom udało się go tutaj odtworzyć. Sam, gdy tylko trafiłem na czerwony znacznik na mapie, mówiąc "Nie, stary, tędy to ty na razie nie przejdziesz", czułem ekscytację na myśl o tym, co będzie tam na mnie czekać. Może kolejny boss? Albo zadanie poboczne? Nowy biom albo moc? Ale ja to jestem wielkim fanem metroidvanii, więc wiecie.

Prince of Persia The Lost Crown

Przemierzać będziemy nie tylko Starożytne Miasto, ale i przyległe do niego tereny. Nie zabraknie oczywiście kanałów, pełnych toksycznych cieczy. Są także leśne krainy lub lochy, do których nawet możemy trafić w określonym momencie. Pomiędzy tym wszystkim nierzadko zdarzy się nam zginąć, ale kara za śmierć nie jest zbyt duża. To dobrze, bo to nie zniechęca do zapuszczania się coraz głębiej w świat gry. Świat, w którym zdobywać będziemy różne rodzaje waluty. To za nie ulepszymy potem Sargona. Możemy zwiększyć siłę jego obrażeń lub wyposażyć go w większą liczbę leczących fiolek, które na myśl przywodzą serię Dark Souls. Są też wisiorki, które możemy nosić przy sobie w określonej liczbie, a które są niczym innym, jak perkami. Dzięki nim możemy choćby przeżyć potencjalnie śmiertelny cios albo zyskać na start zdrowie ponad nasz podstawowy poziom.

Jakie to jest dobre!

A jak się w to gra? Cholera, jak dobrze się w to gra! Sam przy pierwszych zapowiedziach spodziewałem się raczej średniaka. Tymczasem to naprawdę kompetentna gra zręcznościowa, przy której zdarzyło mi się nawet gdzieniegdzie na chwilę utknąć. Grafika nie jest bynajmniej największym walorem Prince of Persia: The Lost Crown, ale też produkcja nie straszy. Zamiast tego dzięki plastycznym modelom postaci i świata wygląda to ładnie, czysto i przyjemnie dla oka. I to zarówno na komputerach osobistych, jak i na Switchu. Zresztą nowy PoP wydaje się wręcz stworzony dla konsoli Nintendo. Metroidvanie kojarzą się raczej z szybkimi sesjami z myślą "ot, czekam w kolejce u lekarza albo jadę pociągiem, więc zagram". Takie krótkie posiedzenia to moc The Lost Crown i na "pstryczku" działa to świetnie.

Prince of Persia The Lost Crown

Samo poruszanie się Sargonem jest bardzo przyjemne i nie przypominam sobie sytuacji, w której zginąłbym przez problemy z responsywnością. Tak naprawdę jedyny kłopot, na jaki napotkałem, to zbugowany quest poboczny, przez który konieczny był restart produkcji. Ale o ile kojarzę, to przynajmniej na PC zostało to już załatwione. Na Switchu trzeba było natomiast bawić się w odłączanie i podłączanie kontrolera. Ale to tyle. Poza tym nie jestem w stanie znaleźć za bardzo rzeczy, do której mógłbym przy Zaginionej Koronie się przyczepić. Może do czysto pretekstowej fabuły, ale też przywykłem do tego, że w metroidvaniach zwykle takie one są. Najważniejszy jest feeling płynący z rozgrywki. I w tej kwestii nowy PoP spisuje się na piątkę z plusem.

Bierzcie i grajcie w Prince of Persia

Dla kogo jest Prince of Persia: The Lost Crown? Fanatycy trylogii Piasków Czasu mogą być nieco zawiedzeni, jeżeli oczekują więcej tego samego. Tutaj tego nie ma i na dobrą sprawę, gdyby nie podpięcie Zaginionej Korony pod znaną markę, to można byłoby zrobić z tego zupełnie odrębną grę. Ale jeśli jesteście otwarci na coś nowego i niekoniecznie samo uniwersum ma dla was znaczenie, możecie śmiało kupować nowego Księcia Persji. Jeżeli natomiast, jak ja, dziesiątkami-setkami godzin zagrywaliście się w metroidvanie, to powinniście bez wahania już teraz ruszać do sklepu. Nie ma tutaj może tyle zawartości, co w Dead Cells albo tak wymagającej rozgrywki jak w Blasphemous. Mimo to jest w tym jakaś magia. I zwyczajna miodność, która sprawia, że chce się wracać do tego świata, by odkryć kolejną część mapy. Co też idę właśnie robić, więc na tym koniec tej recenzji.

 
Ocena:
9/10