Warszawo, daj żyć
Tak się bowiem zdarzyło, że również odwiedziłem Warszawę, ale z uwagi na VALORANT Special Night Warsaw. Miasto stołeczne przywitało mnie tym samym dworcem centralnym, reliktem komunizmu, pod wieloma względami nadal tenże komunizm pamiętającym. Pierwsze rozczarowanie – długi czas oczekiwania na taksówkę. A gdy wreszcie moja karoca przybyła, atrakcjom nie było końca. Kosmiczne korki, odgłosy klaksonów ze wszystkich stron i trasa, którą prawdopodobnie szybciej pokonałbym pieszo. Cóż, tak zakorkowanej Wawy, jak żyję, jeszcze nie widziałem. O dzięki ci, Taylor Swift. Ale mniejsza, bo w końcu udało się dotrzeć do hotelu. A stamtąd po krótkim odświeżeniu się już do właściwego punktu tej wycieczki, czyli do Kultury Wysokiej.
Z zewnątrz budynek bynajmniej nie wyglądał jak siedlisko wysokiej kultury. Ale to pewnie taki brutalistyczny styl. Tak czy inaczej, ważniejsze było to, co wewnątrz. Bo to wewnątrz obywał się zorganizowany przez Riot Games event. Okazja ku takowemu spotkaniu była przednia, bo wszak VALORANT wychodził na konsole! Po okresie testów taktyczna strzelanka 5 na 5 wreszcie poszerzyła swoje pole działania, bo przez poprzednie cztery lata dostępna była jedynie na komputerach osobistych. Była, ale już nie jest. Namacalnym dowodem na ten stan rzeczy były liczne stanowiska konsolowe z odpalonym VALORANTEM, czekającym tylko na to, by zgromadzeni na miejscu przedstawiciele świata mediów na własnej skórze sprawdzili, jak się w to w ogóle gra.
VALORANT w konsolowym sosie
Po klasycznym początku, czyli dokładnym sprawdzeniu części gastronomiczno-barowej przyszła pora na właściwą robotę do wykonania. Nie czekając długo, wziąłem pada w swoje ręce i... Cóż, nie będę ukrywał, że nigdy nie byłem fanem grania w FPS-y na konsolach. Myszka i klawiatura w oczywisty sposób dają większą precyzję. Zresztą, dzięki moim kochanym rodzicom za dzieciaka nigdy nie dorobiłem się własnej konsoli, nie licząc wysłużonego Pegasusa. Ale dość prywaty. Sam VALORANT w wersji na Xboxa, bo taka została nam udostępniona, został wykonany naprawdę dobrze. Produkcja Riotu bez odczuwalnych opóźnień odbierała sygnały z kontrolera, a samo wspomaganie celowania, chociaż widoczne, nie było nachalne. Zresztą, fani tryhardowania mogli spokojnie sobie wszystkie pomoce wyłączyć.
Podczas całego wieczoru tylko dwa razy zauważyłem coś, co określić mogę mianem problemu. Raz był to dosłownie ułamkowosekundowy drop klatki. A raz nie dałem rady dołączyć do meczu, co wiązało się ze sporym rozczarowaniem. Dlaczego? Ano dlatego, że podczas VALORANT Special Night Warsaw przygotowano też kilka konkursów. Jednym z nich były zawody w Team Deathmatchu, które odbyły się w trzech turach. Zwycięzca każdej z nich nagradzany był nową, zapakowaną i w pełni oryginalną figurką z jedną z postaci VALORANTA. I słowo daję, że gdyby nie ten problem z siecią, o którym mowa była wcześniej, wygrałbym ostatnią z figurek! Na wcześniejsze nie miałem szansy, wszak jedną z nich zdobył sam Patryk "paTiTek" Fabrowski.
Zresztą paTiTek nie był jedyną rozpoznawalną osobistością, która w ten piątkowy wieczór zjawiła się w Kulturze Wysokiej. Hostem eventu był Krystian "terp" Terpiński, który przez długi czas odpowiadał za krajowe rozgrywki spod szyldu VALORANT EAST: UNITED oraz Challengers East: Surge. Na miejscu obecni byli też przedstawiciele Microsoftu czy Riotu. Dodatkowo po sali co i rusz napotkać można było inne osobistości pokroju Macieja "Morgena" Żuchowskiego, Kuby "KubiKa" Kubiaka czy też Kingi Kujawskiej. Przez pewien czas swoich sił w konsolowym graniu próbował także Piotr "izak" Skowyrski. Przy okazji wąsaty streamer popsuł wszystkim zabawę. Wszystko dlatego, że w innym konkursie, w ramach którego trzeba było jak najszybciej wyeliminować 50 botów, izak wykręcił wynik... 50 sekund.
No i spoko
Całości towarzyszyła muzyka, przystawki, przechadzający się po sali cosplayerzy i jeszcze więcej przystawek. A dodatkowo gruchnęła również wieść, iż konsolowy VALORANT właśnie w momencie trwania imprezy zalicza swoją oficjalną konsolową premierę. Ale też trudno się dziwić, bo podczas Special Night Warsaw wyraźnie dało się odczuć, iż mówimy tutaj o projekcie gotowym, by ruszyć w dalszą podróż. Sterowanie znane dotychczas z PC-ów zostało dość intuicyjnie przełożone na warunki padowe, chociaż oczywiście taka przesiadka wiązała się z koniecznością przystosowania się. I nie wiem, czy to klimat miejsca, czy bezalkoholowe piwo zaszumiało mi w głowie, ale... naprawdę przyjemnie się strzelało. Zarówno do botów, jak i do żywych przeciwników. Miód był, a w tego typu tytułach to najważniejsze.
Samo VALORANT Special Night Warsaw zamknęło się w pięciu godzinach, gdy terp grzecznie dał wszystkim do zrozumienia, że powinni już szukać sobie miejsca na dalszą część wieczoru. Samo wydarzenie nie odbyło się być może z wielką pompą, ale biorąc liczbę zgromadzonych osób nie o to chodziło. Miało być kameralnie i tak też było. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że przyjemnie było spotkać znane twarze, zabawić się trochę w small talk oraz właśnie w takiej atmosferze dowiedzieć się, jak wygląda i smakuje konsolowe granie w FPS-a od Riot Games. Następnego dnia zaś definitywnie opuściłem Warszawę, tym razem już bez korków, dzięki czemu drogę, która dzień wcześniej zajęła 40 minut, tym razem pokonałem w minut 10. A już w domu na mojej półeczce z pierdółkami spoczął sympatyczny prezent, widoczny poniżej. Bez odbioru.