2022, czyli początki na ultraligowej scenie

Zacznijmy jednak od początku, czyli od momentu pojawienia się Zero Tenacity na biało-czerwonej ziemi w 2022 roku. Organizacja zdecydowała się na wypłynięcie na szersze wody, ulatniając się z rodzimej Esports Balkan League świeżo po zdobyciu tam mistrzowskiego tytułu. Pozyskała ona slot należący do PDW, czyli mistrzów szóstego sezonu Ultraligi i od kolejnej edycji zmagań rywalizowała już u nas. Tak się to ułożyło w czasie, że było to też niedługo po ogłoszeniu przełomowych dla UL zmian, gdyż rozgrywki te połączyły się z Baltic Masters, zgarniając pod swoje skrzydła dwa zespoły właśnie z tamtego rejonu. Tym samym w Ultralidze zrobiło się jeszcze bardziej "międzynarodowo".

Dołączenie Zero Tenacity do UL było wtedy dość głośnym tematem. Wszystko za sprawą tego, że mimo przekrojowego obniżenia się poziomu ligi mieliśmy zespół, który od samego początku komunikował, że ma zamiar coś tutaj zdziałać, a nie jest tylko kolejnym tworem-wydmuszką, jak okazało się później w kilku przypadkach. I na swój debiutancki sezon Z10 postanowiło w większości zachować swój skład, lecz kilku zmian i tak dokonało. Można by nawet powiedzieć, że się wzmocniło, gdyż w swoje szeregi pozyskało hype'owanego wówczas Teodora "Vzziego" Cholakova, a do tego dorzucono Sebastiana "Sebekxa" Smejkala, czyli czołowego polskiego midlanera.

Jak to jednak często bywa, początki bywają trudne. I te może nie były jakieś szczególnie fatalne, ale podczas siódmego sezonu Ultraligi sufitem Zero Tenacity okazała się być druga runda play-offów. Wynik niby całkiem niezły, ale ostatecznie pewien niedosyt na pewno był. Tym bardziej że został on później dopełniony nieudaną kampanią na European Masters, gdzie nie udało się wyjść z play-inów. Organizacja jednak nie straciła wiary w swoich podopiecznych i postanowiła kontynuować z nimi współpracę na lato. Taka postawa była bardzo zaskakująca, bo nas polskie podwórko przyzwyczaiło do tego, że składy zmieniają się praktycznie co chwilę, a przedłużanie współprac to były tzw. rare eventy.

Zero Tenacityfot. Frenzy/Jakub Stańdo

I kto by pomyślał wówczas, że decyzja ta okaże się strzałem w dziesiątkę? Na pewno nie ja (zwłaszcza że głęboko wierzyłem w zwycięstwo AGO ROGUE). Ale dobra, sezon się zaczął, drużyny porobiły zmiany i szybko wyszło na to, że ekipa, która wypracowała ze sobą już niezłe zgranie, zaczęła dzięki temu zyskiwać. Już samo zajęcie drugiego miejsca w fazie zasadniczej było dowodem na to, że jest to zespół, z którym trzeba się będzie liczyć. Nadal jednak wydawało się, że wicemistrzostwo to będzie maksimum i nikt nie będzie w stanie stawić czoła RGO.

Los jednak chciał inaczej. Kto oglądał wtedy finał Ultraligi, ten wie, jak kuriozalny miał on przebieg. Pamiętacie sytuację z Ardianem "Nite'em" Spahiu? Tak, to ten, który nie dotarł na miejsce na czas i kojarzony jest przede wszystkim z tym, że minął już Piotrków Trybunalski. No ale właśnie, dwie gry z analitykiem na midzie, a trzecia ze skrawkiem życia Nexusa zakończyły się zwycięstwem Z10. I to była pierwsza kontrowersja związana z tą formacją, jednakże nie z jej winy. W późniejszym czasie natomiast, chcąc nie chcąc, mistrzostwo to było kwestią bardzo polaryzującą, bo wiele osób uważało, że przy normalnych okolicznościach by się to nie wydarzyło. Nawet sam Dušan "Ryuzaki" Petković w wywiadzie mówił, że w pełni rozumie wszystkie zarzuty, choć nie mieli oni na to wpływu.

Swoje dobre imię można było obronić w jeden sposób – dobrym występem na European Masters. Tam jednak doszło do kolejnej kompromitacji Zero Tenacity, która jeszcze polskiej scenie nie była aż tak znana. Jasne, był wiosenny blamaż, kiedy to nie udało się wyjść z play-inów, ale wtedy drużyny tej jeszcze nikt nie traktował jako kogoś, kto miałby zwojować ten turniej. Następnym razem może też tak nie było, ale od mistrzów ligi przecież oczekiwać już można, prawda? No i oczekiwania te nie zostały spełnione nawet w najmniejszym stopniu. Wynik 0-6 i znowu wtopa na arenie międzynarodowej.

2023, czyli przełomowy ruch Zero Tenacity – epizod z Koreańczykami

Kolejny rok przyniósł ogromne zmiany, głównie w Ultralidze. Z rozgrywkami pożegnało się AGO ROGUE, ale pojawił się AliorBank Team. Do rozgrywek dołączyły jeszcze takie drużyny jak Orbit Anonymo, Grypciocraft Esports czy exeed. To miał być mały krok w tył, ale też był to zwiastun tego, że stawka może się nieco bardziej wyrównać. Mogła, ale Zero Tenacity postanowiło wejść z kopyta w ten sezon i dokonało rzeczy, która nigdy wcześniej się nie wydarzyła. Do swojego zespołu zakontraktowała aż trzech Koreańczyków (nawet czterech, licząc jeszcze trenera).

I mimo iż na tamtą chwilę jeszcze takie pseudonimy jak Oh "Noah" Hyeon-taek czy Jeong "kabbie" Sang-hyeon nie wzbudzały zbyt wielu emocji, to nadal gdzieś z tyłu głowy było to, że hej, to przecież Koreańczycy, oni na pewno potrafią grać. No i faktycznie potrafili. Niemniej Z10 aż tak bardzo nie zdominowało wiosennego regulara, wygrywając go, co prawda, ale dopiero po dogrywce z GRP. Do tego wszystkiego jeszcze ciągle kroku dotrzymywali Anonimowi. W play-offach jednak nie miało to wielkiego znaczenia. Serbska organizacja dość łatwo sięgnęła po mistrzostwo, broniąc tytułu, który wywalczył jeszcze poprzedni skład.

Zero Tenacityfot. Frenzy

Co stało się później z Noahem wszyscy dobrze wiemy. Zawodnik ten był na tyle dobry, że wylądował szczebel wyżej i rywalizuje w nim do teraz. Trzeba było zatem kimś wypełnić powstałą dziurę na lato. I tym kimś został inny Koreańczyk – Yoon "Ice" Sang-hoon. Z nim w szeregach, o dziwo, szło jeszcze lepiej. Trzeba też jednak przyznać, że rywale nie byli najlepsi i mieli ogromne problemy z wygrywaniem przeciwko tej ekipie, mimo iż ta czasami testowała limity do granic możliwości. Finalnie wszystko zakończyło się rezultatem 17-1 w wykonaniu Zero Tenacity i pewnym pierwszym miejscem w Ultralidze.

To znaczy w fazie zasadniczej, bo play-offy to już inna para kaloszy. Zanim jednak te się zaczęły, to na chwilę przed końcem regulara Z10 postanowiło dokonać niespodziewanej zmiany w składzie, sadzając dotychczasowego midlanera – Seo "SlowQ" Ye-bita – na ławce rezerwowych, a w jego miejsce wstawiając Francisco José "Xico" Cruz Antunes. I okej, Portugalczyk był wtedy bardzo cenionym zawodnikiem i w jakiś sposób można było wybronić ten transfer, choć po co w zasadzie zmieniać coś, co działa?

Zero TenacityWykorzystano zdjęcie należące do: FRENZY/Jakub Stańdo

Ostatecznie wyszło na to, że w Zero Tenacity, przynajmniej z perspektywy widza, zapanował ogromny chaos. Nie wiem, czy dołączenie Xico miało wprowadzić jakiś element balansu do drużyny, czy coś innego. Ale rzeczywistość była taka, że nie dość, że transfer ten ostatecznie niewiele dobrego przyniósł, to jeszcze Z10 praktycznie na własne życzenie straciło szansę na obronę mistrzostwa UL. Organizacji zaczął palić się grunt pod nogami, bo nagle się okazało, że Orbit Anonymo dało radę ją pokonać, co było sporą sensacją. Wtedy to już chyba do końca wszystko tam się posypało. Drużyna próbowała wszystkiego, rotowała midlanerami, zmieniała strategie. Ale nic nie dawało oczekiwanego rezultatu. W efekcie doszło do kolejnej kompromitacji, jaką była porażka z w pełni polskim kolektywem złożonym z młodziutkich graczy z AliorBank Teamu i tym samym odpadnięcie z play-offów.

Pierwsze grzeszki Z10

Równolegle do toczonej batalii na Summoner's Rifcie w mediach społecznościowych zaczęła rozgrywać się także bitwa pomiędzy prowadzącymi profile Zero Tenacity a resztą użytkowników Twittera/X-a. Wielokrotnie można było odnieść wrażenie, że właściciele nie do końca wiedzą, w jaki sposób chcą prowadzić swoją komunikację w sieci. Raz pojawiały się posty nawołujące do bycia wyrozumiałym i tworzenia wspierającego community, tylko po to, aby następnego dnia wrzucić jakiś atakujący fanów wpis. I to nie była jednorazowa akcja (o czym w zasadzie można było się przekonać wraz z biegiem czasu, zwłaszcza w roku bieżącym). Ale do tego przejdziemy później.

2024, czyli mistrzostwo za mistrzostwem, ale tylko na naszym gruncie

Po fatalnej końcówce 2023 roku Zero Tenacity postanowiło wkroczyć z kolejnym całkowicie nowym rozdaniem. I to zmieniło się dosłownie wszystko – zarząd, osoby działające wokół dywizji LoL-a, a także i sam skład. Na samym początku dowiedzieliśmy się, że stery za całym okrętem obejmie Adrian "hatchy" Widera, czyli chyba jedna z największych polskich ikon, jeśli chodzi o prowadzenie zespołów. Co prawda była to dla niego nowa rola, bo w Z10 został dyrektorem sportowym, ale jak sam wspominał, to on poniekąd wymyślił to stanowisko, tak aby jak najlepiej obrazowało jego zakres obowiązków.

Niedługo po tym ogłoszeniu udało mi się porozmawiać z Adrianem i wypytać go o wiele kwestii związanych z tym, co tak na dobrą sprawę będzie się działo w drużynie. Słuchając tego, o czym mówił, można było odnieść wrażenie, że to ma być kompletnie nowy poziom Zero Tenacity, którego jeszcze dotychczas nie mieliśmy. I ostatecznie kolejne ruchy faktycznie na to wskazywały. Z10 grubo zainwestowało zarówno w sam skład, jak i innych członków drużyny, czyli trenerów, ludzi od social mediów itp. – w skrócie, było tego sporo. Do tego padło też wiele deklaracji, że jest to projekt długoterminowy, który ma w jakiejś perspektywie doprowadzić organizację na najwyższy szczebel rozgrywkowy, czyli LoL EMEA Championship.

Zero Tenacityfot. FRENZY/Krystian Szczęsny

W wyjściowym składzie Zero Tenacity na ten rok znalazły się naprawdę atrakcyjne pseudonimy. Mieliśmy powracających z Francji Dawida "Melonika" Ślęczkę oraz Roberta "Erdote" Nowaka. Mieliśmy "young prodigy" Franciszka "HARPOONA" Gryszkiewicza. A do tego wszystkiego dołożono jeszcze byłych mistrzów EMEA Masters – Dániela "bluerzora" Subicza i Emrego "Kofte" Akçę. Na papierze wyglądało to fantastycznie, a potencjał na osiągnięcie dobrych wyników aż się wylewał. Dzięki temu faktycznie można było uwierzyć (po raz kolejny zresztą), że to może jest ten moment na godną reprezentację nas na scenie międzynarodowej.

Ale zaczęło się nie najlepiej, bo od drugiego miejsca w fazie zasadniczej Ultraligi. Wiadomo, przy normalnych warunkach druga lokata zajęta przez jakąś drużynę to byłby ogromny sukces. Nie w tym wypadku, bo w środku cały czas mieliśmy to przekonanie, że to jest zespół stworzony pod wyniki, pod przywrócenie chwały Ultralidze itp., itd. W takim razie nie może on przegrywać żadnych spotkań. Jakby tego było mało, to przecież pierwsze mecze w play-offach to dopiero stanowiło wodę na młyn. Zero Tenacity niespodziewanie poniosło klęskę przeciwko Orbit Anonymo, a potem ledwo awansowało do finału, pokonując Back2TheGame, czyli beniaminków ligi, 3:2. Nic też dziwnego, że w sieci wylała się fala hejtu, a wszelkie poprzednie deklaracje zaczęto podawać w wątpliwość. Z drugiej strony jednak, nie stało się to bez powodu. Balonik został napompowany mocno, a tutaj problemy pojawiły się nie na etapie EMEA Masters, a już w rodzimej lidze.

Wiarę, przynajmniej w pewnym stopniu, można było odzyskać po wielkim finale podczas wiosennej edycji UL. Wtedy Z10 w środowisku lanowym wśród wielu kibiców na trybunach w końcu pokazało to, czego oczekiwano od tych zawodników od samego początku. Efektem było dość gładkie 3:0. Przywróciła się też w jakiejś części nadzieja na dobry wynik na EM.

Na EMEA Masters po staremu, a do tego jeszcze z Zileanem na midzie

I znowu, znowu nadzieja ta była złudna i nikomu nie przyniosła niczego dobrego. Fakt, Zero Tenacity nie miało szczęścia w losowaniu, bo musiało mierzyć się z mistrzami Hiszpanii, wicemistrzami Turcji oraz ze znakomitym Geekay Esports. Jak się potem okazało, dwie z tych ekip wylądowały w play-offach, jedna skończyła w półfinale, druga zaś została wicemistrzem turnieju. Ale to i tak nie zmienia faktu, że przeciwko takim formacjom przegrana każdego spotkania nie powinna mieć miejsca. Nie w sytuacji, kiedy masz w swoich szeregach takich zawodników. A tymczasem etap ten kończy się z klasycznym już 0-6 w wykonaniu Z10.

Jakby jeszcze to skończyło się standardowym 0-6 i kolejnym blamażem, to okej, to byłaby kolejna klęska, ale byłaby to po prostu właśnie "kolejna klęska". Nic poza tym. Ale nie, zdecydowano się, że z EMEA Masters pożegnamy się w kontrowersyjnym stylu i dokonamy absolutnie niedopuszczalnego czynu. Raczej każdy to pamięta, ale gwoli ścisłości tylko przypomnimy, że w ostatniej grze, która dla Z10 nie miała już znaczenia, na środkową alejkę w starciu z Los Heretics zawitał właściciel organizacji – Dmitrije "Hebihime" Malesevic. Nawet gdy teraz o tym myślę, to łapię się za głowę i nie jestem w stanie zrozumieć toku myślenia, jaki zaszedł wtedy wewnątrz drużyny.

I znowu, jeszcze pal licho jakby to był mecz o pietruszkę tak w ogóle. Może to nie odbiło by się tak szerokim echem. Problem jednak jest taki, że dosłownie od wyniku tego meczu mogło zależeć to, kto ostatecznie wyjdzie z grupy A. Podczas gdy Geekay Esports i Beşiktaş Esports musiały dawać z siebie wszystko, aby zgarnąć zwycięstwo, to Heretycy zagrali sobie sportową gierkę przeciwko Zileanowi na midzie, bo czemu by nie.

Zero Tenacityfot. Krystian Szczęsny

Zostawiając już kwestię nieszczęsnego EMEA Masters i wracając do drugiej połowy 2024, to tutaj w zasadzie nie ma o czym zbyt wiele mówić. Wszystko za sprawą tego, że przebiegła ona niemal kropka w kropkę tak samo, jak pierwsza część roku. Z tą różnicą, że fazę zasadniczą Zero Tenacity skończyło na szczycie. Play-offy wyglądały identycznie, tylko z innymi przeciwnikami. Najpierw porażka w pierwszej rundzie 2:3, później wymęczone zwycięstwo o finał 3:2, a sam finał to gładkie 3:0 na lanie. Po ostatecznym starciu z Back2TheGame ponownie przeprowadziłem rozmowę z kimś z Z10 i tym razem był to HARPOON. Strzelec ten znany ze swojej sporej pewności siebie i zapędów banterowania się na sam koniec wywiadu zapowiedział, że tym razem, cytuję, "nie odwalą takiego syfu jak ostatnio na EMEA Masters". No cóż, znowu źle się zestarzało.

Chociaż zależy jak się na to spojrzy. Jeśli "takim syfem" nie jest nie przegranie wszystkich możliwych spotkań, to tak – udało się. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy byłby to wynik 0-4, czy 1-4, to ostatecznie niewiele zmienia. Zwłaszcza że styl oraz poziom niektórych przeciwników, z jakimi mierzyło się Z10, pozostawiały wiele do życzenia. Sukcesem nie można bowiem nazwać ledwo wymęczonego zwycięstwa nad mCon esports z ligi beneluksu. Ale absolutną katastrofą można natomiast określić przegraną z Teamem Phantasmą. Bo przepraszam, ale takie rzeczy po prostu nie mogą mieć miejsca, kiedy twój skład stanowią topowi gracze z ERL-ów, a w TP grają osoby, które nigdy nie otarły się nawet o jakąkolwiek lepszą ligę.

Fatalna puenta w postaci Ultraliga Super Pucharu

W zasadzie z takim obrazem Zero Tenacity mogło nas zostawić aż do przyszłego roku. Organizacja jednak nie miała zamiaru próżnować w trakcie offsezonu i wzięła udział w łącznie aż trzech turniejach. Dodatkowo też wystartowała z projektem Scouting Grounds, który miał wyłonić potencjalnych kandydatów do drużyny, a także dać rozgłos mniej kojarzonym nickom. Po raz kolejny więc mieliśmy do czynienia z pewnego rodzaju szlachetnym przedsięwzięciem, którego ojcem znów był hatchy. Niemniej miał to być wstęp do przymierzania się do potencjalnych zmian w składzie na kolejny sezon, co zresztą potwierdził sam Widera podczas mojej rozmowy z nim na Meet At Rifcie.

Tym samym nie we wszystkich zmaganiach Z10 występowało już w takim samym składzie, jak podczas całego roku. Co prawda powodem tego też były niektóre wymagania organizatorów, ale ostatecznie skończyło się na tym, że to głównie pozycja środkowego była tą najczęściej zmienianą. W European Pro League grał jeszcze Kofte, zaś w kwalifikacjach do T-esports Championship występował już Tomasz "iwanan" Gas. W samym turnieju barwy drużyny reprezentował jeszcze inny środkowy – Paweł "Vasco" Machnik. 20-latek zresztą wraz z Zero Tenacity wziął także udział w Ultraliga Super Pucharze.

Zero Tenacityfot. FRENZY/Maciej Kołek

I to właśnie temu turniejowi trzeba poświęcić największą uwagę. A początkowo wydawało się, że wcale zbyt dużej uwagi nie będzie on przykuwał – ot turniej offsezonowy do pogrania bez większej napinki. Wszystko by się udało, gdyby nie te cholernie dzieciaki z Kiedyś Miałem Fun. Bo to właśnie ekipa Marcina "Xayoo" Majkuta i Artura "Rybsona" Gębicza ośmieszyła wręcz całą polską scenę. Nie można bowiem inaczej nazwać tego, że sklejka graczy jest w stanie pokonać nie tylko drużynę z drugiej Ultraligi albo z niższych miejsc pierwszej dywizji. KMF potrafiło rozprawić się z dwoma najlepszymi formacjami całego sezonu z najwyższego szczebla rodzimych rozgrywek i to jeszcze w środowisku lanowym.

Choć ostatecznie zwycięstwo drużyny dwójki streamerów zostało przesadnie wyolbrzymione, to tak czy siak nie powinno było nigdy do tego dojść. Daleko mi od określenia tego precedensu jako "wielokrotni mistrzowie Polski z ambicjami na grę w LEC przegrywają na zespół streamerów". Bo prawda jest taka, że to nie był pełen skład streamerów, a do tego nie grali tam streamerzy, którzy z ligą legend nie mają nic wspólnego. Ale jednak niczym nie jest się w stanie obronić tego, że był to po prostu miks stworzony na potrzeby turnieju, który grał ze sobą łącznie z miesiąc za darmo, przeciwko drużynie, która w 4/5 była złożona z graczy trenujących wspólnie od prawie roku. Nie pomógł w tym wszystkim jeszcze dość nietrafiony gest HARPOONA, który starał się uciszyć widownię po jednym ze swoich zagrań, a skończył wiadomo jak.

Koniec, ale czy na pewno?

Niedługo po całej tej akcji z Super Pucharem pojawiły się nie tylko ogłoszenia ze strony graczy o tym, że szukają oni nowych domów na przyszły rok. Samo Zero Tenacity zakomunikowało, że rezygnuje ze swoich dywizji w grach Riot Games, zwalniając tym samym wszystkie wspomniane sekcje. Oficjalnym powodem takiej decyzji jest fakt, iż Riot nie był w stanie odpowiedzieć im przez długi czas na pytania o planach na kolejny rok. Czy to jednak był jedyny czynnik, który do tego doprowadził? Trudno powiedzieć, ale strzelam, że gdyby Zero Tenacity w LoL-u sprostało oczekiwaniom i osiągnęło lepsze wyniki, to być może do tego wszystkiego by nie doszło.

Ewentualnym rozmyślaniom na temat pozostania w ekosystemie Riotu, lub nie, nie pomaga wcale sytuacja związana z Ultraligą per se. Ptaszki ćwierkają bowiem, że od przyszłego roku kto inny będzie już odpowiedzialny za organizowanie rozgrywek na naszym podwórku, a UL zniknie z esportowej mapy. To wprowadza kolejny element tak naprawdę zgadywania, co będzie dalej i czy w ogóle warto dalej się w to bawić. Czy mimo tych wszystkich przeciwności to faktycznie będzie koniec Zero Tenacity? Co dalej z samą organizacją? Wszak ma ona jeszcze inne dywizje esportowe, a jedną z nich pozyskała nawet niedawno. Do tego jedna z nowszych przełomowych współprac z młodą łyżwiarką Hanną Mazur. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.

Kilka słów podsumowania

Moim celem podczas przygotowywania tego artykułu było przyjrzenie się bardziej szczegółowo całej działalności Zero Tenacity w League of Legends od momentu przyjścia organizacji do Ultraligi aż po jej rzekomy koniec. I to przyjrzeć się pod różnym kątem, nie tylko tym stricte sportowym. Wszystko po to, aby móc otrzymać pełen obraz tej drużyny i jakoś określić, czy była to wartość dodana do naszej sceny, czy może wręcz przeciwnie.

Z plusów z pewnością trzeba powiedzieć, że Z10 odcisnęło spore piętno na ultraligowym podwórku. Właścicielowi organizacji nie można odmówić tego, że na pewno było w nim sporo pasji do gier Riot Games, a zwłaszcza do LoL-a. Bo coraz to odważniejsze finansowanie kolejnych składów, a do tego otwieranie nowych dywizji w grach ze stajni Riotu jedynie potwierdzały to, że i ma głęboką kieszeń, ale że też daje mu to sporo satysfakcji. Organizację samą w sobie trzeba pochwalić za dość dużą regularność, jeśli chodzi o wyniki na arenie lokalnej, bo jednak na sześć rozegranych splitów udało się wygrać aż cztery, a jeden z nich skończyć z brązowym medalem. Do tego jeszcze wyróżnić wypada umiejętność promowania swoich graczy na wyższy szczebel, bo jednak Noah oraz Ice ciągle grają w LEC, co wcale nie jest takie łatwe.

Ale nie obędzie się też bez minusów i ogólnych wpadek. Zaczynając od tych czysto sportowych, aż po wizerunkowe. Bo przegrywanie na potęgę na EMEA Masters to jedno, ale granie właściciela w arcyważnym momencie dla pozostałych formacji z grupy to drugie. Przepychanki słowne w mediach społecznościowych w wykonaniu Hebiego to kolejna sprawa, o której można by było pisać i pisać. Cokolwiek by o tym nie uważać, to raczej nie oddziaływało to pozytywnie.

Gdybym miał jednak jednym słowem określić cały ten czas na naszej scenie spędzony przez Zero Tenacity, to byłby to "żal". Żal, że żaden z tych projektów ostatecznie nie wypalił i nie przyniósł oczekiwanego zwrotu. Zwłaszcza w tak wygłodniałym środowisku, jak to ultraligowe. Przecież to był projekt, w który nawet mimo antypatii niektórych osób należało po prostu wierzyć. Bo kto inny z naszej sceny wyłoży tak duże pieniądze na to, aby chociaż spróbować zawalczyć o coś więcej? Żeby mieć chociaż nadzieję na to, że może tym razem się uda? Żeby znów poczuć, że Ultraliga może być wielka? Finalnie zostajemy z tym, że nie będzie ani Z10, ani Ultraligi i tak na dobrą sprawę nie wiadomo, jak to się będzie dalej toczyć i co czeka nas w kolejnych dniach, miesiącach, latach.